Kolejny już w tym roku problem PZPN zaczął się w piątek, przy okazji losowania pierwszej rundy nowej edycji Pucharu Polski. Jest ona wyjątkowa, bo będzie to 70. edycja rozgrywek, co związek chce hucznie uczcić. Meczom ma towarzyszyć jubileuszowa otoczka, a losowanie poprzedzone zostało specjalnym materiałem, przedstawiającym kadry z archiwalnych finałów. Szybko wychwycono, że na jednym z pierwszych klipów pojawiła się osoba Antoniego Fijarczyka, sędziego prawomocnie skazanego za korupcję i wydalonego z polskich struktur piłkarskich. Szybko komunikaty zawierające przeprosiny skierowane do kibiców opublikowali przedstawiciele PZPN, na czele z Tomaszem Kozłowskim z departamentu komunikacji i mediów i Łukaszem Wachowskim, sekretarzem generalnym związku. W mediach zaczęły pojawiać się kulisy konsekwencji całej wpadki. Winą miał zostać bowiem obarczony archiwista, który dostał jasne polecenie wycięcia fragmentów z konkretnie wskazanych meczów. Po drodze nikt inny nie zachował czujności, by przeglądając klipy z przeszłość uważać na obecność osób, których zdecydowanie nie powinno być w materiale promującym rozgrywki. Pracownik miał zostać telefonicznie poinformowany o tym, że nie zostanie z nim przedłużona obowiązująca do końca sierpnia umowa o dzieło. Ważny sponsor piłkarskiej reprezentacji Polski podjął decyzję ws. zerwania umowy z PZPN. Padła jasna deklaracja PZPN. Szef działu komunikacji zabrał głos w sprawie zwolnienia pracownika Tomasz Kozłowski swoją funkcję pełni od początku sierpnia i momentalnie musiał zderzyć się z bardzo trudną sytuacją komunikacyjną w PZPN. Kozłowski postanowił zabrać głos w sprawie zwolnienia jednego z szeregowych pracowników w trakcie programu "Pogadajmy o piłce" na kanale "Meczyki". "Nie będę się do tego odnosił. Mogę jedynie powiedzieć w tej sprawie, że ostatnie sytuacje pojawiające się w związku pokazują, że na polu komunikacyjnym jest dużo do poprawy. Mam nadzieję, że uda mi się to poprawić i wprowadzić transparentną i jasną komunikację, podobną jak za czasów pracy pana Janusza Basałaja. Konsekwencje tej sytuacji poniosą osoby, które uczestniczyły w produkcji i nadzorowały produkcję tego materiału. Nikogo nie w tej sprawie nie zwolniliśmy" - przyznał. Po chwili jednak poruszył sprawę nieco głębiej, sugerując, że cała sprawa została przede wszystkim rozdmuchana przez środowisko medialne. Jasnym jest więc, że przed Kozłowskim jest bardzo dużo pracy, bo gdyby chcieć zebrać razem afery z ostatnich kilkunastu miesięcy, to powstałaby bardzo obszerna lista. "Chciałbym wprowadzić jasną i transparentną politykę komunikacji w moim departamencie. To jest sytuacja, która wymaga postawienia całej struktury od nowa. Jestem po spotkaniu z przewodniczącym komisji mediów i mamy nowy pomysł na funkcjonowanie tego ciała. Departament komunikacji wymaga pewnych technicznych, jak powinien on ze sobą współpracować. Gdyby to wyglądało, tak jakbym sobie wymarzył, to wspomniany klip nigdy by nie powstał. To nie jest łatwe zadanie, ale jeśli byłoby łatwe, to bym się go nie podjął. Zdaję sobie sprawę z tego, na jak głęboką wodę skoczyłem i wierzę w to, że nie utonę, tylko wyprowadzę sytuację w porządny sposób" - przedstawił swoje cele. Chaosu ciąg dalszy. Sąd miał zablokować akcje polskiego klubu Kozłowski odniósł się także do narracji pojawiającej się ze strony Cezarego Kuleszy, który między słowami sugerował, że jest grono osób, które nie życzy mu dobrze, co ma być częścią gry o władze w polskiej piłce. Były reprezentant Polski Sławomir Majak stwierdził z kolei, że wiele osób "szuka haków" na obecnego prezesa. "Nie wykluczam, że jest część środowiska, która nie życzy dobrze obecnej władzy. Jak wszędzie tam, gdzie są duże pieniądze, władza i wpływy, może to komuś nie odpowiadać" - spuentował Kozłowski.