Maciej Słomiński, Interia: Jak się zostaje bramkarskim skautem Ajaksu Amsterdam? Marek Kujach, trener bramkarzy: - Mówi się, że gdy Rotterdam pracuje, Amsterdam się bawi, ale to stereotypy. Akademia Ajaksu jest jedną z największych na świecie, dlatego by tam się dostać potrzebna jest ciężka praca. Byłem dość znanym trenerem bramkarzy w "Bollenstreek" (dosłownie - "region sadzonek cebulkowych"), zapracowałem na dobrą opinię. Początkowo pomagałem w Ajaksie na zasadzie wolontariatu, organizacji eventów skautingowych, dni talentu itd. To przerodziło się w stałą współpracę. Jaka jest organizacja pracy skautów w akademii Ajaksu? - W każdy weekend dziesiątki skautów rozjeżdżają się po regionach i obserwują młodych piłkarzy. Są to skauci zawodowi i wolontariusze. Wśród najmłodszych roczników koncentrujemy się na obszarze maksymalnie 60 kilometrów od Amsterdamu. Nie ma sensu wyrywać małych dzieci z bezpiecznego środowiska domowego i szkolnego. Jeśli zawodnik będzie miał talent znajdzie się na naszych listach i za kilka lat wróci w naszą orbitę zainteresowań. W poniedziałek do godz. 12 raporty musiały trafić do działu skautingowego i tam były omawiane przez szefostwo. Pracowaliśmy na zasadzie trzech kół - pierwsze do U-12, drugie od U-13 do U-16, wreszcie trzecie to najstarsze drużyny, bezpośrednie zaplecze pierwszego i drugiego zespołu. Każdy rocznik ma dwie drużyny, każda z nich ma sztab. Co mnie zastanawia to fakt, że jeden trener bramkarzy przydzielony był do kilku roczników. Być może to przyczyna faktu, że przez ostatnie kilkanaście lat Ajaksowi nie udało się wychować żadnego światowej klasy bramkarza. To chyba coś więcej niż kwestia słabszego pokolenia na tej pozycji, to trwa już zbyt długo, że Ajax musi sprowadzać bramkarzy z zewnątrz. Kto pracuje na rzecz akademii? - Na czele akademii jako "academy manager" stoi Said Ouaali, którego wspierają managerowie kol którzy są odpowiedzialni za codzienny biznes w poszczególnych kołach. Przez lata w akademii pracowali byli piłkarze: Dennis Bergkamp, Wim Jonk, był Marc Overmars, ale po oskarżeniach o mobbing, musiał się pożegnać z pracą. Teraz pracuje w Belgii. To właśnie Overmars był kołem napędowym renesansu akademii Ajaksu, który po latach zaczął zarabiać duże kwoty z transferów. Jeśli ktoś przez lata był w Ajaksie, ma jego DNA, najlepiej wie co chodzi w filozofii klubu. Na czym polega ta filozofia? - W skrócie, są dwa najważniejsze elementy: wyszkolenie techniczne na jak najwyższym poziomie i żeby zawodnik potrafił minąć rywala w pojedynku 1 na 1. Wychodząc z akademii Ajaksu musi to umieć każdy, nawet środkowy obrońca. Promowana jest piłka ofensywna, lepiej zagrać do przodu niż do boku. Nikt się nie dziwi, gdy drużyna gra ze starszymi rocznikami. Od lepszego więcej się nauczysz. Jak już jesteśmy przy filozofii - w Polsce jakiś czas temu teoretycznie zniesiono tabele rozgrywek wśród najmłodszych roczników. - Rozumiem takie podejście, być może wśród najmłodszych dzieci jest właściwe, jednak piłka nożna jest sportem, w którym celem jest wygrana. Dążenie do zwycięstwa jest motorem do rozwoju. Przegrana i wygrana - to uczucia, z którymi trzeba się zapoznać i dać sobie z nimi radę. Brak tabeli, po to żeby dziecko urodzone w grudniu miało szansę z tym urodzonym w styczniu. - Teraz mówimy o innej rzeczy, wracamy do skautingu. Jeżeli nasz skaut nie potrafi rozpoznać talentu, który ma 120 cm w kapeluszu, to nie nadaje się do