Szybko spełnił pierwszą obietnicę W momencie, w którym Zbigniew Boniek, zdradził nazwisko nowego selekcjonera, przeciętny Polak mógł się czuć zaskoczony. Nie był to ktoś o "swojsko" brzmiącym nazwisku, nie był to fachowiec z tak zwanego pierwszego szeregu, to nie trener zaliczany z światowego topu. Jego zawodowy profil niewiele mówił zwykłemu "niedzielnemu" kibicowi. Paulo Sousa w pierwszych, jeszcze nieformalnych dniach swojego "urzędowania" na stanowisku zrobił wszystko, by wywrzeć dobre wrażenie. Już na konferencji prezesa PZPN zaprezentował się na krótkim nagraniu wideo. Uśmiechnięty, z dobrą prezencją, posługując się nienaganną angielszczyzną zapowiedział swoją szerszą dostępność w kolejnym tygodniu po przylocie do Polski. Portugalczyk jeszcze nie zdążył dotrzeć nad Wisłę i Odrę, a już spełnił swoją pierwszą obietnicę o chęci rozmowy z czołowymi piłkarzami reprezentacji. Udał się do Monachium, gdzie spotkał się z Robertem Lewandowskim. Na dowód dobrych relacji nowego trenera kadry narodowej z jej kapitanem w sieci umieszczono zdjęcie obu z uśmiechami na twarzach. Połechtał ego polskich kibiców i dziennikarzy Później przyszła kolej na konferencję, której najważniejszą częścią była komunikacja z dziennikarzami. Zanim zmieniła się ona w tradycyjny tryb pytanie-odpowiedź, Sousa sięgnął do serc Polaków, cytując i interpretując słowa papieża Jana Pawła. Padły słowa o rodzinie i jedności, co z miejsca zrodziło uczucie więzi i zrozumienia pomiędzy polskim odbiorcą i przybyszem z całkiem jednak odległej Portugalii. Gdy wystartował proces, w którym padły liczne pytania, Sousa także pokazał wielką klasę. Sprytnie unikał niewygodnych kwestii, ale robił to rzeczowo i z wielkim spokojem, przekierowując dyskusję na inne wątki. Połechtał ego widzów konferencji, mówiąc w samych superlatywach o Robercie Lewandowskim, po raz wtóry nazywając go najlepszym piłkarzem na świecie. Za każde pytanie Sousa na wstępie swojej wypowiedzi dziękował. Choć mówił w języku angielskim, to wymawiane przez niego zdania miały moc i pewność. Nie było przestojów, momentów zastanawiania się, zająknięć czy poprawek. Odpowiedzi były odpowiedniej długości, a mowa ciała zdradzała doświadczenie i obycie z mikrofonem oraz kamerą. Pod tym względem można mówić o światowym poziomie. Porównanie do Nawałki i Brzęczka - stremowani, nieprzygotowani, źle dobierający słowa Przemówienie i tłumaczenia Sousy były spójne, do czego poprzedni selekcjonerzy reprezentacji na swoich pierwszych spotkaniach z mediami i kibicami wcale nie przyzwyczaili. Sięgając do pierwszej konferencji z udziałem Adama Nawałki, można stwierdzić, że z jego wypowiedzi i wizerunku biła trema. Podobnie było, gdy po raz pierwszy w tej roli prezentował się Jerzy Brzęczek. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Nawałka starał się używać mocnych stwierdzeń, robił długie pauzy pomiędzy zdaniami, a nawet słowami. Używał słów nacechowanych negatywnie, jak "pot, krew i łzy" i "poświęcenie". Po pochlebnych opiniach na temat piłkarzy lub potencjału kadry sięgał po słowo "ale" pozostawiając wątpliwości. Pytany o sztab szkoleniowy, wydał się nieprzygotowany, ripostując "Potrzebuję trochę zastanowienia". Jerzy Brzęczek, który objął kadrę po Nawałce, mierzył się z zadaniem trudnym. Jego nominacja na to stanowisko nie została przyjęta z powszechnym zrozumieniem, a sam selekcjoner nie poprawił swojej pozycji pierwszym wystąpieniem. Mówił o "trudnym zadaniu", sięgał do swojej przeszłości w pierwszoligowym Rakowie Częstochowa, co nie mogło zrobić wrażenia "wow". Dobór słów i tematów również był niefortunny. "Nie spodziewałem się, że zostanę selekcjonerem tak szybko" było jak dolanie oliwy do ognia i przyznanie racji krytykom wyboru dokonanemu przez Zbigniewa Bońka. Wymienienie wśród swoich zalet pokory, także nie było medialnie dobrym posunięciem w tamtym momencie. PR-owy triumf podobny do tego, który odniósł Beenhakker W starciu na pierwsze konferencje Sousa wypadł o poziom lepiej niż jego poprzednicy, co wcale nie oznacza, że będzie on osiągał lepsze wyniki. Na rezultaty trzeba jeszcze poczekać, można jednak mówić o pierwszym zwycięstwie portugalskiego szkoleniowca. To triumf PR-owy, podobny do tego, który swojego czasu odniósł Leo Beenhakker. Holender ujmował wszystkich swoim poczuciem humoru, błyskotliwymi ripostami i charakterystycznymi zwrotami jak "International level".