W 2010 r. politycy rządzącej wówczas koalicji wprowadzili Ustawę o Sporcie, w myśl której prezesi krajowych związków sportowych mogą sprawować władzę jedynie przez dwie kadencje. Nie jest tajemnicą, że prawo to było wymierzone w szefa PZPN-u Grzegorza Latę, z którym ówczesny rząd nie mógł sobie poradzić. Tymczasem Lato nie zebrał wystarczającego poparcia środowiska, by móc ubiegać się o reelekcję, a ustawa z 2010 r. uderza w Bońka. Okazuje się, że prezesem PZPN-u można być tylko przez osiem lat, a szefem wojewódzkich związków do .... końca życia. Im bliżej końca drugiej kadencji Bońka tym więcej pojawia się jego krytyków, by nie rzec - krytykantów. Tymczasem prezesowi nie można odmówić jednego: był odnowicielem polskiej piłki. Zmienił jej wizerunek, zmodernizował, znacząco odmłodził biuro, trafiał z doborem selekcjonerów, uruchomił wiele projektów, w większości trafionych, jak CLJ czy Pro Junior System. Za dwóch kadencji Bońka reprezentacja awansowała na wszystkie imprezy rangi ME czy MŚ. Boniek poszedł na kilka kompromisów, ale nikt mu ni może odmówić charyzmy i autorytetu. Czy po jego odejściu grozi nam kryzys autorytetu? Nikomu nie trzeba przypominać kadencji Grzegorza Laty i atmosfery, jaka była wówczas na meczach reprezentacji Polski. Doszło przecież do tego, że w meczu Polska - Słowacja na Stadionie Śląskim zdesperowani kibice dopingowali ... rywali. Na razie faworytem do przejęcia schedy po Bońku jest obecny wiceprezes Cezary Kulesza. Właściciel Jagiellonii ma olbrzymie poparcie wśród klubów Ekstraklasy, gdyż jest przecież jednym z nich. Stoi za nim murem także spółka Ekstraklasa SA, skonfliktowanej ostatnio z Bońkiem w temacie przyszłego kształtu ligi (spółka chce utrzymać 16 zespołów i format ESA 37, Boniek optuje za powrotem do 18 zespołów i 34 kolejek). Statut PZPN-u i układ sił na sali wyborczej od lat jest niezmienny: przewagę mają wojewódzkie związki (na 118 delegatów wysyłają 60), a nie Ekstraklasa SA i jej kluby. Dlatego w sporej mierze to od "baronów" zależeć będzie, kto przejmie stery przy ul. Bitwy Warszawskiej 1920 r. Osiem lat temu, jakimś cudem, wbrew ich woli udało się wygrać Bońkowi, któremu sporo głosów zapewnił Kazimierz Greń czy Stanisław Kogut. Dziś obu już nie ma w polskiej piłce, dlatego kto inny będzie rozdawał karty. Kto może zagrozić Cezaremu Kuleszy? Tylko jego kolega z obecnego zarządu PZPN-u, również w randze wiceprezesa Marek Koźmiński. Były piłkarz reprezentacji Polski, medalista IO w Barcelonie będzie miał poparcie samego Bońka i na pewno od zawsze lojalnego wobec niego prezesa Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej - Andrzeja Padewskiego. Padewski był postrzegany jako reformator wśród kojarzonych z PRL-owskim betonem "baronów". Gdy "baronowie" w pierwszej kadencji blokiem głosowali przeciw Bońkowi, jak choćby przy próbie zmiany statutu, Padewski zawsze stawał po jasnej stronie mocy. W ciągu minionych ośmiu lat w wielu miejscach Polski ów beton udało się skruszyć. W Wielkopolsce stery przejął Paweł Wojtala (rocznik 1972), na Pomorzu - Radosław Michalski (1969), na Podkarpaciu - Mieczysław Golba (1966). Początkowo skonfliktowany z Bońkiem Ryszard Niemiec (rocznik 1939), który swe doświadczenie z koszykówki (w latach 1974-1979 był prezesem Rzeszowskiego Okręgowego Związku Koszykówki) przeniósł na niwę piłkarską (kieruje MZPN-em już od ponad ćwierć wieku), również powinien poprzeć M. Koźmińskiego. Co ciekawe, choć nawet Niemiec nie będzie wieczny, w zbliżających się wyborach na szefa małopolskiej piłki nie ma żadnego kontrkandydata. To dość smutne zjawisko dla regionu, w którym funkcjonują najstarsze polskie kluby Cracovia i Wisła i dla miasta Krakowa, w którym przecież narodził się PZPN. Marek Koźmiński może liczyć jeszcze na poparcie Mirosława Malinowskiego - szefa Świętokrzyskiego ZPN i Radosława Michalskiego z Pomorskiego ZPN. Czy to wystarczy wobec faktu, że inny liczący się prezes - Henryk Kula ze Śląskiego ZPN zagłosuje za Kuleszą? Na dziś pewnie nie, ale tak naprawdę Koźmiński jeszcze nie zaczął swej kampanii. Na dodatek sporo może mu dać poparcie samego Bońka. Zarówno Kulesza, jak i Koźmiński mają co robić już teraz, bez prezesowania PZPN-owi i będą musieli przewrócić swoje życie do góry nogami, by znaleźć czas na kierowanie piłkarską centralą. Kulesza jest nie tylko szefem Jagiellonii, ale też czołowym na rynku muzycznym producentem discopolo. W "Jadze" grozi mu pożar związany z falstartem nowego trenera - Iwajło Petewa (po 0-3 z Wisłą w Krakowie białostoczan czekają Korona, Legia i Lech). Z kolei Koźmiński to jeden z aktywniejszych deweloperów nie tylko w Krakowie, któremu biznes pochłania sporo czasu. Tymczasem do objęcia fotela prezesa PZPN-u trzeba będzie pojeździć i spotykać się z ludźmi regionalnej piłki. Czy poza duetem Kulesza - Koźmiński pojawi się ktoś inny? W pewnym okresie spore szanse miał były właściciel i prezes Legii Bogusław Leśnodorski, który wsławił się także uczestnictwem w akcji ratunkowej Wisły Kraków. Leśnodorski mógłby liczyć na poparcie kilku klubów (oprócz Wisły - Zagłębie Sosnowiec, Raków Częstochowa), ale w opinii wojewódzkich związków jest niewybieralny. Witajcie w naszej piłce. Do wyborów w PZPN-ie zostało niewiele ponad osiem miesięcy. Najpierw, od maja do sierpnia, zostaną przeprowadzone te w wojewódzkich związkach. Poza Mazowszem, gdzie Zdzisławowi Łazarczykowi po długich latach jego rządów wyrosła konkurencja, układ sił powinien być bez zmian. Michał Białoński