Tydzień temu, przy okazji meczu Ligi Narodów w Brukseli, w rozmowie z Radosławem Matusiakiem wspominaliśmy ostatnią wygraną Polski z Belgią na wyjeździe. To był rok 2006 i triumf Biało-Czerwonych 1-0. Dziś z okazji spotkania w Warszawie czas odwrócić sytuację i przypomnieć ostatnią wygraną "Czerwonych Diabłów" na polskiej ziemi. To rok 1984 i mecz towarzyski na Stadionie Wojska Polskiego, wynik ten sam - 1-0 dla gości. Spotkanie bez stawki, ale z ciekawą historią. Po pierwsze, reprezentacyjną karierę kończył dwukrotny medalista mistrzostw świata, Grzegorz Lato, a po drugie dlatego, że zwycięską bramkę dla gości zdobył zawodnik o polsko brzmiącym nazwisku - Alex Czerniatynski. Grzegorz Lato w kadrze. 104 czy 100? Po pierwsze kwestia numerologiczna. Wszystkie ówczesne media pisały, że 34-letni Lato kończy reprezentacyjna karierę meczem nr 104, podczas gdy dzisiejsze źródła mówią o 100. Za komuny krzyczało się "prasa kłamie", ale przypadek Laty nie wynikał z orwellowskiego pisania dziejów na nowo. I to mimo, że rzecz działa się w roku 1984. Zwyczajnie 4 mecze "Bolka" za jakiś czas zostały uznane za nieoficjalne. Sam Lato w wywiadzie dla dziennika "Sport" w 2018 r. mówił: - Ktoś rzeczywiście później to wszystko zweryfikował, bo tak naprawdę prezent za setny występ dostałem od federacji... belgijskiej tuż przed meczem z "Czerwonymi Diabłami" w drugiej fazie grupowej finałów Espana ’82. A potem w Hiszpanii zagrałem jeszcze z ZSRR, w półfinale z Włochami i małym finale z Francją. Jeśli mam być szczery, to w ogóle nie zaprzątałem sobie głowy tym, że właśnie pęka setka - mówi Lato, który przy innej okazji chwalił się, że setkę "robi" w 3 sekundy. Pożegnać Latę w kadrze mógł tylko jeden rywal - starzy znajomi z Belgii. To w tym kraju grał dostojny jubilat, gdy odszedł ze Stali Mielec. Belgia została wskazana za rywala i to mimo, że los przydzielił nam ją w grupie eliminacyjnej Mexico ’86. Chlebek ponad bułeczki Z Meksyku, gdzie Lato grał (w klubie Atlante), wystartował w poniedziałek o godzinie 17, dotarł do Londynu, tu przenocował, skąd udał się do kraju. O 15.15 w dzień meczu zameldował się na warszawskim Okęciu. Granie zaczynało się o godz. 20.15, wcześniej na środku murawy przez kwadrans żegnano "Bolka". Pierwszy z gratulacjami pospieszył przewodniczący GKKFiS (Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu) Marian Renke. Potem delegacja PZPN, najdłużej Lato rozmawiał z trenerem Ryszardem Kuleszą. Gdy życzenia w imieniu "PS" składali Mirosław Skórzewski i Maciej Polkowski, sam Lato im też dziękował. Wszak to incjatywą sportowego dziennika było oficjalne pożegnanie świetnego piłkarza. W delegacji Motoru Lublin znalazł się bramkarz Zygmunt Kalinowski. Lacie dopisywał humor (a może to był jet lag?): - Stary, to ty jeszcze grasz?! Wreszcie nadszedł moment, na który czekał cały Mielec. Delegacja Stali (na chwilowym zesłaniu do II ligi) w doborowym składzie: Edward Kazimierski, Stanisław Pietryga i Franciszek Łabądź serdecznie dziękowała w imieniu całego miasta, któremu wiernie przez 18 lat służył. - Szkoda, że ten mecz nie odbywa się w Mielcu, byłby to najpiękniejszy dzień w jego historii - powiedział ktoś z mieleckiej delegacji. Pytany o przyczyny wierności Stali Mielec, Lato wyłożył swoją filozofię: - To był mój klub i tak go traktowałem. Tu się wychowałem, tu doskonaliłem swoje umiejętności, tu osiągnąłem najwięcej. W tej chwili mogę ujawnić, że miałem dobre oferty z ŁKS Łódź i Arki Gdynia, ale jestem zwolennikiem zasady, że trzeba pozostać wierny tym, którzy dają chlebek z masełkiem. Nie szukam bułeczek i uważam, że nie popełniłem błędu w tych momentach, gdy odmówiłem innym klubom. Lato, Lato dam ci róże "Lato, Lato dam ci róże, tylko lukę znajdź w ich