niczego. W ten sposób stracilibyśmy z oczu np. Lionela Messiego. Jak wygląda baza akademii klubu z Amsterdamu? - Najdalsze boiska od wejścia do ośrodka są przeznaczone dla najmłodszych dzieci. Potem trenują coraz starsze roczniki, aż wreszcie najbliżej szatni mini-stadion mają rezerwy klubu. A na horyzoncie widać Arenę. To jest zrobione absolutnie specjalnie, żeby każdy czuł kroki, które robi od małej do największej piłki. Tak samo jest z szatniami - z szatni najdalszej przenosisz się do coraz bliższej boisk. Ilu zawodnikom udało się pokonać całą drogę? - Najnowszym przykładem jest Matthijs de Ligt, był 10 lat w akademii, przeszedł wszystkie szczeble wyszkolenia, takich zawodników jest więcej. Każdego roku dwukrotnie odbywa się tzw. "internal scouting", jeśli ktoś się nie nadaje, zostaje pożegnany. Z drugiej strony działa wciąż skauting zewnętrzny i cały czas dorzucani są zawodnicy do rywalizacji z kraju i kontynentu. Czy w akademii Ajaksu zawodnicy objęci są również opieką psychologiczną? - To wchodzi do całego pakietu. Jak ktoś jest dobry na boisku, ale nie ma w głowie, najwyższego poziomu nie osiągnie. Ajax na terenie ośrodka ma swoją szkołę. W starszych rocznikach piłkarze są pod stałą opieką psychologów. A wiesz kto jest najczęstszym ich gościem? Bramkarze. Taka jest specyfika tej pozycji - obronisz pięć trudnych strzałów, wpuścisz jeden - wszyscy będą pamiętali o tym ostatnim. Czy w Ajaksie od małego tłucze się system 4 - 4 - 3? - Jako były bramkarz mówię na ten system: 1 - 4 - 4 - 3. Rola bramkarza zmieniła się ogromnie na przestrzeni lat. Kiedyś golkiper miał stać w bramce, a dziś dobrze grać lewą i prawą nogą, dyrygować defensywą, czytać grę, czyścić przedpole. Muszą umieć wszystko, być "profesorami" piłki nożnej, a czasem o nich zapominamy. Bardzo znany trener bramkarzy, również w Polsce, Frans Hoek propagował ofensywną, aktywną grę nogami. Nawet dla chińskich potrzeb napisałem taki program szkoleniowy o drużynowej roli bramkarza. Książka po chińsku, jestem pod wrażeniem. - Spokojnie, piałem po angielsku i to przetłumaczono. Przez cztery ostatnie lata pracował pan w Chinach. - Patrick Ladru, mój zwierzchnik z Ajaksu, dyrektor skautingu młodzieżowego, został dyrektorem akademii Beijing Guoan. To jeden z największych klubów w Azji, grający w azjatyckiej Champions League. Zaproponował mi, żebym wyjechał razem z nim. Byłem tam 4 lata, pół roku temu wróciłem. O Chinach i Pekinie mogę mówić w samych superlatywach. To co widziałem, to co przeżyłem, ogromnie wiele się nauczyłem i nie wykluczam, że wrócę. Mam zresztą jedną ofertę. Trochę pechowo trafił pan na pandemię koronawirusa, która rozpoczęła się właśnie w Chinach. - Jak już trwała zaraza, to po podróży z Holandii, zanim do Pekinu dojechaliśmy, była dwutygodniowa kwarantanna w hotelu, każdy musiał być sam w pokoju, posiłki podawano trzy razy dziennie, obejrzałem wszystkie filmy na Netfliskie. Potem jeszcze tydzień z możliwością wychodzenia w Szanghaju i dopiero można było zmierzać do stolicy. Chiny były na mundialu w 2002 r. Od tej pory nie ma ich na mistrzostwach świata. - Nie ma ich i na razie nie będzie. Chiny to kraj bardzo ambitny więc pewnie dopną swego. Jak się sprowadza fachowców z zagranicy trzeba z nimi współpracować, Chińczycy powinni lepiej wykorzystywać ich kompetencje. Co jest największym problemem chińskiej piłki? - Po pierwsze organizacja ligi. Rozgrywki ustawione są tak, że często padają wyniki dwucyfrowe, w Europie tego nie ma, siły są bardziej zrównoważone. Rozgrywki są często przerywane, gra się np. 4 mecze, potem jest przerwa. Bardzo dużym problemem jest brak kreatywności. Młodzi są już bardziej otwarci, śledzą świat anglojęzyczny, ale społeczeństwo jest wciąż trochę skostniałe. Reprezentanci są zabierani z klubów i czasami ich nie ma przez parę miesięcy, po czym wracają do macierzystych zespołów i tak jakby oduczyli się grać w piłkę. Mówił pan o kreatywności. Bramkarz musi być stabilny i rzetelny, ale czy kreatywny. - Oczywiście, jednak piłka nożna zmienia się tak szybko, że bramkarz musi pewne sytuacje sobie wyobrażać i przewidywać. Nie wszystko da się nauczyć z książek. Dla mnie kreatywność w piłce jest najważniejsza. Nie ma w piłce dwóch takich samych sytuacji na boisku, rywal zawsze jest gdzie indziej, pogoda i murawa są inne, nic się nigdy nie powtarza, dlatego tak piłkę kochamy i jest tak popularna. Zamiast meczu Belgia - Polska oglądał pan Walia - Holandia, dlatego o szkolenie w naszym kraju nie pytam, pewnie nie jest pan na bieżąco. - Ależ skąd, jestem. Często bywam w Polsce i jest zdecydowanie lepiej niż kiedyś, jest coraz więcej młodych trenerów z otwartymi głowami, żądnych wiedzy, którzy nie zamykają się na żaden kierunek. Chcą słuchać, z każdego kongresu, z każdej rozmowy można coś wziąć dla siebie. Nawet najwięksi trenerzy uczą się przez całe życie. Jestem wciąż pod wielkim wrażeniem Louisa van Gaala. To trener, który potrafi dostosować swoją filozofię do zmieniającego się futbolu. Nie obraża się na rzeczywistość, mimo że osiągnął bardzo wiele, z wygraną w Lidze Mistrzów na czele. Jak już jesteśmy przy selekcjonerze "Oranje" - jaki mecz zobaczymy w sobotę na de Kuip? W Polsce po klęsce z Belgią jest spora obawa przed meczem z Holandią. - Van Gaal przygotuje taki plan na ten mecz, że Polakom będzie bardzo ciężko wygrać. Zaczęliśmy od spraw bieżących, ale chcę wrócić do początku. Jak się pan znalazł w Holandii? - To było tuż po przełomie ustrojowym w Polsce. Moja była dziewczyna wyjechała do Holandii i pracowała w firmie, która zajmowała się produkcją stroików świątecznych. Ja wtedy grałem, to za duże słowo, trenowałem w Lechii Gdańsk. Dziewczyna miała bardzo dużo pracy przed świętami, poprosiła żebym jej pomógł ze stroikami. Tak zrobiłem, wreszcie postanowiłem zostać w Holandii. W piłce jak w miłości raz na wozie raz pod, rozstaliśmy się z moją dziewczyną, ale ja zostałem. Pracowałem nielegalnie, po siedem dni w tygodniu, kilkanaście godzin na dobę. Zawsze jednak starałem się znaleźć na godzinę-dwie treningu. Była szansa zaczepić się w profesjonalnym futbolu w Holandii? - Holenderska struktura ligowa jest specyficzna. Najwyższa liga, Eredivisie jest w pełni zawodowa, ale już jej zaplecze jest, czy było, za czasów mojego grania, półamatorskie. Na przestrzeni lat bywało tak, że na zapleczu Eredivisie zarabiało się mniej niż w najwyższych ligach amatorskich. Nie miałem szans na zawodowstwo, po pierwsze musiałem skupić się na pracy, po drugie przez jakiś czas jeszcze byłem w Holandii nielegalnie. Zdobyliśmy mistrzostwo Holandii amatorów z klubem FC Lisse, potem grałem jeszcze VVSB. Jakie ma pan plany? Czy podjąłby pan pracę w Polsce? - W piłce nożnej nie można się zamykać na żaden kierunek. Czekam na ciekawy projekt, czy da się coś fajnego zbudować. W końcu wychowałem się w Budowlanym Klubie Sportowym. Rozmawiał Maciej Słomiński