Przemysław Iwańczyk: Czy polski futbol na poziomie federacji odczuł już skutki pandemii koronawirusa? Maciej Sawicki: - Niestety, jak wiele organizacji sportowych, klubów, także PZPN odczuwa skutki pandemii. Najważniejszy z nich to brak możliwości sprzedaży biletów na mecze reprezentacji, przy czym bardzo istotnym segmentem są wejściówki biznesowe, loże, tzw. hospitality. Pamiętajmy, że na drużynę narodową zawsze przychodzi cały stadion, jest wśród nich wielu klientów biznesowych, wszystko to generuje bardzo duże wpływy do kasy federacji. Szacowaliśmy, że w 2020 roku będzie to około 40 mln zł. Publiczności jednak na stadionach, gdzie grała reprezentacja, nie było, na dwóch meczach, gdzie fani mogli wejść, było ich tylko według rozporządzenia 25 proc. Mimo to sytuacja finansowa związku jest stabilna, nie możemy narzekać na problemy ekonomiczne. Mamy dobre umowy długoterminowe, te sponsorskie i dotyczące praw telewizyjnych. Nie zafunkcjonowało jedynie źródło tzw. dnia meczowego. Jaki dochód przynosi jeden mecz reprezentacji w normalnych warunkach? Weźmy pod uwagę Stadion Narodowy, gdzie kadra grała najczęściej. - Możemy szacować, że to dochód wahający się między 5 a 6 mln zł, wszystko zależy od rangi rywala, z którym gramy. To bardzo poważny punkt w naszym budżecie, zwłaszcza że kibice chcą chodzić na mecze "Biało-Czerwonych" dostając w zamian produkt premium. To niebywały przywilej przeżywać te emocje społecznie, zaśpiewać hymn z innymi, cieszyć się z wygranej, bo dodam tylko, że na Narodowym kadra nie przegrała od 2014 roku. Mamy więc do czynienia z domem reprezentacji, żeby nie powiedzieć twierdzą. Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl! Kliknij! 5-6 mln zł dochodu za każdy mecz, cykl eliminacji do dużej imprezy to pięć meczów u siebie, nie licząc spotkań towarzyskich. Wychodzi kosmiczna kwota, a nie liczymy innych wpływów, np. z licencjonowanych pamiątek sprzedawanych na stadionie. - Dokładnie, dochodzi kilka innych źródeł, ale jako federacja jesteśmy do tego przygotowani. Przez osiem lat prowadziliśmy bardzo racjonalną politykę finansową. Nie tylko zwiększaliśmy rokrocznie nasz budżet. Na marginesie przypomnę, że jeszcze kilka lat temu budżet wynosił 89 mln zł, a za zeszły rok wyniósł on 298 mln zł, czyli trzy razy tyle. Wypracowaliśmy dość poważną poduszkę finansową, dzięki czemu federacja nie musi drżeć, jest bardzo stabilna finansowo. Mało tego, kiedy przyszła pandemia, byliśmy w stanie zaproponować pakiet pomocowy dla całego środowiska piłkarskiego w wysokości 116 mln zł. Te pieniądze są bezpośrednio transferowane do wielu klubów w Polsce. Było to możliwe, bo stworzyliśmy mechanizm pozyskiwania pieniędzy do federacji. Warto zaznaczyć, że w 95 proc. PZPN jest samowystarczalny, nie ma dotacji, musi zdobyć kasę na rynku. Umiemy to robić, powiem nawet, że robimy to dobrze. Możemy nie tylko bronić się przed skutkami pandemii, ale także inwestować w szkolenie, popularyzację, rozwój futbolu w kraju. Pandemii nie dało się przewidzieć, a jednak nie ulegliście namowom środowiska, by rozdysponować oszczędności pomiędzy ligi i kluby, całe środowisko. Bardzo często podnoszono tę sprawę przy okazji wyborów. - Pamiętajmy, że nie możemy patrzeć na to, co dzieje się dziś lub co czeka nas jutro. Trzeba wybiegać daleko w przyszłość, rozsądnie zarządzać tym, co się ma, rozsądnie inwestować. Poduszka była przygotowywana na wypadek, gdyby pierwsza reprezentacja nie pojechała na którąś z wielkich imprez. Gdyby do tego doszło, musielibyśmy ograniczyć budżet. Zobacz cały wywiad na polsatsport.pl! Rozmawiał Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport