Sebastian Staszewski, Interia: - Zdecydował się pan przyjąć ofertę reprezentacji Polski nieco ponad miesiąc po tym, jak rozstał się pan z portugalską federacją, z którą współpracował pan od 2014 roku. Nie potrzebował pan czasu na urlop, wypoczynek? Fernando Santos: - Nie potrzebowałem wakacji, potrzebowałem zajęcia (śmiech). Jeśli mam być szczery, to naprawdę mocno kocham piłkę nożną i moim priorytetem była możliwość kontynuowania przeze mnie pracy. I taką możliwość otrzymałem od prezesa Cezarego Kuleszy. Co pan pomyślał, kiedy po raz pierwszy odezwali się do pana przedstawiciele PZPN? - Od pierwszego kontaktu do konkretnych rozmów minęło oczywiście trochę czasu, ale ponieważ znam polską drużynę, polskich zawodników, od razu uznałem, że może to być bardzo interesujący projekt. Moja pierwsza myśl? Że mogę zrobić tutaj naprawdę ciekawe rzeczy. Miał pan świadomość, że pana kontrkandydatem do tej pracy był inny Portugalczyk, Paulo Bento? - Paulo to dla mnie nie tylko przyjaciel, ale także mój były zawodnik. Mamy do siebie bardzo dużo szacunku. Natomiast na temat Polski nie rozmawialiśmy. Czytaj także - Fernando Santos selekcjonerem! Kulesza ogłosił to oficjalnie Jak duża jest pana wiedza na temat naszej reprezentacji? - Myślę, że naprawdę spora. Widziałem Polskę nie tylko w spotkaniach, w których rywalizowaliśmy: na Euro 2016 czy w Lidze Narodów. Widziałem też wiele innych meczów, w tym wszystkie cztery podczas mundialu. Wcześniej także śledziłem waszą drużynę, chociażby z racji tego, że pracował tu mój rodak, Paulo Sousa. Byłem ciekaw, jak mu pójdzie, oglądałem więc wasze mecze. Wiem o Polsce dużo; wiem gdzie jesteście i gdzie możecie być. Jaki jest więc punkt wyjściowy? - Najpierw musimy wykonać ogromną pracę analityczną z moim sztabem. Ale mamy już pierwsze pomysły, idee, które będziemy chcieli wprowadzić. Na początku cudów jednak nie będzie, bo do pierwszych meczów eliminacji mistrzostw Europy mamy mało czasu. Od pierwszej chwili będę się jednak starał przekazać drużynie nasz pomysł na grę, ale to będzie tylko kilka dni zgrupowania, więc musimy być cierpliwi. Muszę też poznać zawodników, porozmawiać z każdym z nich, poznać ich oczekiwania. Ta wiedza będzie dla mnie cenna. A jak definiuje pan miejsce naszej drużyny narodowej na piłkarskiej mapie świata? Bo przez ostatnie dwadzieścia lat na turniejach rangi mistrzowskiej tylko dwukrotnie weszliśmy do fazy pucharowej. To nieco inne realia niż te, które miał pan w Portugalii... - W futbolu trudno mówić o konkretnym miejscu. To bardzo dynamiczna kwestia. Na mistrzostwach świata w Brazylii awansowałem razem z reprezentacją Grecji do fazy pucharowej, a Francja nie, można powiedzieć, że zajęliśmy lepsze miejsce niż Francja. Ale to nie oznacza, że Grecja jest od Francji lepsza... Dlatego powiem tak: Polska ma możliwości, aby przed każdym meczem wychodzić z przekonaniem, że jesteśmy w stanie pokonać każdego. Zobacz też - Fernando Santos już podjął pierwszą decyzję. Tym się różni od Sousy Pana kontrakt będzie obowiązywał przynajmniej do końca eliminacji Euro 2024. Po awansie umowa automatycznie zostanie przedłużona do końca kwalifikacji mistrzostw świata, czyli do jesieni 2025... - W Grecji pracowałem przez cztery lata, w Portugalii przez osiem, a to daje nam w sumie dwanaście. I w Polsce też nastawiam się na dłuższą przygodę. Chciałbym pracować tu tak długo, jak ta praca będzie dawała mi radość i jak długo ja będę dawał radość polskim kibicom. Powiedział pan wcześniej: "Mogę zrobić tutaj naprawdę ciekawe rzeczy". Co miał pan na myśli? Dziś priorytetem jest awans na mistrzostwa Europy w Niemczech. - Jestem przekonany, że możemy osiągnąć dobre wyniki. Nie ja sam, ale my, z moimi zawodnikami, sztabem. Dla mnie najważniejsze jest to, abyśmy pracowali razem. Jeśli tak będzie, to sukcesy przyjdą. Bo uważam, że Polska ma wszystkie elementy, aby skutecznie walczyć z najsilniejszymi drużynami na świecie. Jednocześnie kluczową dla mnie kwestią jest długofalowy plan na kadrę. Nie tylko to, co jest tu i teraz, ale także to, co będzie za rok, dwa... Kulesza powiedział mi, że ma pan zająć się nie tylko pierwszą kadrą, ale również zaangażować się w proces szkolenia. Jak pan to sobie wyobraża? - Chciałbym zająć się nie tylko pierwszą reprezentacją, ale także sięgnąć do korzeni, czyli drużyn młodzieżowych. Naprawdę to lubię, lubię mieć wpływ na to, co dzieje się w kadrach do lat 15, 17, 19 i tak dalej. To tam zaczyna się nasza przyszłość. Zatem nie, nie mam zamiaru przyjechać do Polski, popracować, zarobić trochę pieniędzy i wrócić do Portugalii. Chcę pomóc polskiej reprezentacji teraz, ale zamierzam także pomóc jej w zbudowaniu lepszej przyszłości. Dlatego mam zamiar być kimś w rodzaju koordynatora systemu szkolenia. Pana wiedza może być dla nas bezcenna. - Mam zamiar się nią dzielić. Nigdy nie traktuję mojej pracy jako czegoś dorywczego. Kiedy negocjacje zbliżały się do końca, od razu zgodziłem się na pomysł, abym zamieszkał w Polsce. Podobnie było, kiedy pracowałem w Grecji, zawsze tak działam. Chociaż kiedy obejmowałem ich reprezentację, to miałem już pewne doświadczenie pracy i życia w tamtym kraju, znałem ich kulturę, mentalność. Teraz zamierzam poznać was, Polaków. Nie chcę być facetem, którego widzicie tylko przy okazji meczów, przy szczególnych okazjach. Chcę poznać ludzi polskiej piłki i chcę, aby oni poznali mnie, porozmawiali ze mną, nawet kiedy spotkamy się na ulicy. To całkiem inne podejście niż wspomnianego już Sousy, który większość czasu, gdy prowadził reprezentację Polski, spędzał w Portugalii. - No cóż, ja mam zamiar zamieszkać w Warszawie. Będę prowadził waszą reprezentację, więc chcę stacjonować w stolicy. Może i pogoda jest tutaj gorsza niż w Portugalii, ale dzięki temu będę miał okazję, aby regularnie oglądać mecze polskiej ligi. Poza tym pozwoli mi to brać czynny udział w procesie szkolenia młodzieży. Zarówno w Portugalii, jak i w Grecji, pamiętam młodych chłopców, których wspomagałem, a oni po latach trafili do pierwszej reprezentacji. Rozmawiał pan ze wspomnianym Sousą? To pana rodak. - Jasne, znamy się z Paulo, ale nie rozmawiałem z nim. Znam jego historię, jego wybory i nie chcę się do nich odnosić. Kiedy przez cztery lata pracowałem w Grecji, mieszkałem w tym kraju właśnie przez cztery lata. To jest moja filozofia. Ale każdy decyduje o swojej. A ma pan zamiar do niego zadzwonić? - Nie, to mój kolega, ale nie mam potrzeby rozmawiać z nim o mojej pracy w Polsce. Wspomniał pan, że widział pan wszystkie mecze naszej reprezentacji na mundialu w Katarze. Bolały pana zęby, kiedy je pan oglądał? - Takie turnieje to rosyjska ruletka. Więc gra się na nich specyficznie, tylko na wynik. Remis z Meksykiem pozwolił wam utrzymać się w grze. Później mecz z Argentyną był wyjątkowo trudny, bo po ich porażce z Arabią Saudyjską obie reprezentacje grały o coś. A poza tym na końcu Argentyńczycy zostali mistrzami świata. Uważam więc, że w grze Polski były elementy dobre, ale także bardzo słabe. Natomiast ostatni mecz, z Francją, oceniam naprawdę solidnie. A może pan również chce tak grać? W Portugalii zarzucano panu przecież defensywny styl gry. - Na mistrzostwach nie chodzi o to, aby ładnie grać. Tylko o wygrywanie. A ja jestem trenerem, który zawsze chce wygrywać. Uważam, że nie da się grać ani wyłącznie defensywnie, ani ofensywnie. Jeśli pominie się jedno bądź drugie, to drużyna nie funkcjonuje. W piłce chodzi tylko o dwie rzeczy: aby nie tracić bramek i aby je strzelać. Futbol to nie obraz, to nie muzyka van Beethovena albo - skoro jesteśmy w Polsce - Chopina. To dużo prostsze: jeśli nie tracisz i strzelasz, to wygrywasz. Koniec. Fundamentalna jest także inna kwestia: trzeba umieć kontrolować mecz i jak najdłużej utrzymywać się przy piłce. Jeśli jej nie masz i nie zarządzasz meczem, to na pewno nic nie strzelisz. Więc jeśli ją stracisz, powinieneś ją jak najszybciej odzyskać. Zawsze staram się, aby moje zespoły tak grały. Podobnie będzie w tym przypadku. Przez osiem lat współpracował pan z Cristiano Ronaldo. Jak zapatruje się pan więc na wspólną pracę z Robertem Lewandowskim? - Dla mnie to nic nowego, całą karierę pracuję z gwiazdami. Tak