Pod względem piłkarskim zamieszkujemy osobliwy kraj. Nie da się znaleźć drugiego, którego drużyna narodowa upadłby tak nisko, zaledwie pół roku po tym, jak trzy jej gwiazdy zagrały w finale Ligi Mistrzów. Przypomnę jeszcze propagandę sukcesu sprzed Euro 2012, głoszącą, iż wszyscy piłkarze powoływani przez Franciszka Smudę pełnią eksponowane role w silnych zachodnich klubach. Jak pamiętamy, starczyło to do czwartego miejsca w najsłabszej grupie mistrzostw, które Polska organizowała z wielką dumą. Choroba 1 - awersja do uczenia się od innych Smuda wyleciał z pracy z hukiem, by z taki samym hukiem na czele drużyny stanął kolejny szkoleniowiec, w którego CV nie dało znaleźć się nic więcej niż sukcesiki w Ekstraklasie. To, że pozycja klubów polskich jest jeszcze niższa niż drużyny narodowej nikomu w PZPN nie przeszkadzało. Środowisko futbolowe w Polsce choruje na chroniczną awersję do uczenia się od innych. Nasi trenerzy przecież nie gęsi i swój język mają.Kiedy Zbigniewa Bońka zagadywano o selekcjonera z zagranicy, opowiadał stanowczo, że Leo Beenhakker zostawił po sobie spaloną ziemię. A poza tym, prezes nie miał sumienia skazywać na pożarcie kolejnego nieznającego polskich realiów przybysza.Faktycznie trzeba nadzwyczajnych talentów oratorskich, by wytłumaczyć komuś z zagranicy, jak to możliwe, że potęga lat 70. i 80., przeżywająca urodzaj na bramkarzy i szczycąca się gwiazdami Bundesligi, tkwi w takich głębinach niemocy. Ostatnio pytał o to Franco Ferrari, koordynator włoskiej szkoły trenerów z Coverciano, na otwarciu podobnej w Białej Podlaskiej. "My we Włoszech zazdrościmy wam Roberta Lewandowskiego i zachodzimy w głowę, jak mając takich piłkarzy, możecie czekać na sukces bezskutecznie".Jak widać, możemy. W polskiej piłce możliwe jest wszystko, nawet to, że napastnik, który w starciu z Realem Madryt w półfinale Champions League wbija cztery gole w 90 minut, w kadrze potrzebuje na to dwóch lat i rywali klasy San Marino (207., ostatnie miejsce w rankingu FIFA). Choroba 2 - kompletny brak pomysłu na rozegranie akcji Patrząc na piłkarską reprezentację Polski kibic cierpi katusze. Niechlujstwo w grze, totalny bałagan od defensywy po napad, kompletny brak pomysłu na rozegranie akcji. W ataku pozycyjnym przewyższają naszych graczy już niemal wszyscy, nawet Mołdawia, której "gwiazdy" nie dały rady przebić się w Ekstraklasie.Boniek ma wyjście proste. Drużyna narodowa powinna wrócić do gry z kontry, jak w czasach Antoniego Piechniczka, gdy zdobywała medal mundialu w Hiszpanii. Aby skontrować, trzeba jednak najpierw zabrać rywalowi piłkę, tymczasem w naszej kadrze totalnie leży organizacja gry obronnej. Smuda szukał obrońców naturalizując graczy, Waldemar Fornalik postawił na kapitana Torino Kamila Glika dając mu do pomocy kogo popadło: Wasilewskiego, Perquisa, Salamona, Szukałę, Jędrzejczyka. Bez efektu. Adam Nawałka eksperymentował w dwóch meczach ze skutkiem takim, że naród natychmiast zatęsknił za Glikiem.Pytany o selekcjonera, Boniek przebąkiwał, że kibice za mocno wierzą w siłę sprawczą jednostki. Że piłkarze powinni uderzyć się w pierś, a jemu samemu, w czasach, gdy nosił buty na kołkach, nie przyszłoby do głowy obciążać winą trenera za własne porażki. Prezes PZPN dodawał, że znanego szkoleniowca z zagranicy rozszarpałyby polskie media za sam fakt ile zarabia. A więc najbardziej odpowiednim człowiekiem na to stanowisko, jest, według niego, Nawałka. Choroba 3 - trenerzy tworzą system, który nie działa Jedno jest bezsporne - kryzys w polskiej piłce nie jest sprawą wyłącznie selekcjonera, ale całych zastępów trenerów tworzących system, który działa źle. O stanie polskiego szkolenia nie świadczy Lewandowski, Kuba Błaszczykowski, czy Łukasz Piszczek, oni są tylko wyjątkami od reguły. Przeciętny polski piłkarz mierzy się z przeciwnikami z Czech, Słowacji, Białorusi, czy Cypru w rywalizacji klubowej. Na Ligę Mistrzów mistrz kraju czeka od 1996 roku. A nawet w Lidze Europy wyrastająca ponad naszą ligę Legia robi właśnie za dostarczyciela punktów. Kiedyś można było skarżyć się na infrastrukturę, po Euro 2012 stadiony mogą być wizytówką kraju. Dlaczego biegają po nich zawodnicy przewracający się o własne nogi? A nawet ci najwybitniejsi, którzy grać naprawdę potrafią, nie są w stanie nawiązać nici elementarnego porozumienia na boisku?Miarą zapotrzebowania na sukces są rzesze fanów na meczach bez stawki, jak ostatnio we Wrocławiu i Poznaniu, gdzie odbył się debiut Nawałki. Debata nad stanem polskiej piłki to jednak niekończący się akt skrajnego masochizmu. Kibice pomalowani na biało-czerwono wypełniają nowoczesne stadiony, by po 90 minutach płonąć od złości i frustracji. Część graczy przebąkuje, że fani przychodzą tam tylko po to, by wyżyć się na nich. Odreagować złe emocje, pogwizdać, pokrzyczeć, pobuczeć, wyszydzić, słowem potraktować reprezentantów jak chłopców do bicia. Trudno już czasem w tym emocjonalnym galimatiasie odróżnić skutek od przyczyny. Choroba 4 - sparaliżowani liderzy i młodzież z nadwagą Razy sypią się na liderów. Lewandowski z Błaszczykowskim są pod olbrzymią presją. Bywa, że ich to paraliżuje, innym razem prowokuje do błędów, bo chcieliby zrobić na boisku więcej niż do nich należy. Mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem błędnego koła, które trudno przeciąć. Wydaje się, iż ciągnący się niemal od trzech dekad kryzys polskiej piłki urósł do rangi narodowego problemu. Najwytrwalsi apelują o cierpliwość, niecierpliwi stracili już resztki włosów. Wygląda to na oczekiwanie na stacji, do której nie pociągnięto torów.Mniej wnikliwi debatują o Nawałce i o tym, co zdoła wykrzesać z dortmundzkiego tria. Ci, którzy starają się spojrzeć głębiej, wskazują na zły stan polskiego sportu, a nawet sportowy analfabetyzm narodu, zaczynający się już od zaniedbania lekcji wf. Program szkół podstawowych przewiduje w ramach wychowania fizycznego naukę tańca. Badania wśród uczniów alarmują o pladze nadwagi. Niemal 80 procent dzieci z trzeciej klasy nie jest w stanie zrobić skłonu, dotykając czubkami palców do podłogi.Z tego wszystkiego wyłania się obraz leniwego i sfrustrowanego Polaka zasiadającego przed telewizorem z chipsami i piwem, by złorzeczyć rodakom po kolejnym przegranym meczu. Tyle, że podobnie kibicuje się w wielu innych krajach, nawet tych najbardziej sportowo rozwiniętych. I piłkarzom to nie przeszkadza w odnoszeniu sukcesów.Ku pokrzepieniu serc, choć także z nieukrywaną ironią można dodać, że mieszkańcy Togo, Haiti, Zambii, czy Republiki Zielonego Przylądka mają poważniejsze problemy. Zapewne sami są zszokowani, widząc swoje drużyny w rankingu FIFA przed reprezentacją 40-milionowego kraju z centrum Europy. Ranking nie jest doskonały: Brazylia zajmuje w nim zaledwie 10. miejsce, choć będzie gospodarzem i faworytem mundialu. Nasi gracze do Rio de Janeiro nie jadą, ich kibic zaoszczędzi na chipsach i nerwosolu.