Czy Węgrzy zagrają z Polską maksymalnie zmotywowani, skoro eliminacje do mundialu właściwie już okazały się dla nich nieudane? Czy w Warszawie ekipa Marco Rossiego musi zagrać, jak w październiku przeciwko Anglii, gdy zremisowała 1-1? I kto może być dla "Biało-czerwonych" największym zagrożeniem w węgierskiej ekipie? W rozmowie z Interią odpowiada Matyas Czuczi, do niedawna analityk współpracujący z węgierską federacją, a w przeszłości m.in. asystent Joana Carrillo w Wiśle Kraków. Czuczi pracował jako asystent i analityk w kilku węgierskich klubach, ale też za granicą - np. w Dunajskiej Stredzie czy AEK Larnaka. Wraz z Joanem Carrillo zaliczył też przygodę z polskim futbolem, gdy obaj współpracowali w krakowskiej Wiśle. Ostatnio wrócił do kooperacji z Hiszpanem - będą razem pracować w DVSC Debreczyn. - Jako wideo-analityk nie pracowałem z pierwszą reprezentacją Węgier. Współpracowałem natomiast z węgierską federacją - z reprezentacyjnymi drużynami począwszy od U-15 do U-19. Miałem nawet perspektywę pracy z pierwszą kadrą, ale akurat zbiegło się to z moimi przenosinami do Larnaki - wyjaśnia. "Braterstwo między Polakami i Węgrami" Węgrzy mają już tylko matematyczne szanse na awans na mundial i nawet ewentualne zwycięstwo w Warszawie najpewniej wiele im nie da w kontekście walki o mistrzostwa. Aby było inaczej, musieliby liczyć, że najpierw Polska przegra z Andorą, a na to się - umówmy się - nie zanosi. Chcą jednak zakończyć te eliminacje pozytywnym akcentem. - W tym spotkaniu w Warszawie zdecydowanie węgierski zespół da z siebie wszystko. Nie żebyśmy wam źle życzyli, ale to będzie zdrowa braterska rywalizacja - zapowiada Czuczi. I tłumaczy: - Dla naszej reprezentacji każdy możliwy do zdobycia punkt, każdy korzystny wynik jest potencjalnie bardzo ważny. Również dla węgierskich kibiców. Nie można zapominać, że jest też presja ze strony fanów, by grać o zwycięstwo. Nie ma więc co oczekiwać, że węgierskim piłkarzom może zabraknąć motywacji na mecz z Polską. Wręcz przeciwnie. Spotkania z Polską zawsze będą istotne, choćby ze względu na to wyjątkowe braterstwo między Polakami a Węgrami. Węgierskich kibiców w formie zorganizowanej grupy zabraknie jednak na meczu w Warszawie. To efekt kary nałożonej przez FIFA w związku z zachowaniem węgierskich kibiców. Ostatnio zresztą węgierscy fani co rusz narażają się na przykre konsekwencje ze strony futbolowych władz. Wcześniej dostali też karę za zachowania o podłożu rasistowskim w meczu z Anglią w Budapeszcie. - Jesteśmy generalnie przeciwko rasizmowi. Natomiast dla naszej drużyny wsparcie kibiców jest na co dzień bardzo ważne, zespół i kibice są bardzo blisko. Bez nich to rzeczywiście nie będzie to samo. To, że nie będzie ich w Warszawie jest dla nas problemem - przyznaje Czuczi. - Zwykle węgierscy kibice są bardzo głośni, zaangażowani. Potrafią ponieść drużynę. Szkoda, że tym razem ich nie będzie, ale tego już nie zmienimy. Postrach faworytów, który uległ Albanii Węgry pod wodzą Marco Rossiego to reprezentacja specyficzna. Na ostatnim Euro byli w stanie zatrzymać taką potęgę, jak Francja, z którą zremisowali 1-1. Z Niemcami też zanotowali remis - 2-2. A jednak zdarzają się im też takie mecze, jak z Albanią w eliminacjach - oba przegrane po 0-1. To jaka jest w końcu prawdziwa twarz węgierskiej kadry? - Albania grała z nami bardzo inteligentnie. Oni doskonale znali naszą charakterystykę - przyznaje Czuczi. I tłumaczy, że jedną z przyczyn takich wyników jest to, że Węgrzy w ostatnich latach bardziej nawykli do zachowawczej, ale odpowiedzialnej gry w defensywie, niż do prowadzenia gry w sytuacji, gdy rywal ogranicza im przestrzeń. - Jeśli trzeba walczyć do ostatniej piłki, gryźć trawę, bronić się, a potem wykorzystać przestrzeń do gry z kontry, to wszystko jest w porządku. Mamy bowiem zawodników szybkich, potrafiących to realizować. Jesteśmy też mocni przy stałych fragmentach gry. Dominik Szoboszlai jest ich bardzo dobrym wykonawcą, a Willi Orban potrafi zdobyć gola po takich wrzutkach - tłumaczy Czuczi. Kiedy jednak Węgrzy mają budować atak pozycyjny przy ograniczonej przestrzeni do gry, zaczynają się kłopoty. Zerwanie z taką ofensywą, jak za Puskasa Czuczi wyjaśnia, jak zmieniał się pomysł na grę węgierskiej reprezentacji na przestrzeni ostatnich lat. - Za kadencji Rossiego Węgry prezentują nieco bardziej defensywny styl gry, niż w przeszłości. Ta zmiana zaczęła się zresztą jeszcze przed erą Rossiego - wraz z przyjściem Pala Dardaia. Kiedy Dardai, obecnie szkoleniowiec Herthy Berlin, objął kadrę, był jednym z pierwszych, którzy postawili na solidną obronę. Uznał: może nie mamy wielkich talentów, musimy więc postawić na kompaktowość, pracę zespołową w grze defensywnej. I na tym bazować - wskazuje Czuczi. - W przeszłości Węgrzy byli wszak kojarzeni ze złotymi czasami Ferenca Puskasa i bardzo ofensywnym futbolem. Po Dardaiu przyszła era Bernda Storcka. - Ten trener przełożył wajchę ponownie w stronę bardziej ofensywnej piłki. Chciał, by jego zespół podejmował ryzyko, mocno naciskał rywali, utrzymywał się na połowie przeciwnika. Piłkarzom to odpowiadało. Wówczas mieliśmy w kadrze kilku świetnych graczy, jak Zoltan Gera, który występował w Anglii. Na bramce był jeszcze wtedy Gabor Kiraly, który był wsparciem nie tylko na boisku, ale i w szatni - wspomina Czuczi. Sam Czuczi zresztą miał okazję pracować z Niemcem, w Dunajskiej Stredzie. Jednym z punktów zwrotnych w ostatniej historii węgierskiej reprezentacji było Euro 2016. Choć zakończone bardzo dobrym wynikiem i awansem z grupy, było też końcem przygody z kadrą dla kilku ważnych graczy. - Po Euro 2016 część z nich zdecydowała, że rezygnuje już z gry w kadrze. W międzyczasie jeszcze trenerem był Georges Leekens, ale ten okres lepiej pominąć milczeniem. Wyniki były słabe, a fani nie znosili tego trenera. A później rozpoczęła się era Rossiego - tłumaczy Czuczi. "Marco Rossi to bezpośredni facet" Włoch postrzegany jako człowiek, który ma wysokie umiejętności interpersonalne. - To - poza wszystkim - bardzo fajny człowiek. Wie doskonale, jak powinien przemawiać do zespołu w szatni. Potrafi także utrzymywać dobre relacje z węgierskimi kibicami i ma z nimi dobry kontakt. Dzięki temu właściwie od pierwszego meczu kibice stoją za nim murem - zaznacza Czuczi. - To bezpośredni facet, chętnie wyjaśnia, co dokładnie jego zespół chciał grać. Natomiast jego styl gry jest jednak bardziej oparty na defensywie. Węgry Rossiego potrafią napsuć krwi faworytom. - Zespół ma grać bardzo kompaktowo, czy to w ustawieniu z trzema obrońcami, czy nawet z pięcioma. Gra bez piłki jest dla drużyny Rossiego bardzo ważna i naprawdę potrafią to świetnie robić - przyznaje Czuczi. - Problem pojawia się właśnie wtedy, gdy węgierska ekipa nie ma przestrzeni, a musi prowadzić atak pozycyjny. I nad tym musimy pracować w kolejnych latach, tak uważam. Tym bardziej, że to nie jest tak, że Węgrzy nie mają kim straszyć w ofensywie. - Mamy młode talenty w kadrze - wspomnianego Dominika Szoboszlaia, Rolanda Sallaia, Daniela Salloia z Kansas City. I gdy grają w klubach, stać ich na to, żeby zrobić coś ekstra na połowie przeciwnika - wskazuje Czuczi. - Musimy teraz zastanowić się, jak to zrobić, by nie grać zbyt zachowawczo w reprezentacji - by wykorzystać ich umiejętności. Na ten moment koncentrujemy się w naszej grze przede wszystkim, by nie stracić gola. W efekcie miewamy problemy w meczach z drużynami, które są na takim samym poziomie, co my, a nawet z minimalnie słabszymi rywalami. Tak było z Albanią czy Andorą. Jednym z atutów kadry Węgier ma być bogactwo środka pola. Nawet bez Laszlo Kleinheislera. - Mamy Adama Nagy’a, Andrasa Schafera i Szoboszlaia - to wszystko są zawodnicy