było w Benfice, Sportingu i FC Porto, tak było nawet w Grecji, gdzie trafiłem na pokolenie mistrzów Europy. Dlatego nie traktuję tego jako nadzwyczajnego wyzwania, dla mnie to coś normalnego. Każdy trener chciałby mieć zespół, w którym są wielcy piłkarze. Są ciekawe drużyny, które takich supergwiazd nie mają, ale na szczęście Polska ma kilku takich piłkarzy, a najlepszym z nich jest oczywiście Robert. Zobacz też - Fernando Santos. Trener, który rozum przekłada nad emocje Przed panem jednak spore wyzwanie: zmiana pokoleniowa. Zawodnicy, jak Kamil Glik, Kamil Grosicki czy Grzegorz Krychowiak, nie dają kadrze tak dużo, jak w przeszłości. - Mam jedną zasadę: dla mnie zawodnicy nie mają wieku. Na ostatnich mistrzostwach świata na środku obrony grali u mnie 39-letni Pepe i 19-letni António Silva. Mistrzostwo Europy w 2016 roku zdobyliśmy z zawodnikami dobiegającymi do czterdziestki, jak Ricardo Carvalho, ale też z 18-letnim Renato Sanchesem, który zresztą strzelił wam bramkę. Dla mnie wiek się nie liczy; liczą się forma fizyczna, jakość, mentalność, rozumienie taktyki. To są istotne rzeczy. Czyli nie powinniśmy spodziewać się rewolucji? - Nie wierzę w rewolucje, ostre cięcia; wierzę w pracę, proces. Tak robiłem - uważam, że z powodzeniem - w Portugalii. Spokojnie, metodycznie przebudowywałem kadrę. Z ekipy, która wygrała Euro 2016, na turniej w Katarze poleciało tylko kilku piłkarzy, ale to wynikało właśnie z procesu, a nie z nerwowych decyzji. Na pewno więc w reprezentacji Polski pojawią się nowi zawodnicy, będę dawał im szansę. Ale nikogo nie odstawię tylko dlatego, że jest za stary... Zna pan nazwiska doświadczonych kadrowiczów. Młodsze pokolenie również pan zna? - Oczywiście, na przykład Jakuba Kiwiora, który właśnie został zawodnikiem Arsenalu. Kilku innych młodych Polaków było na mundialu, mieli po 22, 23 lata. To jednak za mała liczba, będę szukał dalej. Częścią mojej pracy będzie obserwowanie reprezentacji do lat 21, a nawet do lat 19, i wyszukiwanie młodych talentów. Pod tym kątem będę patrzył także na Ekstraklasę. Kiedy Czesław Michniewicz został selekcjonerem reprezentacji, wsiadł do samolotu i obleciał całą Europę, spotykając się z kilkunastoma polskimi kadrowiczami. Pan również ma zamiar ich odwiedzić? Albo chociaż liderów? - Mam bardzo mało czasu i mnóstwo rzeczy, które musze zrobić tu, na miejscu. Oczywiście gdyby udało mi się odwiedzić niektórych reprezentantów byłoby super, ale to nierealne. Mogę zatem krążyć pomiędzy Hiszpanią, Anglią i Włochami, a na koniec i tak znajdzie się ktoś, kto powie, że pominąłem tego czy tamtego. Dlatego zapewne poszukam nieco innego rozwiązania. Może pomoże panu w tym ktoś ze sztabu? W poniedziałek poinformowaliśmy na Interii, że w pana ekipie mają się znaleźć Polacy: Tomasz Kaczmarek i Łukasz Piszczek. - Będę miał ze sobą trzech moich asystentów. Pierwszego, który jest ze mną od lat. Ufam mu, to człowiek, który pomaga także w przygotowaniu fizycznym. Kolejną osobą jest trener-analityk, a trzecią - trener bramkarzy. W Portugalii miałem w sztabie jeszcze dwie osoby, ale rozumiem podejście waszej federacji, która chce mieć wokół mnie Polaków. Sam zresztą uważam, że to odpowiedni sposób myślenia. W Grecji także miałem przynajmniej jednego greckiego asystenta. I nawet nie chodzi tu o treningi, bo z tym byśmy sobie poradzili. Chodzi o ludzi, dzięki którym poznamy kulturę, mentalność pracy, charakter piłkarzy; o kogoś, kto będzie znał na wylot zawodników. Dlatego tak, rozmawiałem już z Tomkiem oraz Łukaszem. W jakim języku będzie się pan porozumiewał w szatni? - Po angielsku. Spokojnie sobie poradzę. Sousa rozpoczął swoją pierwszą konferencję prasową w roli selekcjonera od zacytowania słów Jana Pawła II... - Świętego. Świętego Jana Pawła II. To bardzo ważne. Oczywiście. Pan też ma zamiar cytować naszego papieża? - Święty Jan Paweł II to dla mnie wielka osobistość. Co niedzielę chodzę na mszę do kościoła w Cascais, gdzie mieszkam. Stoi tam pomnik tego wielkiego Polaka... Ale na razie skupmy się na piłce. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia