Ajiolt Kloosterboer, reporter holenderskiej telewizji NOS, siedział na sali konferencyjnej PGE Narodowego, nie rozumiejąc ani słowa. Organizatorzy nie przewidzieli obecności gości z zagranicy i konferencja z udziałem Michała Probierza oraz Tarasa Romanczuka nie była tłumaczona na obce języki. Pewnie nie spodziewał się, że za chwilę z ust selekcjonera Probierza usłyszy kilka słów, które zrozumie tylko on sam. W trakcie konferencji Holender podniósł rękę, otrzymał mikrofon i zadał pytanie o przygotowania do meczu z "Pomarańczowymi". Z jednej strony Kloosterboer miał pecha, że nie trafił na Czesława Michniewicza. Ten nie posiadałby się ze szczęścia, słysząc takie pytanie tuż przed turniejem. Były selekcjoner konsekwentnie budował swoją markę specjalisty od rozpracowywania kolejnych przeciwników. Na kilka miesięcy przed spotkaniami potrafił chwalić się poznanymi detalami na temat przyzwyczajeń rywala, łącznie z kolorem sznurowadeł i przedmeczowymi rytuałami. W przeciwieństwie do barwnie opowiadającego, wręcz przechwalającego się wiedzą na temat przeciwnika Michniewicza, Probierz odpowiedział lakonicznie. - Holandia nie interesuje mnie na razie w ogóle. To odległa przyszłość. Na razie interesuje mnie tylko Ukraina i Turcja - zakończył, odpowiadając w naszym języku. - That’s it? - dopytywał Holender, zdziwiony krótką odpowiedzią. - That’s it - potwierdził Probierz. To wszystko. - Przepraszam, ale nie zrozumiałem niczego po polsku - rozłożył ręce holenderski dziennikarz, dopominając się o tłumaczenie. - Tot ziens. Godverdomme - rzucił do niego Probierz, po czym obaj głośno się roześmiali, choć reszta obecnych na sali zdawała się nieświadoma znaczenia słów, które padły przed momentem. Po chwili, już po angielsku, selekcjoner powtórzył swoją krótką odpowiedź przybyszowi z Niderlandów. Holenderski dziennikarz tłumaczy: Probierz powiedział "very bad, bad word" Po konferencji podszedłem do holenderskiego dziennikarza, by zapytać, czy nie jest rozczarowany króciutką odpowiedzią, z której właściwie nic nie wynikało. Przyleciał przecież po nią z tak daleka. - Myślę, że wasz selekcjoner po prostu chciał tak powiedzieć, bo każdy trener żyje najbliższym meczem. A najbliższy mecz jest z Ukrainą, nie z Holandią - odpowiedział mi Kloosterboer. - Ale oczywiście jestem w stu procentach przekonany, że jego sztab już rozpracowuje każdy szczegół holenderskiego zespołu i na pewno już oglądał dotychczasowe mecze Holendrów. To tylko przekaz dla świata zewnętrznego - ocenił. Miałem odchodzić, gdy zobaczyłem błysk w oku holenderskiego reportera. Zatrzymałem się w półkroku. - Wasz trener powiedział do mnie "very bad, bad word" - uśmiechnął się. W tym momencie znów zyskał moją niepodzielną uwagę. Co? Kiedy? O co tutaj chodzi? - dopytywałem. - Tot ziens - to "do zobaczenia". Do zobaczenia na turnieju. I Goverdomme - to bardzo, bardzo brzydkie słowo. Znaczy tyle co "cholera jasna" - usłyszałem i nagle stało się jasne, co wywołało jego śmiech na konferencji prasowej. Zrozumiałem też, dlaczego Holender nie ma pretensji o krótką odpowiedź Probierza. Być może pokonał właśnie 1200 km, by nie otrzymać odpowiedzi na swoje pytanie, ale przynajmniej polski selekcjoner zaklął do niego w jego ojczystym języku. I to na oficjalnej konferencji prasowej. Będzie co opowiadać po powrocie. A Probierz? Kolejny raz udowodnił, że jest sobą niezależnie od okoliczności. Kiedy ma ochotę przyjść na konferencję prasową z doniczką, jak w czasach prowadzenia Cracovii, to przyjdzie. Kiedy chce odczytać listę powołanych na konferencji golfowej, to odczyta. A kiedy będzie chciał zakląć po holendersku - to zaklnie. I coś mówi mi, że jego selekcjonerska kadencja dostarczy nam jeszcze cytatu słynniejszego, niż "pier**nę sobie whisky" po przegranym mistrzostwie w barwach Jagiellonii. Oby tylko wydźwięk tych słów był tym razem, tak dla odmiany, pozytywny. Z PGE Narodowego Wojciech Górski, Interia