Cała sprawa wybuchła kilka dni temu, po tym jak Szymon Jadczak opublikował materiał, w którym poinformował o obecności Mirosława Stasiaka w samolocie lecącym do Kiszyniowa. Stasiak to osoba prawomocnie skazana łącznie za kilkadziesiąt czynów korupcyjnych, swego czasu dożywotnio zdyskwalifikowana z jakiejkolwiek działalności związanej z PZPN i polską piłką. To nie przeszkodziło mu jednak w towarzyszeniu najważniejszej drużynie w kraju w trakcie wyjazdu na ważny mecz eliminacji mistrzostw Europy. Wielki wstrząs w PZPN, cios za ciosem. Czegoś takiego dawno nie było. "Znokautowali się sami" PZPN tłumaczy się z afery z Mirosławem Stasiakiem. Media i kibice nie dowierzają Długo ze strony PZPN brakowało jakiegokolwiek komentarza, ale wcale nie było lepiej, gdy ten się pojawił, bo wywołał kolejne zamieszanie. Władze związku poinformowały w nim, że Stasiak "był zaproszony przez jednego sponsorów", nie podając jednak konkretnie o którą firmę chodzi. To oczywiście rozpoczęło domysły i postawiło w niezręcznej sytuacji przedstawicieli firm, którzy kolejno publikowali w swoich mediach społecznościowych oświadczenia odcinające się od jakichkolwiek powiązań z osobą Stasiaka. Jeden z nich w obliczu sytuacji zdecydował się nawet wypowiedzieć PZPN-owi umowę sponsorską. Wreszcie odpowiedzialność wzięła na siebie firma Inszury.pl, w swoim oświadczeniu przyznając, że to na zaproszenie jednego z jej przedstawicieli Stasiak pojawił się na pokładzie samolotu, co później potwierdził sam Kulesza. "Zdecydowaliśmy się na lojalność wobec tego Partnera i podjęliśmy decyzję o nieujawnianiu jego danych. Dziś firma Inszury.pl opublikowała jednak komunikat, w którym wzięła odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. W tych okolicznościach możemy potwierdzić, że to właśnie ta firma wpisała na listę gości pana M. Stasiaka" - napisał prezes. Afera w PZPN. Sponsor oczekuje prawdy i grozi zakończeniem współpracy Przedstawiciele mediów i kibice jednak z bardzo dużą dozą nieufności przyjęli takie tłumaczenia, argumentując, że cała sprawa wygląda trochę tak, jakby PZPN potrzebował znaleźć kozła ofiarnego, który mógłby przyjąć na siebie wszystkie zaistniałe konsekwencje. "Przecież to nie ma sensu. Jaki interes ma firma w przyznaniu się do Stasiaka (każdy zawsze patrzy na swój interes, zwłaszcza w biznesie)? Skoro była gotowa się przyznać, czemu nie ustalono z nią tego na etapie tworzenia czwartkowego ogłoszenia? Tworzono je 3,5 dnia" -- przedstawił swoje wątpliwości Przemysław Langier z portalu Goal.pl. "Ostatecznie winę na siebie wzięła firma inszury a więc największy pożar został przygaszony" - napisał z kolei Marek Wawrzynowski z "Przeglądu Sportowego Onet", który wcześniej w swoim materiale napisał, że Stasiak znalazł się w samolocie na zaproszenie samego Kuleszy, a nie za pośrednictwem jednego ze sponsorów. Poprzednicy drwią z Kuleszy i spółki Pojawiło się także sporo komentarzy, że tego typu afery nie mogłyby mieć miejsca za czasu kadencji Zbigniewa Bońka. Mocną szpilkę prezesowi Kuleszy i jego współpracownikom wbił z kolei jeden z przedstawicieli poprzedniej władzy PZPN, Marek Kozmiński, który był wtedy wiceprezesem, a później rywalizował z Kuleszą w wyborach na stanowisko prezesa. Co ciekawe, jedną z osób, które "polubiły" ten wpis jest Janusz Basałaj, który w latach 2012-2021 był dyrektorem Departamentu Komunikacji i Mediów oraz Przewodniczącym Komisji ds. Mediów i Marketingu PZPN.