Pytany o te upadki bez powodu Kamil Glik, ostoja naszej defensywy, odpowiedział po meczu, który "Biało-Czerwonym" dał wygraną 2-0 i awans do mistrzostw Europy, krótko. - Nie chciałbym za wiele mówić o murawie, bo kiedyś coś powiedziałem i pan producent murawy na PGE Narodowy nie tylko mnie, ale innych też zrugał i powiedział, że lepiej, żebyśmy się wzięli za grę. Więc co tutaj mówić? Wolałbym tego nie komentować - mówił jeden z liderów naszej reprezentacji. Inne spojrzenie na całą sprawę mają osoby, które na co dzień zajmują się pielęgnacją muraw, jak choćby Dariusz Kozielski. To greenkeeper z Górnego Śląska. Dwa lata temu odpowiadał za murawę Stadionu Miejskiego w Tychach podczas młodzieżowego Euro. Na co dzień zajmuje się boiskami w Gliwicach, Sosnowcu czy Niecieczy. - Może nie będzie popularne co teraz powiem, ale wolałbym, żeby nasza reprezentacja grała na piłkarskim stadionie. Na takim obiekcie, gdzie rośnie naturalna trawa, a nie tam, gdzie wszystko układa się na cztery dni przed spotkaniem. W takich warunkach nie ma możliwości, żeby trawa odpowiednio się związała i żeby były odpowiednie warunki do gry. Nie znam stadionu na świecie, gdzie jest podobna sytuacja - mówi. Kozielski tłumaczy, że na takim obiekcie jak PGE Narodowy, gdzie wydarzenie goni wydarzenie, trudno o zorganizowanie meczu, gdzie murawa byłaby należycie przygotowana. - Rolki z trawą przywożone są na kilka dni przed spotkaniem i rozkładane. To za mało czasu, a nie ma go, bo przecież na Stadionie Narodowym odbywa się wiele innych imprez. Taka trawa, na przykład dobra jakościowo z Holandii powinna być przywieziona miesiąc wcześniej i naświetlana. Wtedy pewnie nie byłoby problemów, tyle że koszt, tutaj strzelam, nie wyniósłby 600 tys. złotych, a dwa miliony - mówi. - Czy nie mamy prawdziwie piłkarskich stadionów? Jest Stadion Śląski, gdzie wejdzie tyle samo widzów co na Narodowy. Jest też Wrocław i Gdańsk. Mamy stadiony, gdzie można organizować mecze reprezentacji - przypomina Kozielski. zich