Do dzisiaj obowiązywała zasada, że jeśli zapraszać Italię, to tylko na Stadion Śląski, bo we wcześniejszych dwóch wizytach w Chorzowie nie zdobyła nawet bramki. W niedzielę Włosi odczarowali "Kocioł Czarownic" i zasłużenie wygrali. Powrót reprezentacyjnej piłki w meczu o punkty na Stadion Śląski był niemałym wydarzeniem. Piłkarze zachwalali sobie nie tylko wsparcie trybun, ale też stan płyty boiska, która nie zawsze wypada korzystnie np. na PGE Narodowym. Zważywszy na ceny biletów (80, 140 i 180 zł) dwa mecze zgromadziły ponad 90 tys. zł. Dla PZPN-u to z pewnością sukces finansowy. Do "Kotła Czarownic" zjechali fani nie tylko ze Śląska i Małopolski, czyli ci, którzy mieli najbliżej, ale także innych regionów kraju. Jak zwykle w takich sytuacjach, niewydolne okazały się bramki autostrady A4. Choć na węźle w Mysłowicach wszystkie punkty poboru opłat były otwarte, gigantyczny korek powstał już od godz. 16. Powroty z weekendów plus wyprawy na mecz nadwerężyły system na A4. Czy kiedyś doczekamy bardziej nowoczesnego poboru opłat, jakim cieszą się Słowacy, Węgrzy, czy Rumuni? Starsi fani reprezentacji Polski pamiętają mecze z końca lat 80. i początku 90. XX wieku, gdy na Śląskim dochodziło do burd między kibicami różnych klubów, jak choćby podczas pamiętnego spotkania z Anglią, za kadencji selekcjonera Andrzeja Strejlaua. Nowe pokolenia fanów piszą nową historię. Ich zachowanie mogłoby stanowić wzór dla całej Ekstraklasy: żadnych bluzgów, chamstwa, nie trzeba "młyna", by prowadzić świetny doping: "Wszyscy wstają i śpiewają Polska! Biało-Czerwoni!". Gdy trwało oblężenie naszej bramki pod koniec I połowy, polscy kibice wstali i ryknęli: "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy!" Chyba każdy piłkarz marzy, by zagrać na takim stadionie, przy takim wsparciu trybun. Śląski głośno domagał się w II połowy wprowadzenia Krzysztofa Piątka, ale Jerzy Brzęczek postawił na Artura Jędrzejczyka, co przyjęto z dezaprobatą wyrażoną głośnym buczeniem. Okazało się też, że do dobrej zabawy na trybunach nie jest potrzebna pirotechnika, o zalegalizowanie której w Ekstraklasie walczą środowiska kibicowskie od dekady. Od strony organizacyjnej w beczce miodu na Śląskim znaleźliśmy łyżkę dziegciu: późne otwarcie stadionowych bram. O ile w wypadku czwartkowej konfrontacji z Portugalią godz. 18:45 była zrozumiała (ludzie jadący po pracy, szkole), o tyle w wypadku przeprowadzanego w niedzielę spotkania z Italią było zupełnie niewytłumaczalne. Piękny, słoneczny dzień, stadion mieści się w ramach gigantycznego Parku Śląskiego. Dlaczego nie umożliwić posiadaczom biletów wejścia na obiekt wcześniej, w tak ciepły dzień niż tylko na dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem? Wiele osób chętnie obejrzałoby stadion od środka jeszcze przed zachodem słońca, by poczuć atmosferę wielkiego piłkarskiego święta. Przecież nawet na finał Pucharu Polski PZPN otwiera bramy wcześniej niż na 120 minut przed startem gry. Późne otwarcie bram dotyczyło też przedstawicieli mediów. Dziwili się temu nasi koledzy z Portugalii, Włoch i nawet Holandii, bo i tacy zawitali do Polski przy okazji Ligi Narodów. Gdy mecze o godz. 20:45 rozpoczynają się na PGE Narodowym, przestrzeń pracy mediów otwierana jest o godz. 17:30, czyli na ponad trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem. Kolejny mecz zespół selekcjonera Jerzego Brzęczka, 15 listopada, z Czechami, rozegra na Baltic Arenie w Gdańsku. Jeszcze nie wiadomo kiedy kadra wróci na Śląski. Ze Stadionu Śląskiego Michał Białoński, Piotr Jawor, Remigiusz Półtorak