Nie minęło nawet 12 miesięcy od przegranego Euro 2012. Nie minął rok od chwili, gdy w warszawskiej strefie kibica w imieniu swoim i kolegów z drużyny Robert Lewandowski obiecywał Polakom rehabilitację w eliminacjach brazylijskich mistrzostw świata. Trzeba oddać napastnikowi Borussii, że jako piłkarz zrobił w tym czasie kosmiczny krok do przodu. Tyle, że drużyna narodowa dokonała równie wielkiego kroku w tył. Gdyby nieszczęśliwy remis z Mołdawią był odstępstwem od reguły, można by machnąć na niego ręką. Wpisuje się on jednak doskonale w logikę polskiej piłki żyjącej od upadku do jeszcze głębszego upadku, nie przeżywając właściwie żadnych wzlotów. Trener i piłkarze tworzą u nas dziwaczną symbiozę, w której wartość całości jest zawsze niższa, niż suma wartości każdego z osobna. My mamy Lewandowskiego, Błaszczykowskiego, Krychowiaka, Polańskiego, Boruca, czyli graczy w skali Europy dobrych lub przynajmniej przeciętnych, Mołdawia nie ma ani jednego piłkarza z rozpoznawalną twarzą, ale to jej szkoleniowcowi udaje się stworzyć coś z niczego. Bezmiar beznadziei i pesymizmu są jak ciężkie choroby pożerające polski futbol. Znikąd nadziei i pomocy. Ludzie z PZPN zamiast wziąć się do pracy u podstaw, zachowują się jak politycy biegając po telewizjach, by wywracać kota ogonem. Emanująca samozadowoleniem twarz Jerzego Engela pozostanie dla mnie symbolem pychy i płynącej z niej marności naszej piłki. Buta, oderwanie od rzeczywistości to choroby drążące polską myśl szkoleniową od dawna. Tymczasem uświadomienie sobie własnych słabości, jest warunkiem koniecznym do wyjścia z impasu. Po porażce Franciszka Smudy wmawiano nam, że była to kuriozalna pomyłka, bo jak można było ufać szkoleniowcowi ledwo mówiącemu po polsku? Waldemar Fornalik mówi płynnie i elegancko, tylko czy coś z tego wynika? Nie wiem, gdzie jest dno polskiej piłki? Czy jest nim 17 lat oczekiwania na grę klubu z ekstraklasy w Lidze Mistrzów, choć ostatnio dość regularnie występują w niej Białorusini i Cypryjczycy? Jeśli wydawało się nam, że ostatnie miejsce w najsłabszej grupie Euro 2012 jest nieszczęściem, dziś mamy remis ze 134. w światowym rankingu Mołdawią. W spotkaniu, w którym piłkarze Fornalika grali o zachowanie cienia szans na awans, rywal wyłącznie o satysfakcję swoją i kibiców. Niech każdy kibic sobie wybierze, czy bardziej przeżył porażkę z Czechami we Wrocławiu, czy wczorajszą stratę szans na brazylijski mundial? Większość rywali w Europie ma swoje chwile wzlotów u upadków, my musimy wybierać między porażkami. Każdy zespół szuka okazji do rehabilitacji, dla wielu przegrana jest tylko bolesnym początkiem drogi do zwycięstwa, w Polsce ten schemat nie działa. Nie ma takiej porażki, za którą nie stałaby kolejna. Jeszcze większa. Mam nadzieję, że symbolem reformowania polskiej piłki w czasach Zbigniewa Bońka będzie coś więcej niż wybryk wiceprezesa Romana Koseckiego wyrywającego sędziemu gwizdek podczas meczu własnej drużyny. Tak rządzono naszym futbolem przez lata, był jak płachta czerwonego sukna, a każdy kto się do niej dorwał, szarpał w swoją stronę. Szacunek do zasad nigdy nie stanowił mocnej stroną ludzi z PZPN, tym razem byłoby jednak szczególnie szkoda. Boniek jest pierwszym od niepamiętnych czasów prezesem mającym zaufanie i poparcie kibiców. To może być ostateczna klęska polskiej piłki, jeśli mu się nie uda. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego