"Borubar" powtarzał każdemu, kto go nagabywał, że 44 minuty w jego pożegnaniu były specyficzne: - Czas płynął trochę wolniej, nie wiem dlaczego. Tak bywa - wzruszał ramionami. Zapytany o to, czy zauważył, że fakt ustawienia przez piłkarzy kadry pożegnalnego szpaleru, Artur odparł z szelmowskim uśmiechem: - Nie wiem, być może, gdyby ktoś uznał, że ten szpaler mi się nie należy, pewnie stałby w kącie - wypalił "Borubar", który już za życia został legendą polskiej piłki. - Cieszę się, że wszystko w tym pożegnaniu było w jak najlepszym porządku - zakończył występy w strefie wywiadów Boruc. Wieczór był na tyle wyjątkowy, że część dziennikarzy porzuciła zawodowe konwenanse i urządziła sobie sesje fotograficzne z Arturem w strefie wywiadów, a także zbieranie autografów. Na czym popadnie. Jeden z emerytowanych już dziennikarzy przyniósł nawet w reklamówce rzeczy, na których zbierał autografy. W związku z nadmiarem emocji normy schodzą na plan dalszy. Artur Boruc nikomu nie odmówił, z każdym, kto o to prosił zrobił zdjęcie, uścisnął prawicę, złożył autograf. Warto podkreślić, że uroczystość pożegnania Boruca można uznać za wzorcową: przygotowana koszulka z numerem oznaczającym liczbę jego występów w barwach narodowych, plakaty z jej wizerunkiem i napisem "Król Artur 65" rozpropagowane po całym stadionie, szpaler pożegnalny, odpowiedni moment na jego wybór - 45. minuta i owacja na stojąco. Wszystko z klasą i pomysłem. Za trzy lata Zbigniewa Bońka w roli prezesa nie będzie już w PZPN-ie. Warto byłoby, aby jego następcy hołdowali podobnemu zwyczajowi żegnania wybitnych reprezentantów Polski. Z PGE Narodowego Michał Białoński