Po Euro 2020 nie przyjmowałem argumentów, że wszystkiemu winni są piłkarze. Że nie zrozumieli taktyki Sousy, że przeszli obok turnieju, i że gdyby nie czerwona kartka Grzegorza Krychowiaka ze Słowacją, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Zwolennicy Sousy rzucali takimi argumentami bardzo łatwo, bo w dużej mierze byli to bezkrytyczni zwolennicy Zbigniewa Bońka (i jego pomysłów) oraz przeciwnicy Jerzego Brzęczka, którzy na stanowisku selekcjonera broniliby największego nieudacznika, byle tylko pokazać, że za Brzęczka było gorzej. Sousa za klęskę na Euro był jednak w takiej samej mierze winny, jak zawodnicy. Bo skoro postawił na taktykę, której piłkarze nie zrozumieli (nie zdążyli zrozumieć?), to znaczy, że źle ocenił ich potencjał i nie dostosował pomysłu do materiału oraz czasu, jakim dysponuje. I tak, jak wtedy Sousie należała się bura, tak dziś nie można przypisać remisu z Anglią tylko jego szczęściu i "nosowi" selekcjonera. Polacy od Anglików są zdecydowanie słabi. I nie jest to różnica, ale przepaść. Wystarczy zastanowić się, który z naszych reprezentantów zmieściłby się choćby w szerokiej kadrze Anglików i wyjdzie na to, że będzie to tylko Robert Lewandowski. A żeby zremisować z drużyną aż o tyle lepszą, nie wystarczy tylko walczyć. Sousa wydobył z Polaków pokłady, jakich nie zaprezentowali być może od Euro 2016. Na pomeczowej konferencji tłumaczył pomysł na wykorzystywanie przestrzeni i ustawienia Anglików, mówił też o planie na ich zatrzymanie. I przede wszystkim doprowadził do sytuacji, gdy po meczu nie dyskutujemy o kilkusekundowym milczeniu Lewandowskiego na temat taktyki, za to na boisku widzimy czołowego napastnika świata tyrającego w defensywie i odpowiedzialnego za całą drużynę. Gdyby Lewandowski nie wierzył w powodzenie planu Sousy na mecz z Anglią, wyglądałby pewnie zupełnie inaczej. Polska - Anglia. To już nie szczęście, ale norma Po spotkaniu podniosły się głosy, że Sousa miał też szczęście. Bo gola Polska strzeliła w ostatniej minucie, bo zrobił to rezerwowy. Ale jeśli ktoś ma szczęście w sześciu na 11 meczów, to nie jest to już szczęście, ale norma. Czemu w sześciu? Bo w tylu spotkaniach bramkę dla reprezentacji Polski zdobywał co najmniej jeden zawodnik, którego Sousa wprowadzał z ławki. Wiedzieć kogo wprowadzić, to jedno, ale trzeba dać mu jeszcze odpowiednie rady i zadania. Takie, jak otrzymał Damian Szymański. - Zdobyta bramka? Trener mówił mi, że jestem w tej strefie groźny i mam w nią wchodzić - zdradził po meczu strzelec wyrównującej bramki. To nie czas, ani powód, by stawiać Sousie pomniki, ale w końcu nadchodzi mecz, po którym trzeba oddać mu rację i pochwalić. Pamiętać o przegranym Euro 2022. Pamiętać o tym, że na razie nie wygrał z żadnym poważnym przeciwnikiem (w 11 meczach pokonał tylko Andorę, Albanię i San Marino). Pamiętać też, że nasza droga do choćby barażu o mundial jest jeszcze długa. Gdy jednak Sousa pomaga zremisować tak trudny mecz, to nie należy przypisywać tego tylko i wyłącznie szczęściu. Piotr Jawor