Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Nowy selekcjoner Jerzy Brzęczek ogłosił, że zamierza w kadrze wprowadzić ewolucję, a nie rewolucję. Wynika z tego, że dzieło Adama Nawałki będzie kontynuowane, tak jak pan chciał. Franciszek Smuda, selekcjoner reprezentacji Polski w latach 2009-2012: To dobrze. Na razie nie wiadomo jeszcze, jakie elementy trener Brzęczek zamierza w kadrze poprawić. Podejrzewam, że ma na tyle wiedzy o tym, co się działo w drużynie, iż powinien znaleźć patent na to, co nie funkcjonowało należycie. Trudno, żeby nie wiedział, skoro jest wujkiem i zarazem przyjacielem Kuby Blaszczykowskiego, zna się też dobrze z innymi liderami naszej kadry, jak Robert Lewandowski czy Łukasz Piszczek. - Nie wiadomo, czy Kuba z wujkiem poruszają w rozmowach tematy związane z szatnią kadry. Na pewno trener Brzęczek musi parę grupowań przeżyć i poznać to wszystko od środka. Ja też po objęciu kadry myślałem, że na jedno pstryknięcie wszystko będzie grało. Później się okazało, że wprowadzanie zmian wymaga czasu. Pojawiają się opinie, że wzięcie do sztabu na trenera bramkarzy Andrzeja Woźniaka może zaszkodzić Brzęczkowi. Co pan o tym sądzi. Woźniaka pan dobrze zna, bo to na pańskim treningu w Lechu, gdzie szkolił bramkarzy, został zakuty w kajdanki i zabrany do prokuratury. Jego udział w korupcji dotyczył wcześniejszej pracy w Koronie Kielce. Czy osoba mająca w CV proceder korupcyjny powinna pracować w elitarnym gronie, jakim jest reprezentacja Polski? - No comments. Dlaczego, dlatego, że Woźniaka pan zna i szanuje? - Akurat o nim nie chcę się wypowiadać. Jak pan zareagował na karę trzymiesięcznej dyskwalifikacji, jaką Komisja Ligi Ekstraklasy SA nałożyła na Sławomira Peszkę, za kopnięcie Arvydasa Novikovasa? Ta kara według pana jest na miarę wykroczenia, czy za surowa? - Na pewno jest bardzo surowa. Ja znam Peszkę. To zawodnik, który dopuścił się tego bardziej ze strachu niż zamierzonej złośliwości. On nigdy nie był brutalem, ani nawet agresywnym walczakiem, który by atakował rywali w ten sposób. Nie walczył ciałem, nigdy z tego nie słynął. Jeśli już popełnił faul, to złapał kogoś za rękę czy koszulkę. Ale nie "wycinał" równo z trawą, nie przejawiał brutalności. A trzy miesiące zawieszenia teraz, gdy mecz goni mecz, to prawie pół sezonu. Oczywiście, kara się należała, bo faul był bez piłki, atak z tyłu, ale nie wiem czy aż tak surowa. Nasza najbardziej eksportowa drużyna Legia Warszawa znalazła się w olbrzymich tarapatach, przegrywając pierwszy mecz II rundy eliminacji Ligi Mistrzów 0-2 ze słabym Spartakiem Trnava. Jak pan ocenia to, co się dzieje z mistrzami Polski? - Trudno mi o osąd, gdyż nie wiem, co się dzieje przy Łazienkowskiej od kuchni. Oglądając mecz ze Spartakiem i wcześniejszy ligowy z Zagłębiem Lubin widzę, że drużyna ma nieudany początek sezonu, po prostu nie "odpalili", nie są w dobrej formie. Znam to z doświadczenia, czasem moje drużyny w nowym sezonie zagrały pierwsze dwa mecze słabsze, a później, jak "odpaliły", to były nie do zatrzymania. Czy Legia jest w stanie odrobić straty, grając na Słowacji? - W tydzień wiele nie zmienisz, ale siedem lat temu Legia odrobiła straty w meczu z groźniejszym Spartakiem, tym z Moskwy. Przegrywała wówczas 0-2, a wygrała 3-2 i awansowała. Każdy wynik jest do odwrócenia. Skoro Słowacy wygrali tu, to my też możemy wygrać 2-0, czy nawet 3-0 na och terenie. Piłka jest nieobliczalna i wszystko jest możliwe. Rozmawiał: Michał Białoński