Zakończyła się wielotygodniowa heca, jaką urządzili sobie w międzyczasie bracia dziennikarze spekulując kogo ostatecznie wybierze Prezes Cezary z grona kilku oficjalnych kandydatów. Te wyścigi w jak najszybszym informowaniu publiki przybierały czasem formy śmieszne i karykaturalne, bo chęć bycia pierwszym, wielu kolegów po fachu umysłowo paraliżowała i popychała w sytuacje zgoła groteskowe. Najśmieszniej wypadło TVP Sport, które jak ich szef, często, bez wyraźnego powodu lubi stawać na palcach. Otóż, już w czwartek o 14.35 na swoim Twitterze, sensacyjnie powiadomiło 400 tysięcy internautów, że: "A jednak! Decyzja zapadła. To Paulo Bento ma zostać selekcjonerem reprezentacji Polski!". Nie tylko chłopcy z Woronicza dali się wpuścić w ślepą uliczkę szefowi PZPN. Pewien, z pozoru - niezależny - internetowy kanał sportowy, wysłał nawet do Portugali swojego wysłannika, żeby śledzić ruchy Paulo Bento i też być pierwszym z ostateczną informacją. Reszta środowiska spokojnie przycupnęła i bez szaleństw czekała na decydujący dzień. I tu muszę przyznać, że należą się spore brawa dla Prezesa Cezarego nie tylko za modelową ze względu na efektowny rezultat PR-owy, akcję z Santosem, ale generalnie za spokój i konsekwencję w rozegraniu całego procesu zamiany selekcjonerów. Od zwolnienia Czesława Michniewicza, po dzisiejszą konferencję prasową na Stadionie Narodowym. Przyznam, że chyba od lądowania amerykańskich kosmonautów na księżycu, cała, i to nie tylko piłkarska Polska nie żyła w takim napięciu oczekiwania na rozwiązanie zagadki opracowanej przez Cezarego Kuleszę. Ta pogoń za lisem była chytrze wymyślona i zakończyła polowanie ze znakomitym skutkiem. Jeśli do tego dodamy, że Prezes Kulesza nie ugiął się pod presją, jak to mówią osoby z jego najbliższego grona - najwyższych czynników państwowych, lobbujących za pozostawieniem Czesława Michniewicza na stanowisku selekcjonera, to rysuje się nam postać szefa polskiej piłki - odważnego i samodzielnego. Czy to wystarczy, żeby za kilka miesięcy stwierdzić, że warto było? Tego oczywiście nie wie nikt i pewnie marcowy mecz w Pradze też nie da ostatecznej odpowiedzi na to pytanie. Czytaj także: Tomaszewski ocenił wybór Santosa Po konferencji na Narodowym, a zwłaszcza po obszernym wywiadzie jakiego udzielił Fernando Santos w Polsacie Sport Szymonowi Rojkowi, można powiedzieć, że rokowania są dobre. Santos zna się na rzeczy, jest spokojny i profesjonalny. Utożsamia się z krajem dla którego pracuje i to pozytywnie wyróżnia go od np. Leo Beenhakkera, który kończąc karierę w Polsce w jednym z wywiadów powiedział - "Wracam z ciemnej strony księżyca." Santos stawia sprawę inaczej. W wywiadzie dla "PS" mówi - "Daję z siebie wszystko dla kraju i narodu dla którego pracuję. Tak było w Portugalii - to oczywiste, ale gdy byłem w Grecji byłem Grekiem, a od dzisiaj jestem Polakiem." To miłe, ale zdaje się, że poza gigantycznym zawodowym doświadczeniem, największym atutem Portugalczyka jest naturalna zdolność do ujarzmiania takich asów jak Ronaldo czy Robert Lewandowski. I naprawdę zdziwię się, jeśli gdzieś przeczytam, że Fernando Santos w pierwszym tygodniu swojej pracy udał się do naszego asa z FC Barcelona na konsultację. Jego najbliżsi współpracownicy, z którymi zamieniłem kilka słów na zapleczu wywiadu w Polsacie, są już mniej wylewni, ale wyglądają na takich, co nie tylko znają się na rzeczy, ale i fuszerki nie zwykli odstawiać. Po doświadczeniu z Paulo Sousa możemy mieć naturalną rezerwę do przymiotnika "portugalski", ale z własnego podwórka wiemy, że słowo "polski" też może mieć krańcowo różny kontekst. Bądźmy więc dobrej myśli. A co będzie? Zobaczymy,