Maciej Słomiński, Interia: Jak to się stało, że grał pan w Finlandii? To nie jest i nie był popularny kierunek dla polskich piłkarzy. Krzysztof Gawara, były piłkarz Legii, Ruchu, Jaro Pietarsaari i TPV Tampere: - Gdy byłem w Legii, na mecz ligowy do Warszawy przyjechał Ruch Chorzów. Na spotkanie przybyli managerowie z austriackiego klubu First Vienna. Oglądali stoperów "Niebieskich", ale wypadłem tak dobrze, w wygranym meczu 2-0, że po spotkaniu podeszli do mnie z ofertą. W lidze zajęliśmy zaledwie piąte miejsce, wobec czego szefowie klubu, za karę wstrzymali wszelkie transfery i wyjazdy, Zgodę dostał tylko Jacek Kazimierski, który poszedł do Olympiakosu Pireus. Szansa uciekła, rok później skończył się panu kontrakt z Legią. - Odniosłem kontuzję ścięgna Achillesa. Przez dwa lata z przerwami prowadziłem drugi zespół Legii, gdy w 1990 roku przyszła oferta z Finlandii. Do dziś nie wiem, kto za tym stał. Rok wcześniej kierunek fiński obrali koledzy z Legii, Tomasz Arceusz i Kazik Buda. Ich podejrzewam najmocniej (śmiech). Nie grałem w piłkę od dwóch lat, ale nie czułem się wypalony, więc wznowiłem karierę. Podpisałem trzyletni kontrakt z Jaro Pietarsaari, po szwedzku to miasto nazywa się Jakobstad. Co pan tam zastał? - Całość drużyny normalnie pracowała, byli bankierzy, policjanci itd. Po pracy trenowali. Na samej piłce mogłem się skupić ja oraz Rosjanin Siergiej Ratnikow. Tego drugiego zastąpił Aleksiej Eremenko, ojciec dwóch reprezentantów Finlandii: Romana i Aleksieja. Był przeskok kulturowy? - To była druga liga, pojechaliśmy gdzieś na mecz na wschód pociągiem. Wysiadamy. To co, jakaś kolacja? Tak, ale zjemy w saunie. Pomogło, bo po roku awansowaliśmy do ekstraklasy, po barażu z drużyną z oddalonej o 35 km Kokkoli. Jaki był poziom grania? - Myślę, że wtedy różnica między ligą polską i fińską była większa niż dziś. Półzawodowstwo panowało tylko w dwóch klubach: HJK i Kuusysi Lahti. Dziś jest takich klubów więcej. Jak się pan z tam dogadywał? Język fiński nie należy do najłatwiejszych na świecie. - Po angielsku, potem po fińsku. Przełom nastąpił, gdy wziąłem na długie zimowe wieczory do Polski dwa filmy do domu. Miały one fińskie napisy. "Muminki"? - Nie tylko (śmiech). Gdy wróciłem po zimie, mówiłem pełnymi zdaniami, wszystkim opadły szczęki. Gdy na zakończenie pobytu w Finlandii grałem w klubie EuPa Eura, był tam zakład opakowań papierowych. Firma "Pakpol" z Białegostoku sprowadzała od nich maszynę. Przez miesiąc pracowałem z powodzeniem jako tłumacz. Jak szło w lidze? - W Jaro pograłem tam dwa lata. Akurat trafiłem na przełom, gdy likwidowano podania do bramkarza. W Polsce miałem na boisku niewdzięczną rolę, forstopera. Kryłem przeważnie najlepszego napastnika rywali. W Finlandii już nie miałem tej szybkości, cofnąłem się na pozycję ostatniego stopera. Bardziej grałem głową niż nogami, mówiono o mnie, że jestem czwartym sędzią, tak często podnosiłem ręce sygnalizując spalonego. Pułapki ofsajdowej mieliśmy opanowane do perfekcji. Gdy po sezonie wróciłem do Polski, przyszła faksem propozycja od beniaminka ligi - TPV Tampere. Tam napisał pan historię. - Wszyscy typowali nas do spadku, tymczasem jako beniaminek zajęliśmy piąte miejsce, a rok później zdobyliśmy mistrzostwo Finlandii. Do dziś jestem jedynym polskim piłkarzem, który ma taki tytuł na koncie. W ostatnim meczu wygraliśmy 2-1 na wyjeździe w Pietarsaari. Na mecie okazaliśmy się minimalnie lepsi od MyPa Myllykoski. W tej drużynie grał młody Sami Hyypia. Długo świętowaliście mistrzostwo? - Oj tak. Główne uroczystości odbyły się nazajutrz, gdy medale wręczano nam na hokejowym stadionie klubu Tappara Tampere. To chyba jasno mówi, który sport jest numerem jeden w Finlandii. W hokeju fińskim jest ogromna kasa. Zawsze popularne były skoki, które teraz mają słabsze notowania. Fińska piłka reprezentacyjna przeżywa teraz bodaj najlepszy okres w historii. - Po pierwszym w dziejach awansie do finałów mistrzostw Europy w kraju zapanowała ogromna euforia. Porównywalna do wygrania przez Finów mistrzostwa świata w hokeju w roku 2019. Po piłkarskiej miał pan bogatą karierę trenerską, ale poza epizodem nie zagościł pan na najwyższym szczeblu. - Mam niedosyt. Jako trener byłem przez 15 lat związany z Legią Warszawa, miałem propozycje z 2 i 3 ligi. Koniec końców osiadłem w Wołominie, tu się ożeniłem po raz drugi, 5,5 roku prowadziłem Huragan w IV lidze. Legię samodzielnie przejąłem na chwilę po Franku Smudzie, w blokach czekał już Dragomir Okuka. Czy pan kontakt z fińskimi znajomymi? - Tak i to wcale nie sporadyczny. Dzwonimy do siebie kilka razy w miesiącu. Ostatnio połączenia są częstsze z powodu zbliżającego się meczu między naszymi reprezentacjami. Jakie nastroje panują w Finlandii przed meczem z Polską? - Nie zagra Teemu Puuki, to taki ich Robert Lewandowski. Jeden z moich fińskich znajomych, pewnie pod wpływem czterech goli "Lewego" w weekend przepowiadał 2-0 dla Polski po dublecie naszego gwiazdora. Uspokoiłem go, że Robert nie zagra. Typuję remis ze wskazaniem na Polskę. Rozmawiał Maciej Słomiński