murze" - taki proroczy wiersz ukazał się w "Szpilkach" przed mistrzostwami świata roku 1974. Lato znajdował luki aż miło, aż 7 razy trafił do siatki, w tym w meczu o 3. miejsce z Brazylią (1-0) i został królem strzelców Weltmeisterschaftu. Na mecz z Belgią w Warszawie akredytowało się kilkudziesięciu dziennikarzy krajowych i 19 zagranicznych - z Belgii, NRD, ZSRR, Holandii, Francji, Węgier i Czechosłowacji. Belgowie zamówili 18 telefonów, organizatorzy mogli im zapewnić połowę. Mecz odbył się wtorek, dlatego w ówczesnych gazetach jeszcze omawiano wydarzenia z piłkarskiego weekendu ligowego. Rywal był w sytuacji zgoła odmiennej od Polski - sposobił się do występu w mistrzostwach Europy, które Polacy jak zwykle w tamtym czasie oglądali w telewizji. Mecz był słaby, jako jedyny wyróżniał się Józef Młynarczyk, może jeszcze Jerzy Wijas, który dwukrotnie strzałami z dystansu usiłował zaskoczyć Jean-Marie Pfaffa. Zawiódł świetny w lidze w barwach Lecha Mirosław Okoński, którego schematyczne dryblingi rozszyfrował debiutant Walter de Greef, zastępujący skazanego za korupcję Erica Geretsa. De Greef wraz z Alexem Czerniatynskim dostali od belgijskiego selekcjonera Guy Thysa (z nieodłączcznym cygarem) dodatkowe powołania, po tym jak wyroki sądowe wykluczyły graczy Standardu Liege skazanych za korupcje - w tym gronie znalazł się wspomniany Gerets. Belgowie znani byli z bezwzględnego zakładania pułapek ofsjadowych, bywało i tak, że na spalonym znajdowało się jednocześnie nawet trzech polskich piłkarzy. Prasa pisała o wspólnym spikerowaniu Michała Listkiewicza i Włodzimierza Szaranowicza, którzy zachęcali do stadionowego cateringu (choć wtedy inaczej się nań mówiło). Stadionowa strawa? Mocne 2 na 10, jak dziś mówi młodzież. W Dzienniku TV mówiono o około 5 stopni powyżej zera, na co dowcipni organizatorzy zaserwowali zimne kanapki, zimną lemoniadę i lody, jakby komuś było za ciepło. "Przegląd Sportowy" pisał o przeważnie udanych próbach przemycenia na stadion wyskokowych napitków, nawet instruując, że najlepiej je włożyć z tyłu za pasek od spodni. Rozgrzać zmarzniętych widzów mogła tylko bramka i ta padła. Tylko, że nie dla tych, co paść miała. Co prawda strzelił zawodnik o polsko brzmiącym nazwisku. "I bardzo dobrze, bo jego bramkę można zapisać dla Polski" - pisał w książce pt. "Moi rywale" Zbigniew Boniek. "Czernia" spod Lwowa Alex Czerniatynski został wprowadzony na boisko od 46. minuty za klubowego kolegę z Anderlechtu Erwina van den Bergha. To było zresztą zaplanowane - władze "Fiołków" umówiły się z Thysem na takie rozwiązanie, w świetle czekającego ich niebawem rewanżowego meczu w półfinale Pucharu UEFA z Nottingham Forest. Na marginesie - wiele lat później udowodniono, że w tym meczu Belgowie przekupili hiszpańskiego sędziego, Emilio Gurucetę. Łapówka w wysokości 18 tys. funtów dała wygraną 3-0 i miejsce w finale, w którym Anderlecht uległ Tottenhamowi. Przed drugim z półfinałów kibic Hajduka Split wszedł na murawę i odgryzł głowę... kogutowi, który jest symbolem Spurs. To po to, by Anglików upokorzyć i zniechęcić do walki. Takie to były czasy. Mimo towarzyskiego charakteru spotkania, selekcjonerzy umówili się na dwie tylko zmiany, z czego "Czerwone Diabły" wykorzystały połowę. Właśnie rezerwowy Czerniatynski wykorzystał niezdecydowanie polskich obrońców (słabych tego dnia Romana Wójcickiego i Krzysztofa Pawlaka) oraz bramkarza i w 89. minucie dał Belgom towarzyską wygraną 1-0. Reporter "PS" Tadeusz Fogiel spotkał Alexa w hotelu "Victoria", a ten - gdy dowiedział się, że chodzi o polską gazetę - chętnie zgodził się na rozmowę. - Gram dla Belgii, czuję się Belgiem, jednak oczywiście kraj przodków darzę ogromnym sentymentem. Znam kilka słów po polsku, więcej rozumiem, aczkolwiek