W nagrodę za wygraną 3-0 z zachodnioniemieckimi "amatorami" w Essen w olimpijskich kwalifikacjach kilka dni wcześniej reprezentanci Polski udali się prosto do Izraela. Mecz towarzyski jakich wiele, a jednak historyczny. Po raz pierwszy "Biało-Czerwoni" rozegrali oficjalne spotkanie poza Europą! Niecałe 38 lat po premierowym występie narodowa ekipa opuściła Stary Kontynent i zaprezentowała się w Azji. Mecz bez wielkiej historii, najbardziej godnym uwagi wydarzeniem spotkania było usunięcie z boiska jednego z zawodników. Czerwone kartki wprowadzono dopiero 11 lat później, w 1970 roku, wcześniej piłkarzy z boiska usuwano, pokazując drogę do szatni. Kara po raz pierwszy miała miejsce w meczu naszej drużyny z Izraelem, na szczęście - w szeregach przeciwnika. Pomocnik rywali Gideon Tisch nie potrafił utrzymać nerwów w ryzach i uderzył w twarz kapitana polskiej drużyny, Edmunda Zientarę. Holenderski arbiter, Leo Horn, natychmiast nakazał winowajcy opuścić boisko. Dopiero kilka minut później "Biało-Czerwoni" uratowali remis po "główce" Ernesta Pola (dziś Pohla) z rywalem, którego pół roku wcześniej pokonali 7-2 również towarzysko we Wrocławiu. Leo Horn był holenderskim Żydem, który w 1941 roku został przez rodzimy związek piłkarski skreślony z listy sędziów z racji swego pochodzenia. Brat Horna, Edgar zginął w obozie koncentracyjnym. Horn po II wojnie światowej był wyśmienitym arbitrem, sędziował m.in. "mecz stulecia", w którym na Wembley Anglicy ulegli węgierskiej "Aranycsapat" ("Złotej Jedenastce") 3-6. To wtedy Horn zapoznał się z legendarnym Ferencem Puskasem. Znajomość przetrwała, w 1962 roku w finale Pucharu Europy Real Madryt uległ Benfice Lizbona 3-5, a Horn w trakcie którejś z boiskowych dyskusji rzucił gwizdkiem w "Galopującego Majora". Rzucił i trafił go w ucho! Dziś nie pomyślenia. Inny węgierski akcent towarzyskiego meczu w Ramat Gan to madziarski trener Izraela Gyuala Mandl. Przed wojną siedmiokrotny mistrz Węgier z MTK Budapeszt, w czasie wojny uratowany z obozu pracy przez przyjaciela, który na tę okazję przywdział austrowęgierski mundur z czasów I wojny światowej(!). To by było korzystne dla tego artykułu gdyby któryś z piłkarzy Izraela grających w tym meczu był urodzony w Polsce. Można by wówczas roztoczyć paralelę z popularnym ostatnio serialem "Król", powstałym na podstawie prozy Szczepana Twardocha. Można by wówczas potraktować pierwszy mecz polskiej kadry na terenie Azji (wcześniejsze spotkania w Stambule były rozgrywane w jego europejskiej części) jako kwestię rodzinną. Niestety wszyscy gracze Izraela (oprócz pochodzącego z Francji rezerwowego bramkarza) urodzili się na terenie brytyjskiego mandatu Palestyny. Wszyscy jak jeden mąż rywale byli amatorami i jak jeden mąż walczyli za kraj podczas seryjnych wówczas konfliktów arabsko-żydowskich. Państwowość Izraela zaczęła się dokładnie 14 maja 1948 i jak głosi stugębna plotka, język polski przegrał tylko o jeden głos w Knesecie z hebrajskim, który został oficjalnym językiem żydowskiego państwa. Piękna historia, tyle że... nieprawdziwa. Na terenie brytyjskiego Mandatu Palestyńskiego przewagę liczebną mieli Arabowie, więc gdy powstał Izrael, stworzyli go przybysze mówiący wszystkimi językami świata. Przywódcy (w tym Dawid Ben-Gurion, czyli David Grün z Płońska) zdecydowanie postawili na zrewitalizowany język hebrajski. Używanie jidysz (czyli języka, którym w różnych odmianach mówiono w Europie Centralnej, słowami z niego pochodzącym są m.in. frajer, bachor, bajzel, belfer i fajny) było zabronione w teatrach, urzędach, szkołach, a co dopiero polskiego. Po polsku rozmawiano w kuluarach, kawiarniach, po polsku mówili Zbigniew Brzeziński i Menachem Begin (urodzony jako Mieczysław Biegun w Brześciu) przy partyjce szachów w Camp David w 1978 roku. Tam negocjowano porozumienie, za które Begin i egipski prezydent Anwar Sadat otrzymali Pokojową Nagrodę Nobla.