Choć Polacy słabe San Marino ogrywają regularnie, to jednak ich obecność w grupie eliminacyjnej do przyszłorocznych mistrzostw świata w Katarze wcale nie jest dobrą wiadomością. Do tej pory piłkarze z państwa mającego 33 tys. obywateli, w naszej grupie eliminacyjnej byli czterokrotnie i wtedy ani razu z tej grupy nie awansowaliśmy... Spotkania z półamatorami - dla których reprezentowanie kraju często jest oderwaniem się od codziennych obowiązków kelnera, mechanika, czy murarza - mają jednak specjalne miejsce w historii polskiej piłki. Zacznijmy od tej niechlubnej części. Jest 28 kwietnia 1993 r. Obowiązkiem piłkarzy selekcjonera Andrzeja Strejlaua było nie tyle wygranie z San Marino, co urządzenie sobie festiwalu strzeleckiego. Szczególnie, że wcześniej Norwegowie wbili im 10 bramek, a Anglicy i Holendrzy po sześć. Jaka była odpowiedź Polaków? Niestety, żenująca... Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl Kliknij! "Biało-Czerwoni" przez 75 minut bili głową w mur, mimo że w ofensywie mieliśmy takich zawodników jak Andrzej Juskowiak czy Roman Kosecki. Zwycięstwo Polakom dał Jan Furtok, który zdobył gola... ręką! - A przed meczem wszyscy mówili: "Wygracie z nimi 14-0!", tymczasem skończyło się tylko fajnym golem i miejscem w historii - uśmiechał się Furtok w rozmowie z Interią. Te eliminacje Polacy skończyli w katastrofalnym stylu. Zajęli czwarte miejsce w grupie, a do drugiego, które dawało awans, zabrakło im aż ośmiu punktów. Mecze z San Marino były jednak także okazją do bicia rekordów. Pierwszy z nich to najszybciej zdobyty gol w historii reprezentacji Polski. 1 kwietnia 2009 r. piłkarze z San Marino nie zdążyli jeszcze dotknąć piłki, a już przegrywali 0-1. Polakom wystarczyło 8 podań i 24 sekundy, by Rafał Boguski wpakował piłkę do siatki. - Początek marzenie! Akcja place lizać! - krzyczał do mikrofonu Dariusz Szpakowski.