moi dziadkowie i rodzice mówili trochę inną polszczyzną niż ta, którą słyszałem na lotnisku. We wspomnianej książce o rywalach Zbigniewa Bońka, Andrzej Person i Roman Hurkowski pisali: "Tata ma na imię Janek, mama Zofia z domu Rogilewicz, co nie pozostawia wątpliwości, skąd wywodzi się rodzina Czerniatynskich. Dziś mieszkają w walońskim miasteczku Nalines pod Charleroi, przy rue Pres Verts, co po polsku oznacza "Zielona Łąka". Najlepiej po polsku mówi babcia, rodzice czytają polską prasę, zaś Alex sporo z nadwiślańskiego języka rozumie, ale wysławiać jakby się wstydził. W wieku 21 lat napastnik przeszedł z II-ligowego Sportingu Charleroi do Royal Antwerp i po rozegraniu zaledwie trzech spotkań w ekstraklasie zadebiutował w reprezentacji. Debiutując 9 września 1981 r. na stadionie Heysel, strzelił Francji bramkę, która zapewniła Belgii udział w hiszpańskim mundialu. "Polska pieczęć na belgijskim awansie" - komentowano. Nie mniej ważnego gola zdobył w Hiszpanii. Jego celne trafienie w meczu z Węgrami dało "Czerwonym Diabłom" przepustkę do drugiej rundy. Po powrocie z finałów "Czernia" został zaangażowany do Anderlechtu. Zbiegło to się z wcieleniem do rocznej służby wojskowej, na skutek czego Alex obniżył loty i znalazł się poza kadrą narodową. Zwalniany z koszar wyłącznie na mecze, miał zaszczyt uczestniczyć w batalii, która 18 maja 1983 r. dała "Fiołkom" triumf w Pucharze UEFA. W meczu z Polską 17 kwietnia 1984 r. Guy Thys dał Czerniatynskiemu szansę po 18-miesięcznej przerwie. Bramka zdobyta w kraju przodków dała mu powołanie na francuskie finały mistrzostw Europy". Narzekania na stadion Legii Sprzedaż biletów na pożegnanie mistrza Laty ograniczono do 20 tysięcy (oddziały MO, dostojnie prezentujące się na rumakach, nie miały czym sie zająć), zachowano pewną rezerwę dla uprawnionych do darmowego wejścia posiadaczy legitymacji "Zasłużonego Mistrza Sportu". Wszyscy spokojnie się zmieścili. "Bilety po cenie" - słychać było pod stadionem Wojska Polskiego, a potem i za darmo - można było się cieszyć, że wreszcie coś potaniało, a to po prostu "konie" nie mogły znaleźć chętnych. Stefan Grzegorczyk w "Piłce Nożnej" narzekał na słabą frekwencję na stadionie Legii, jednocześnie ubolewając nad brakiem alternatywy: "Stadion Dziesięciolecia wykorzystuje się raz na rok lub rzadziej, a Śląski poddano remontowi.(...) Dobrze by było gdyby (...) władze miasta stołecznego Warszawy nie czekały na PZPN, a same doprowadziły stadion do stanu używalności. Przecież to wstyd, że taki moloch zajmuje tyle miejsca, a pożytek z niego żaden. Może za rok, w trzydziestolecie jego wybudowania, stadion wreszcie ożyje". I patrzcie jak wykrakał. Dziś w miejscu Stadionu Dziesięciolecia stoi piękny Stadion Narodowy, na którym o 20.45 zmierzą się w meczu Ligi Narodów Polska z Belgią. Transmisja od 20.45 na Polsat Sport Premium 1 i w Polsat Box Go. Relacja na sport.interia.pl. 17 kwietnia 1984, Warszawa (Stadion Wojska Polskiego), mecz towarzyski Polska - Belgia 0-1 (0-0) 0-1 - Alex Czerniatynski (89) Sędziował: Radu Petrescu (Rumunia) Widzów: 20 000 Żółta kartka: Mommens Polska: Młynarczyk (Widzew) - Pawlak (Lech), Wójcicki (Widzew), Adamiec (Lech), Jałocha (Wisła) - Lato (Atlante - Meksyk) (od 85' Matysik - Górnik Zabrze), Ciołek (Górnik Wałbrzych), Boniek (Juventus), Wijas (Widzew) - Smolarek (Widzew), Okoński (Lech) (od 74' Dziekanowski - Widzew). Trener: Antoni Piechniczek. Belgia: Pfaff (Bayern) - De Greef (Anderlecht), Clijsters (Waterschei), Lambrichts (Beveren), De Wolf (Gent) - Van Der Elst (Antwerp), Vandenbergh (Anderlecht) (od 46' Czerniatynski - Anderlecht), Theunis (Beveren), Mommens (Lokeren) - Claesen (Seresien), Voordeckers (Waterschei). Trener: Guy Thys. Maciej Słomiński