Na początku października Jerzy Brzęczek leżał na łożu tortur. Powody by kręcić kołowrotkiem były na wyciągnięcie ręki: od nudnego jak flaki z olejem stylu reprezentacji począwszy, po absurdalną książkę napisaną wraz z Małgorzatą Domagalik. W tym samym czasie z selekcjonera szydzili kibice, bo przez autorkę ten został porównany do Kazimierza Górskiego. Tak precyzyjnym ciosem mogliby szczycić się królowie czarnego PR, a nie stronnicy 49-latka. Efekt był więc taki, że Brzęczkowi nikt nie współczuł. Okoliczności przed nadchodzącym zgrupowaniem były arcyciężkie - selekcjonera mogło obronić tylko zdecydowane przełamanie stylu i dobre wyniki. Gdyby kadra w Gdańsku i Wrocławiu po raz kolejny zaprezentowała kibicom kino klasy C, a następnie w listopadzie dostała baty od Italii i Holandii, kto wie czy prezes PZPN Zbigniew Boniek nie złamałby się i nie wyrzucił Brzęczka na pół roku przed Euro. W tamtym momencie nie brakowało takich, którzy widzieli już gotowego następcę selekcjonera. Tym miałby zostać Czesław Michniewicz, opiekun drużyny do lat 21, która była liderem swojej grupy eliminacyjnej i zmierzała ku młodzieżowemu Euro. Ulubieniec Bońka jawił się jako idealny strażak. Już dwa tygodnie później taki pomysł wydaje się groteskowy. Bo dwa tygodnie w sytuacji Brzęczka oraz Michniewicza zmieniły właściwie wszystko. Dobre decyzje i dobre wyniki Gdy demoniczna machina napędzana siłą hejtu gotowa była do rozerwania Brzęczka, ten zręcznym ruchem z niej zaskoczył. - Nie popadajmy w hurraoptymizm, bo weryfikacja nastąpi w listopadzie, gdy zagramy z Włochami i Holandią - powiedział Interii legendarny napastnik Włodzimierz Lubański i trudno mu nie przyznać racji. Ale jednocześnie nie można nie docenić postępu, który zrobiła kadra. W meczach z Finlandią (w rezerwowym składzie) oraz Bośnią i Hercegowiną (grającą przez 75 minut w dziesiątkę), Polska dominowała i zdobyła osiem goli, tracąc zaledwie jednego. A gdyby nieco lepiej nastawiony celownik Roberta Lewandowskiego, Bośniacy - tak jak Finowie - musieliby wywieźć znad Wisły pięć straconych bramek. Biorąc pod uwagę, że niedawno męczyliśmy się z Łotwą w Warszawie (wygrana 2-0) czy Macedonią w Skopje (1-0), postawę kadrowiczów trzeba uznać za godną pochwały. Nawet osiągnięty w meczu walki remis z Włochami (0-0) nabiera innego znaczenia, gdy spojrzy się na eliminacyjną grupę Italii. A w niej piłkarze Roberto Manciniego wygrali wszystkie mecze, strzelając 37 bramek! Nie ma więc wątpliwości, że to inne Włochy, niż te z którymi remisowaliśmy w 2018 roku. Kupione czas i tlen Pochwalić należy także decyzje Brzęczka: mocne postawienie na zdolną młodzież, zaufanie, którym obdarzył Karola Linettego (znalazł się w najlepszej jedenastce 4. kolejki Ligi Narodów), wykorzystanie potencjału pomocników, zamiast upartego holowania będących w słabej dyspozycji Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka. Październikowe wybory nie sprawiają, że wszystkie poprzednie rozwiązania były dobre, ale być może Brzęczek w końcu zaczął wyciągać wnioski i wprowadzać je w życie. Zgodnie ze słowami Lubańskiego, weryfikacja przyjdzie za miesiąc, ale Brzęczek kupił sobie czas i tlen. Czas, bo do wspomnianych meczów Polacy będą liderami 1. grupy Dywizji A Ligi Narodów i to na pewno poprawi atmosferę, a tlen - bo z poprzedniego powodu kibice i media wstrzymają ataki na trenera. Co więcej - pozycja wyjściowa Brzęczka jest naprawdę niezła. Utrzymanie się w Dywizji A jest niemal pewne (a to miła odmiana po ubiegłorocznym spadku), a mecze z Włochami na wyjeździe i Holandią w Polsce są znakomitymi okazjami, aby sprawdzić maksymalne możliwości kadry. Jeśli skończy się klęską, to trudno - będziemy musieli zadowolić się rolą europejskich średniaków. Ale kto wie, czy w Reggio nell'Emilia bądź Chorzowie nie zobaczymy wkopania kamienia węgielnego, jakiego na Śląskim właśnie dokonał niegdyś Leo Beenhakker albo na PGE Narodowym w Warszawie Adam Nawałka.