Już przed meczem Polska - Holandia mieliśmy jasne wskazówki co do tego, jak mogą, tudzież jak powinni zagrać "Biało-Czerwoni". Pierwsze z nich przekazał Interii Daniel Wojtasz - trener analityk w sztabie reprezentacji Polski. Na podobny szlak naprowadzał nas podczas oficjalnej konferencji prasowej także sam Michał Probierz. - Przeciwstawimy się naszym rywalom agresją i dobrą organizacją gry - deklarował. Mogliśmy więc oczekiwać, że "Biało-Czerwoni" zagrają od początku odważnie i pokażą swoje waleczne oblicze. Za słowami trenera Michała Probierza poszły i czyny. Selekcjoner reprezentacji Polski w zasadzie postawił wszystko na jedną kartę. Bo tak należy interpretować ultraofensywne zestawienie środka pola, w którym znalazło się miejsce dla Piotra Zielińskiego, Sebastiana Szymańskiego i Kacpra Urbańskiego, który często pojawiał się w linii ataku u boku Adama Buksy. Polacy rzeczywiście zaczęli ambitnie, lecz szybko przekonaliśmy się o tym, że niesie te ze sobą niezwykle duże ryzyko. Indywidualna jakość techniczna zdecydowania była po stronie Holendrów, którzy mijając nasze skoki pressingowe, błyskawicznie przechodzili do kontrataków i raz za razem stwarzali zagrożenie. Każdy ich szybki atak sprawiał, że można były drżeć o jego zakończenie. "Biało-Czerwoni" mieli problemy z organizowaniem się po stracie piłki. Dlatego kilkukrotnie ratować nas musiał Wojciech Szczęsny lub... po prostu nieskuteczność Holendrów. Przekorny los chciał, że to my jako pierwsi strzeliliśmy gola, wykorzystując - a jakże - stały fragment gry. Holendrzy grali jednak cierpliwie swoje. W naszej kadrze, co często widzieliśmy choćby w naszych meczach eliminacyjnych, brakowało zawodników, którzy chcieliby wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności. Wielokrotnie zdarzało się, że obrońcy podczas wyprowadzania piłki nie mieli wielkiego pola manewru. Tu na tle kolegów brylował Kacper Urbański, notorycznie prosząc o piłkę i radząc sobie w trudnych sytuacjach. Zamieszanie starał się stwarzać także Nicola Zalewski. W naszych atakach brakowało za to sznytu kapitana - Piotra Zielińskiego. W ciągu pierwszych 45 minut wykonał on tylko 24 podania, podczas gdy liczyliśmy, że będzie on motorem napędowych naszych ataków. Te często były finalizowane bez polotu, w najprostszy możliwy sposób. Euro 2024: Polska - Holandia. Była walka, nie ma punktów. Wielki żal w Hamburgu Na drugą połowę zamiast Sebastiana Szymańskiego wyszedł Jakub Moder, który z czasem sporo nam dał, zagrywając wiele ciekawych, prostopadłych zagrań za linię obrony "Oranje". Zanim jednak do tego doszło, polska defensywa musiała odpierać ostry napór Holendrów. Zostaliśmy zepchnięci we własne pole karne. Ale potem przyszedł nasz najlepszy fragment w dzisiejszym meczu. W końcu pokazaliśmy, że nawet w starciu z takim rywalem - choćby momentami - jesteśmy w stanie grać w piłkę, czując się swobodnie z piłką przy nodze na jego połowie. Było jednak jasne, że przy remisowym wyniku w końcówce Holendrzy będą napierać. Trener Michał Probierz chciał zabezpieczyć się na ten wypadek, wprowadzając Jakuba Piotrowskiego w miejsce Piotra Zielińskiego. Pomocnik Łudogorca - zwłaszcza ze świeżymi siłami - mógł dać nam znacznie więcej w obronie, a przy tym w każdym momencie mógł porazić swoją zabójczą bronią - strzałem z dystansu. Kluczowa jednak okazała się roszada dokonana przez trenera Ronalda Koemana. Wout Weghorst potrzebował tylko dwóch minut, by po wejściu z ławki zostać bohaterem swojej kadry. A nam pozostał tylko żal i niedosyt. Bo choć Holendrzy długimi fragmentami mieli przewagę, remis był na wyciągnięcie ręki. A my podjęliśmy walkę. To porażka jakże inna od tej, jaką zaznaliśmy chociażby w meczu z Argentyną na mistrzostwach świata w Katarze. Daje nam jednak niestety dokładnie tyle samo punktów... Z Volksparkstadion - Tomasz Brożek