Wojciech Górski, Interia.pl: Reprezentacja Polski pierwszy mecz Euro 2024 zagra w Hamburgu na stadionie HSV, a więc na obiekcie pierwszego klubu, do którego trafił pan po wyjeździe z Polski. To przywołuje wspomnienia? Paweł Wojtala, były reprezentant Polski: - Technicznie rzecz biorąc trafiłem do HSV z Lecha Poznań, choć bezpośrednio wcześniej byłem wypożyczony do Widzewa Łódź. Wypożyczenie zakończyło się 31 grudnia i do Hamburga zostałem sprzedany przez Lecha, nie przez Widzew. Zresztą było to pewną kwestią niezgody między klubami, choć rozgrywało się to już wszystko poza mną. Jaką odczul pan największą różnicę po transferze do Niemiec? - Z Widzewem zdobywałem mistrzostwo Polski, graliśmy ofensywny futbol, a HSV w tamtym czasie było w niższych rejonach tabeli Bundesligi. Trafiłem więc do zespołu, który preferował inny styl gry. Nie było takiej otwartości w grze, w pierwszej kolejności koncentrowaliśmy się na tym, by nie stracić gola i wypełnić swoje zadania defensywne. To różnica, jeśli chodzi o sposób gry, ale oczywiście istniała też różnica między Bundesligą a polską ligą. Ta była ogromna. Począwszy od stadionów, a kończąc na wymaganiach wobec zawodników. Jakość piłkarską HSV stanowili wtedy Cardoso, Salihamidzić, Baron, Gravesen, Thomas Doll a trenerem był Felix Magath. A jeśli chodzi o samo miasto? Hamburg uchodzi za jedną z najpiękniejszych niemieckich miejscowości. - Hamburg jest pięknym miastem. To miasto portowe, położone nad kanałami, z bardzo atrakcyjnym centrum miasta. Ostatnio to jednak miasto niespełnione, jeśli chodzi o sport. Mówię tutaj przede wszystkim o HSV, które nie osiąga wyników zgodnych z oczekiwaniami kibiców oraz wielkości miasta. Swego czasu na stadionie HSV był słynny zegar, odmierzający czas, odkąd drużyna grała w Bundeslidze. Na pewno pamięta go pan ze swojej gry w klubie. - Oczywiście, ten zegar był tam ponad 54 lata. Po spadku trzeba było jednak coś zmienić i teraz pokazuje czas od powstania klubu. Dobrze, że nie pokazuje czasu, odkąd HSV nie potrafi wrócić do Bundesligi (śmiech). Ostatnie dwa sezony zwłaszcza na pewno są bardzo dużym rozczarowaniem. Słynny zegar był zresztą symbolem nie tylko stadionu w Hamburgu, ale całej Bundesligi. To charakterystyczny element, który pokazywał czas przez który zespół nie spadł z Bundesligi od początku jej powstania. A co dla Hamburga oznaczał brak klubu w Bundeslidze? HSV w 2018 roku spadł do drugiej ligi i nie może się z niej wydostać. Byli już blisko, w zeszłym roku nawet przedwcześnie świętowano awans. Za to drugi klub z Hamburga, St. Pauli, uzyskał w tym roku awans do Bundesligi. - To prawda, choć sytuację między HSV a St. Pauli można porównać trochę do sytuacji między Herthą a Unionem Berlin, czy jak wcześniej w Monachium było między Bayernem a TSV. Tym wielkim klubem, przynajmniej teoretycznie, jest HSV. To zawsze był główny klub, a St. Pauli było nieco niszowe, czy też przeznaczone dla nieco innego rodzaju kibica. Brak Bundesligi dla HSV jest wielkim rozczarowaniem. Mają piękny, duży stadion, Hamburg jest bogatym miastem, a jego główna drużyna jest tylko w drugiej lidze. Jak wyglądała rywalizacja na linii HSV - St. Pauli? Druga z drużyn skupia na sobie bardzo specyficzną grupę kibiców. - St. Pauli może nie było gorzej traktowane, ale... zupełnie inaczej. Nie chciałbym użyć złego słowa, lecz był to klub w pewien sposób dla pewnej niszy, związanej z dzielnicą St. Pauli w Hamburgu. HSV ma kibiców nie tylko w Hamburgu, ale też poza miastem, zwłaszcza w