Po meczu naszej kadry z Włochami mam w sobie sporo optymizmu, ale pozostaję realistą. To był zupełnie inny mecz, na tle mocnego przeciwnika, niż ten z Holandią. Ponownie nie byliśmy faworytem, ale tym razem widziałem pewne elementy gry, które mogą sugerować, że jeżeli taka droga zostanie obrana na stałe, to w niedalekiej perspektywie możemy mieć efekty - w postaci zespołu grającego nowoczesną piłkę i będącego w stanie nawiązać walkę z najlepszymi na świecie. A dla takiej ekipy jak Szwecja, z którą zagramy w grupie na Euro, będziemy przynajmniej równorzędnym rywalem. Patrząc na grę "Biało-Czerwonych", nie widziałem zespołu bardzo głęboko cofniętego, z czterema literami w "szesnastce". Widziałem za to drużynę, która gra średnim lub od czasu do czasu wysokim pressingiem, czego brakowało w meczu z Holandią. Tym razem próbowaliśmy przyjąć rywala w środkowej strefie, a potem - co ważne - potrafiliśmy zagrać jedną, drugą, trzecią akcję kombinacyjną. Jednocześnie staraliśmy się piłkarsko rozwiązywać te sytuacje, w których wysoko pressowali Włosi. Nasi środkowi i boczni obrońcy nie bali się wyprowadzać piłki podaniem po ziemi. Było też w tym dużo błędów, ale dla mnie istotne jest podjęcie takiej próby. Powtarzam od dwóch lat, że można przegrać po dobrym spotkaniu. Nam udało się ten mecz zremisować. Oczywiście widziałem, że gdyby Włosi konsekwentni grali ostatni moment akcji ofensywnej, to mogliśmy przegrać i dzisiaj rozmawialibyśmy trochę inaczej. Tyle że trochę szczęścia też w piłce trzeba mieć.