Pochodzący z Jasła zawodnik - jak wielu przyszłych obrońców - początkowo marzył raczej o atakowaniu bramki rywala, niż bronieniu swojej. Karierę rozpoczynał w rodzinnym mieście jeszcze jako napastnik. Do Zagłębia Lubin trafił już jednak jako rokujący defensywny pomocnik. W ekipie "Miedziowych" furory nie zrobił. Jego największym osiągnięciem z tamtego okresu jest... transfer do Rakowa, w którym to wypłynął na szerokie wody. Dzięki występom pod wodzą trenera Marka Papszuna Kamil Piątkowski stał się nadzieją na przyszłość reprezentacji Polski. Piłkarzem, który miał wnieść nową jakość do naszej linii obrony, oferując przede wszystkim kapitalne wyprowadzenie piłki. Jego talent dostrzegł Paulo Sousa. To on pozwolił mu zadebiutować w kadrze w wygranym 3:0 meczu eliminacji mistrzostw świata z Andorą. Jeszcze wcześniej od Portugalczyka potencjał młodego Polaka docenili włodarze RB Salzburg, wykładając za niego 6 mln euro. Ale lista klubów zainteresowanych transferem "Piony" była zdecydowanie dłuższa. Ot choćby sam Paulo Maldini namawiał go na przeprowadzkę do Mediolanu. Nasz obrońca ostatecznie jednak postawił na Austrię. Piłkarz kadry wypalił do dziennikarza: "A jak pan myśli?". Tak nazwał Lewandowskiego Kręta droga do gry w RB Salzburg, czyli wzloty i upadki Kamila Piątkowskiego Obecnie Piątkowski jest w Salzburgu pewniakiem do gry. Ale droga do tego miejsca była kręta i pełna potknięć. Wiodła przez kontuzje, problemy z grą i wypożyczenia do KAA Gent oraz Granady. W końcu jednak 24-latek ma w Austrii swoje pięć minut, co dodatkowo zbudowało jego pewność siebie. Jego akcje poszybowały w górę po ostatnim meczu z Chorwacją, w którym zastąpił kontuzjowanego Pawła Dawidowicza. Umówmy się - po katastrofalnych błędach tego drugiego, poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko. Ale sam Piątkowski nie zamierzał równać w dół. Po prostu wszedł i zrobił swoje. Imponował swoją boiskową inteligencją i umiejętnością przewidywania ruchu rywala. To, jak kilkukrotnie zagrał na wyprzedzenie, odbierając piłkę rywalom? Palce lizać! Nic dziwnego, że po meczu doczekał się pochwały ze strony selekcjonera. - Po raz kolejny podkreślam, podając przykład Kamila Piątkowskiego, który wszedł i dał dobrą zmianę - oby takich zawodników było więcej, grających regularnie w klubach - docenił występ swojego podopiecznego trener Probierz. Sam Piątkowski ma świadomość, że swoją grą zapracował na przynajmniej małego plusa przy swoim nazwisku w notatniku selekcjoner. - Bardzo się cieszę, że trener docenił moje wejście. Znam taktykę, którą gramy. Funkcjonowałem w niej przez trzy lata w Rakowie Częstochowa. Więc cieszę się, że jest stosowana i reprezentacji - tłumaczy 24-latek. Ale przy tym zaznacza: - Zdecydowanie nie czuję się zwycięzcą październikowego zgrupowania. Ale na pewno cieszę się, że dostałem możliwość zagrania w meczu z Chorwacją. I wykonałem swoją robotę. Wszedłem na boisko, żeby zrobić to, co mogę, dać z siebie maksa i tak się stało. Nagła zmiana po alarmie w reprezentacji Polski. Jest wielki znak zapytania Szansa wielce wyczekania. Obrona reprezentacji Polski doczeka się nowego szefa? W ostatnich miesiącach stawiać czoła krytyce musieli wszyscy nasi stoperzy. Słabych występów nie uniknął także mający ogromne problemy z regularną grą w Arsenalu Jakub Kiwior. W tej ponurej scenerii Kamil Piątkowski jawi się nie tylko jako murowany zawodnik pierwszego składu, ale i kandydat na lidera linii obrony. Sam nie ma jednak wielkich oczekiwań, a przynajmniej nie artykułuje ich wprost. - Czy będę rozczarowany jeśli z Portugalią nie zagram w wyjściowym składzie? Nie. To kwestia wyboru trenera, to on wyłoni najlepszą jedenastkę. Jeśli zdecyduje, że mam grać, zagram. Jeśli będę miał usiąść na ławce, usiądę na ławce - mówi nasz reprezentant. Na ostatnią szansę występu z Orłem na piersi czekał długo, bo przez przeszło trzy lata, od pamiętnego meczu eliminacji do mistrzostw świata z San Marino. "Biało-Czerwoni" odnieśli wprawdzie wówczas pewne zwycięstwo, strzelając siedem goli, ale i sami - drugi raz w historii starć z San Marino - stracili bramkę. A to - z całym szacunkiem dla rywala - chluby nam nie przynosi. Łukasz Skorupski, który skapitulował wówczas tuż po tym, jak zmienił w przerwie Wojciecha Szczęsnego, zapewne długo patrzył wówczas spode łba na Kamila Piątkowskiego. Bo to właśnie nasz defensor popełnił koszmarny błąd, de facto asystując przy trafieniu Nicoli Nanniego. Jak wspomina sam "Piona", z tamtych wydarzeń wyniósł cenną lekcję. - Człowiek uczy się na błędach, jeśli wspominamy mecz z San Marino. To samo dotyczy błędów popełnianych w klubie czy na wypożyczeniach. A także w życiu prywatnym. One uczą odpowiedzialności i spokoju. Bo jeszcze niejedna pomyłka mi się przydarzy. I będę musiał się z nią pogodzić, poukładać to w głowie. To, co jest dla mnie ważne, to spokój. Patrzę na to wszystko bardzo racjonalnie. I nie boję się marzyć - tłumaczy Kamil Piątkowski. I dodaje: - Komu nie przydarzają się potknięcia? To jest piłka nożna - gra błędów. Gdyby do nich nie dochodziło, nie byłoby wysokich wyników, nie padałyby bramki, a mecze kończyłyby się bezbramkowymi remisami. To jest normalne. Ale teraz czuję dużą pewność siebie. Przede wszystkim gram, a to jest dla mnie najważniejsze. W tym sezonie jest bardzo dużo meczów, a ja na szczęście jestem zdrowy. Mogę przebywać na boisku, mieć już sporo minut za sobą, a przed sobą kolejne. Więc przyjeżdżając na zgrupowanie jestem pewnym zawodnikiem, który regularnie występuje w swoim klubie i gra o najwyższe cele. Zwrot akcji w Rzymie, Nicola Zalewski wreszcie przemówił. O tym nikt nie wiedział Zdrowie i stabilna forma - właśnie te dwa aspekty wybija na pierwszy plan Kamil Piątkowski, mówiąc o swoich marzeniach. Ich spełnienie powinno wywindować na dobre status 24-latka do rangi etatowego piłkarza pierwszego składu w reprezentacji Polski. O ile oczywiście mecz z Portugalią nie zrujnuje całej narracji. A będzie to niezwykle trudny test dla całej naszej defensywy. Z Porto - Tomasz Brożek