Polska po trzech meczach miała zaledwie trzy punkty. Na początek eliminacji podopieczni Santosa przegrali bowiem z Czechami 1-3, potem skromnie pokonali Albanię 1-0, a wreszcie doznali kompromitującej porażki z Mołdawią 2-3. Do spotkania z Wyspami Owczymi "Biało-Czerwoni" przystępowali więc z przedostatniego miejsca w grupie. Przed czwartkowym meczem mówiło się o możliwym bojkocie ze strony kibiców, ale PGE Narodowy się jednak zapełnił. Polacy długo jednak nie potrafili przełamać obrony dzielnych Farerów. Udało im się dopiero pod koniec drugiej połowy, kiedy dwie bramki zdobył Robert Lewandowski. Pokaz niemocy, Polacy wygwizdani. Nagle objawił się Lewandowski "Wiedzieliśmy, że mamy jeden cel do zrealizowania. To było zwycięstwo. Pierwsze 70 minut wyglądało, jak walenie głową w mur, ale tak zagrały Wyspy Owcze, stając dziewięcioma zawodnikami blokiem w dwóch liniach, bronili się dosyć głęboko. Mimo to stwarzaliśmy sytuacje, bo dwie, trzy w pierwszej połowie po dośrodkowaniach. W drugiej połowie brakowało trochę szybszego wykończenia i ostatniego podania. Cieszymy się jednak, że wykonaliśmy plan, bo wiemy, jak ważne spotkanie nasz czeka w Albanii" - mówił Bereszyński na antenie TVP Sport. Polaków czeka trudny mecz w Tiranie Nadeszły zaskakujące wieści dla Polski, tym razem z Pragi. Można się obawiać Dzięki zwycięstwu podopieczni Santosa przesunęli się na trzecie miejsce z sześcioma punktami. Tracą dwa do liderujących Czechów, którzy zremisowali w Pradze z Albanią 1-1. I właśnie z Albanią "Biało-Czerwoni" zagrają w niedzielę w Tiranie. Jeśli Polacy zagrają tam w takim stylu jak w Warszawie, to można się obawiać o rozstrzygnięcie. To spotkanie może mieć decydujące znaczenie w eliminacjach Euro 2024.