okolicznych miejscowościach. To zupełnie inny klub, inny stadion, inny typ kibica. Z moich czasów pamiętam, że były to wizerunkowo dwa inne kluby. Jeden miejski, światowy, a drugi - że tak powiem - dzielnicowy, choć nie wiem, czy jest to najlepsze słowo. Jutro będziemy grać właśnie na stadionie HSV. Jak wspomina pan ten obiekt? - Kiedy przychodziłem do HSV, stadion był jeszcze przed przebudową. Ta rozpoczęła się chwilę później. Byłem na nim jeszcze podczas przebudowy, a później także jako piłkarz Werderu Brema. Boisko zostało odwrócone o 90 stopni, przebudowano też zupełnie główną trybunę, została umieszczona w innym miejscu i skierowana w inną stronę świata. To był stary, dobry piłkarski stadion. Teraz nowy obiekt ma już ponad 20 lat, ale wciąż jest bardzo nowoczesnym stadionem. Na stadionie już wtedy występowały takie problemy z murawą? Teraz słyszymy, że boisko jest bardzo grząskie i nasza kadra nie będzie mogła odbyć na nim przedmeczowego treningu. Będziemy musieli trenować w Hanowerze. - Nie przypominam sobie takich problemów. Co prawda obiekt nie był wtedy skończony, ale jeśli mówimy o ukończonym stadionie, to typowo piłkarski stadion musi być naprawdę dobrze zrobiony, by problemy z murawą się nie pojawiały. By wszystko, razem z odpływem powietrza, poprawnie funkcjonowało. Szkoda, bo myślę, że takie zapoznanie z murawą byłoby bardzo ważne. Poznać się ze stadionem, ułożyć sobie w głowie, gdzie co w nim jest. Jak duży to problem dla piłkarzy? Co faktycznie może sprawiać im kłopot? - Nowoczesne boiska są bardzo podobne do siebie i boiska mają na nich podobne wymiary. Ale zawsze warto wyjść i zobaczyć, jak wygląda stan murawy. Na pewno piłkarze przed meczem wyjdą na murawę, jeszcze w obuwiu ogólnym, żeby zapoznać się z nią, a później dobrać odpowiednie korki. Choć teraz buty piłkarskie są trochę inne, niż kiedyś i nie ma już tak, że dobiera się nie wiadomo jak długie kołki. A jakie są pańskie oczekiwania wobec naszej kadry na tym turnieju? - Spodziewam się dobrego występu. Takiego, w którym zobaczymy to, co w ostatnich spotkaniach. Nawet w drugim meczu przeciwko Turcji, kiedy rywale mieli przewagę w drugiej połowie, to potrafiliśmy stwarzać ładne, składne akcje. Oczekuje też pewnej jakości piłkarskiej, aby drużyna osiągnęła też odpowiedni wynik. Zadam więc takie pytanie, jakie zadałem ostatnio prezesowi Kuleszy. Wziąłby pan dobrą grę, ale brak awansu, czy grę od której bolą oczy, ale okraszoną awansem? - Myślę, że są to rzeczy, które można połączyć. Pamiętamy jak Grecja w 2004 roku wygrała mistrzostwo Europy, grając ultradefensywnie. Nawet kiedy broniliśmy się w meczu z Turcją, to nasz jedyny pomysł nie polegał tylko na kopnięciu długiej piłki w kierunku napastnika. Wychodziliśmy do przodu, atakowaliśmy skrzydłami, były momenty, w których na grę naprawdę dobrze się patrzyło. Jak ocenia pan dotychczasową kadencję Michała Probierza? Poprawa wyników względem kadencji Santosa jest zdecydowana. W ośmiu meczach Probierz nie przegrał jeszcze ani razu. - I oby tak pozostało dalej. Wydaje mi się, że trener zjednoczył zawodników. Sprawił, że widzimy jedną drużynę na boisku, choć wcześniej niekoniecznie mieliśmy wrażenie, że ta drużyna funkcjonuje razem. Widzimy grupę osób, która chce współpracować ze sobą. To moim zdaniem największy sukces Michała, że dotarł do zawodników i stworzył drużynę reprezentacyjną, a nie tylko grupę piłkarzy, którzy na kadrę przyjeżdżają. To drużyna, która ma jasny cel. W Hamburgu rozmawiał Wojciech Górski, Interia