Przegrana 2:3 z Mołdawią w eliminacjach mistrzostw Europy była kompromitacją - nie ma co do tego wątpliwości. Słów na skomentowanie sensacyjnej porażki zabrakło nie tylko Fernando Santosowi, który na konferencji prasowej wciąż powtarzał "nie wiem, co się stało", ale także piłkarzom. Ci - podobnie jak portugalski selekcjoner - ponoszą odpowiedzialność za kolejne bardzo słabe spotkanie reprezentacji. I w związku z tym od wtorkowej nocy na ich głowy sypią się gromy. Niewielu staje w obronie drużyny, którą... trudno polubić. Nie tylko dlatego, że zdarza się jej przegrać mecz. Takich scen po meczu reprezentacji Polski jeszcze nie było. Kibice stracili cierpliwość Przegrać trzeba umieć W futbolu porażki zdarzają się nawet najlepszym. Hiszpanów z ostatnich mistrzostw świata wyrzucili Marokańczycy, Niemcy odpadli już w fazie grupowej, a późniejsi czempioni z Argentyny dali się zaskoczyć Arabii Saudyjskiej. Punkty w Kiszyniowie niedawno stracili natomiast Czesi, więc porażka z rywalem z drugiej setki rankingu - chociaż niezwykle bolesna - jest czymś, co w przyrodzie może się zdarzyć. Przegrać jednak trzeba umieć - a wydaje się, że z tym Polacy mają spory problem. I to pomimo, iż w ostatnich latach mieli okazję się do porażek przyzwyczaić. Porażka w Kiszyniowie była jednak symboliczna - i pokazała pewien niepokojący trend. Gdy po meczu niespiesznie zawodnicy ruszyli w kierunku kibiców, których do Mołdawii przyleciało około tysiąca, szybko musieli zawrócić na piętach. Zanim reprezentanci zdążyli podziękować za wsparcie, usłyszeli, że mają... "wypierd...". I zgodnie z żądaniem kibiców, uczynili to. Schowani przed mediami Podczas powrotu do szatni Polacy rozpędzili się tak bardzo, że nie zatrzymali się na wywiady, tzw. "flashe", czyli rozmowy na gorąco, na murawie (o czym poinformował dyrektor TVP Sport Marek Szkolnikowski). Dopiero po meczu kilku piłkarzy wyszło do dziennikarzy. Byli to Robert Lewandowski, Jan Bednarek, Arkadiusz Milik, Jakub Kamiński czy Piotr Zieliński. Reszta schowała się za przyciemnianymi szybami autokaru i tam czekała na odjazd na lotnisko. I to jest niestety problem wielu kadrowiczów: przez całe tygodnie są schowani za pijarowym parawanem, który osłania ich od prawdziwego świata. Nie rozmawiają z mediami, nie rozumiejąc, że wywiady są dialogiem z kibicami, z którymi zresztą też nie mają kontaktu. Upojeni mocą komplementów, które słyszą z każdej strony, są przekonani o swojej wspaniałości. A później na mołdawskim pastwisku weryfikuje to życie w osobie piłkarzy grających w klubach klasy C i D. Zbigniew Boniek dosadnie o blamażu Polaków z Mołdawią. Wystarczyły dwa słowa Warto zejść z Olimpu W tej sytuacji, gdy zawodnicy potykają się, nikt nie staje po ich stronie. I każe się im "wypierd...". Bo mało kto utożsamia się z Sebastianem Szymańskim, Jakubem Kiwiorem i Nicolą Zalewskim, tak jak jeszcze niedawno z Kamilem Glikiem, Kamilem Grosickim czy Kubą Błaszczykowskim. Wszyscy oni mieli swoje problemy i demony, ale dali się poznać, polubić, a nawet pokochać. Każdy, kto interesował się reprezentacją, wiedział, że są ludźmi z krwi i kości, którzy poza pięknymi momentami mają także chwile słabości. I był im w staniewiele wybaczyć. Nie tylko to, co robili na murawie. Szymańskiemu z Kiwiorem wybaczyć jest trudno, bo nikt nic o nich nie wie. Kibice kojarzą ich z instagramowych kont, gdzie zawsze są uśmiechnięci i zadowoleni. A prawdziwe życie tak nie wygląda. Kadra przekonała się o tym po mistrzostwach w Katarze, gdy musiała przełknąć krytykę wywołaną przez "aferę premiową". W futbolu można wygrać, przegrać i zremisować - to oczywiste. Można jednak też pozostać człowiekiem. Siedzenie na Olimpie sprawdza się, kiedy są sukcesy i lud oddaje piłkarskim bogom pokłony. Problemy zaczynają się, kiedy zaczynają się... problemy. A tych reprezentacja Polski ma ostatnio coraz więcej. Z Kiszyniowa Sebastian Staszewski, Interia Sport