prezentujący wysoki poziom. Schafer gra teraz w Dunajskiej Stredzie, pracowałem z nim, obecnie jest w naprawdę świetnej formie. Z kolei Nagy, choć obecnie gra w Serie B, też jest bardzo ważnym graczem dla środka pola kadry. Jest ruchliwy, świetnie rozumie futbol, dobrze czyta grę - wylicza Czuczi. - Mamy w tej strefie z czego wybierać. Dominik Szoboszlai jak kiedyś Hamsik. "Złoty chłopiec" Czy po eliminacjach do mundialu kadrę Węgier czeka gruntowna przebudowa i zmiana pokoleniowa? - Nie sądzę, żebyśmy obecnie potrzebowali takiej zmiany, nawet po niepowodzeniu w eliminacjach - ocenia Czuczi. - Przeprowadziliśmy już taką zmianę pokoleniową po mistrzostwach Europy w 2016 roku. Już wtedy kadra Węgier zaczęła częściej korzystać z graczy z reprezentacji U-21 czy tych niewiele starszych. Owszem, wciąż mamy kilku bardzo doświadczonych piłkarzy w kadrze, jak Adam Szalai, czy Peter Gulacsi, ale na drugim biegunie mamy np. Szoboszlaia, naszego "złotego chłopca" węgierskiej kadry. Jest dla nas kimś takim, jak dla Słowacji kiedyś był Marek Hamsik. Ma 21 lat, zaczyna swoją karierę w Lidze Mistrzów z RB Lipsk. Rewolucji więc się nie spodziewa, ale to nie oznacza, że nad brakiem awansu "Bratankowie" przejdą do porządku dziennego. - Kiedy zakończą się eliminacje, trzeba będzie usiąść i zastanowić się nad ich głębszą analizą: dlaczego tak się to potoczyło. Mieliśmy też w kadrze pewne problemy z kontuzjami. Był moment, gdy kłopoty miał Szoboszlai, Orban. Trudno było tych graczy zastąpić. Choć wiem, że gdyby ze składu Polski wypadł Robert Lewandowski, to też mielibyście ogromny problem - przyznaje Czuczi. Czy przeciwko Polsce w poniedziałkowym starciu Węgrzy powinni zagrać podobnie, jak z Anglikami? Teraz też kilku graczy "Bratanków" ma problemy zdrowotne, m.in. ponownie Orban. - Polska jest jednak nieco innym rywalem, niż Anglia. Wiem co nieco na temat filozofii futbolu Paulo Sousy. Współpracowałem w końcu długo z Joanem Carrillo, a to jego były asystent, dobrze się znają. Dla mnie pod względem taktycznym Sousa to jeden z najlepszych szkoleniowców. Jego warsztat to naprawdę top - podkreśla Czuczi. I dodaje: - Być może - z racji tego, że mecz z Węgrami będzie w Warszawie - Polska będzie chciała od początku prowadzić grę, napędzana przez kibiców. Natomiast Węgrzy dobrze radzą sobie w defensywie i potrafią wyprowadzić w jednym momencie decydujący cios. Tak było choćby z Francją na Euro. - Jesteśmy w stanie utrudnić polskiemu zespołowi życie. Choć najpewniej polska reprezentacja w tym momencie dysponuje większą jakością piłkarską - podsumowuje. Wisła Kraków? Mieszane uczucia Sam Czuczi na początku tygodnia podpisał umowę w DVSC Debreczyn. Podobnie, jak przed laty w Wiśle, będzie tam współpracował z Hiszpanem Joanem Carrillo. Pół roku pracy w Polsce Czuczi wspomina z mieszanymi uczuciami. - Nadal nie otrzymałem w pełni wynagrodzenia za pracę dla Wisły przed ponad trzema laty. Podpisywałem kontrakt z Wisłą na dłuższy okres, ale nie chcę żadnych dodatkowych pieniędzy - tylko kwotę, na którą zapracowałem w Wiśle przez te pół roku - zaznacza. - Bardzo trudno mi w tym momencie myśleć pozytywnie o Wiśle, jako o klubie. Od strony sportowej wszystko było satysfakcjonujące, świetnie wspominam kibiców Wisły, całą otoczkę. Mało zabrakło, a zakwalifikowalibyśmy się do europejskich pucharów. Ale jeśli chodzi o postępowanie klubu, to odczuwam niesmak. Zapytaliśmy w krakowskim klubie o kwestię rozliczeń z Węgrem. - Faktycznie mamy jeszcze nieuregulowane zobowiązania wynikające z przeszłości. W przypadku Matyasa Czuczi'ego część została spłacona, kolejna zaś zajęta przez komornika. Staramy się w miarę możliwości finansowych regulować zobowiązania, jednak proces ten został znacznie spowolniony przez pandemię koronawirusa - usłyszeliśmy od rzeczniczki Wisły Karoliny Biedrzyckiej. Justyna Krupa