To, co wydarzyło się w Pradze, to istny "czeski film", z którego najmniej zdawał się rozumieć selekcjoner Fernando Santos. Jeszcze dzień przed meczem ostentacyjnie śmiał się z pytań dziennikarzy, lecz uśmiech starły mu brutalnie dwa szybkie ciosy wyprowadzone przez Czechów. Ciosy, jakich - co sam przyznał - nie przyjął nigdy wcześniej w swojej karierze. Portugalski szkoleniowiec zareagował na klęskę, dokonując całkowitego przemeblowania składu i systemu gry. Potrzeba było jednak także zmiany nastawienia i mentalności. Czy ta nastąpiła? Odpowiedzi nie stanowią tu złośliwe komentarze mówiące o tym, że jest lepiej, skoro w trzeciej minucie na tablicy wyników wciąż widniał bezbramkowy remis. Poprawa - drobna, to prawda - była jednak widoczna. Oczywiście, klasa rywala była zupełnie inna niż w Pradze, a i Albańczycy nie rzucili się na nas od początku jak wściekłe psy, raczej wyczekiwali naszych piłkarzy w okopach. Jednak i takich okolicznościach w meczu z Czechami Polaków opanowywał paraliżujący kończyny strach przed piłką. Tym razem było inaczej. Nie była to gra piękna, ale potrafiliśmy rozegrać choć zalążki składnych akcji. Sam mecz - oczywiście - nie porywał. Momentami był wręcz nudny. Ale... może to i dobrze? Zwłaszcza mając w pamięci ostatnie potyczki z Albanią, w których "walczyliśmy na żyletki"., a wynik 4:1 wywalczony przed własną publicznością zamazywał prawdziwy bieg wydarzeń. I tym razem mogło być różnie, ale Wojciech Szczęsny stanął na wysokości zadania. Po spotkaniu z Czechami niektórzy piłkarze podkreślali, że starcie z Albanią będzie "meczem o wszystko". A w takich potyczkach liczy się tylko zwycięstwo. Cel został zrealizowany, misja wypełniona, a scenariusz, w którym nie awansujemy na Euro 2024 trudno sobie wyobrazić. Na kolejnych zgrupowaniach Fernando Santos musi jednak postarać się o to, z czym wiązało się jego zatrudnienie - poprawę gry "Biało-Czerwonych". Z PGE Narodowego, Tomasz Brożek