Przegląd eliminacyjnych wtop piłkarskiej reprezentacji Polski rozpoczynamy od 1984 roku. Po nieudanych eliminacjach mistrzostw Europy "Biało-czerwoni" rozpoczęli wówczas kwalifikacje do meksykańskiego mundialu od pokonania 3-1 Grecji. Ostatniego dnia października w Mielcu na drodze kadry Antoniego Piechniczka stanęła słaba Albania. Pytanie było tylko jedno: jak wysoko polska ekipa, w składzie z Kubickim, Żmudą, Wójcickim, Matysikiem, Bońkiem czy Dziekanowskim, rozbije rywala? Skończyło się na remisie 2-2, choć w 80. minucie było jeszcze 2-1 dla gości. Na szczęście ta wpadka nie zaważyła na awansie Orłów do mistrzostw świata w Meksyku. Na kolejny taki sukces trzeba było czekać aż 16 lat. Męki na Widzewie San Marino było jednym z najczęstszych eliminacyjnych rywali polskiej reprezentacji w ostatnich dwóch dekadach. W 2009 roku zdarzyło się nam nawet wygrać 10-0. Najgłośniejsze było jednak pierwsze w historii starcie obu ekip. 28 kwietnia 1993 roku, gdy "Biało-czerwoni" wciąż marzyli o wyjeździe na mundial do USA, doszło do pojedynku na stadionie Widzewa. 20 tysięcy widzów przyszło oglądać ekipę Andrzeja Strejlaua w festiwalu bramek. Zwłaszcza że kilka miesięcy wcześniej 10 goli ekipie San Marino wbiła Norwegia. Na łódzkim obiekcie polska drużyna nie poszła w ślady ekipy z północy Europy i nie potrafiła zgodnie z przepisami strzelić słabeuszowi choćby jednego gola. Sytuację uratował Jan Furtok, który ręką, bardziej w stylu Mariusza Wlazłego niż napastnika piłkarskiej drużyny, wpakował piłkę do bramki, dając nam zwycięstwo 1-0. Powtórki nie pozostawiały wątpliwości, a Furtok niespecjalnie zaprzeczał, by strzelił gola ręką. Szkocki sędzia Leslie Mottram nie zauważył jednak nieprzepisowego zagrania i uznał gola. "Jeden jedyny błąd..." - jak skomentowałby całą sytuację Dariusz Szpakowski, w tym przypadku przede wszystkim błąd arbitra. Zwycięstwo to zawsze zwycięstwo, ale styl, w jakim zostało odniesione, i nieprzepisowy gol na długo zapadły w pamięci kibiców jako hańbiące dla polskiej reprezentacji. Lata 90. ubiegłego stulecia to pasmo niepowodzeń "Biało-czerwonych" w eliminacjach mistrzostw Europy i świata. Kolejni selekcjonerzy nie byli w stanie zbudować ekip na miarę awansu do najważniejszych piłkarskich imprez na świecie. Czerwono na Słowacji Kwalifikacje do mistrzostw Europy w 1996 roku w Anglii reprezentacja Polski pod wodzą Henryka Apostela rozpoczęła od wyjazdowej porażki z Izraelem. Potem było trochę lepiej, a "Biało-czerwoni" niemal do końca rozgrywek grupowych podtrzymywali szansę awansu do turnieju finałowego. W październiku przyszła jednak kolejna słynna wtopa - klęska w niesportowym stylu na Słowacji. Po rozbiciu Słowaków aż 5-0 w pierwszym meczu u siebie, przed rewanżem niespecjalnie obawiano się tego rywala. Ten miał jednak w składzie kilku znanych piłkarzy, z byłym napastnikiem Realu Madryt Petrem Dubovskym na czele. Właśnie Dubovsky odpowiedział na gola Andrzeja Juskowiaka, ale nic nie zapowiadało dalszych szokujących wydarzeń. Reprezentacja Polski przegrała na Słowacji 1-4, a z czerwonymi kartkami z boiska wylecieli Roman Kosecki i Piotr Świerczewski. Ten pierwszy, gdy miał być zmieniony przez Sylwestra Czereszewskiego, jeszcze zanim opuścił boisko zdjął koszulkę, za co obejrzał drugą żółtą kartkę. Świerczewski kłaniał się sędziemu, który ukarał go kartonikiem i też doczekał się czerwieni. Kolejne nieudane eliminacje zakończyły się bezbramkowym remisem z Azerbejdżanem, co także nie było sukcesem. Gruzińska klęska Antoni Piechniczek też nie był w stanie udanie przeprowadzić polskiej reprezentacji przez eliminacje kolejnej wielkiej imprezy, jaką był mundial we Francji. Po raz pierwszy w mistrzostwach świata zagrały wtedy 32 ekipy, ale dla "Biało-czerwonych" i tak zabrakło miejsca. Podsumowaniem fatalnych kwalifikacji stała się wielka wtopa reprezentacji w Tbilisi, już pod wodzą Janusza Wójcika. Na zakończenie rywalizacji w grupie Gruzini rozbili naszą drużynę 3-0, a z boiska wyleciał Sławomir Majak. Drużynie Jerzego Engela też przytrafiła się wpadka. Pod koniec, zakończonych wreszcie sukcesem, eliminacji koreańsko-japońskiego mundialu "Biało-czerwoni" zostali rozbici 4-1 przez Białorusinów. Porażka to o tyle usprawiedliwiona, że przyszła kilka dni po tym, jak Polacy zapewnili sobie awans, a co za tym idzie, mieli prawo trochę poświętować. Co ciekawe, wszystkie cztery bramki dla Białorusi zdobył Roman Wasiliuk. Po nieudanym mundialu w Korei i Japonii reprezentację Polski objął Zbigniew Boniek. Jego drużynie udało się pokonać 2-0 San Marino, ale wpadka, jaką była porażka 0-1 u siebie z Łotwą, stała się szybkim początkiem jego końca jako selekcjonera. Przegrana poważnie okroiła też nasze szanse na awans do portugalskiego Euro. Boniek szybko oddał wtedy kadrę Pawłowi Janasowi. Ten nie zdołał wywalczyć awansu, ale przygotował sobie i drużynie grunt pod sukces w kolejnych eliminacjach do mundialu w Niemczech. Najtrudniejszy pierwszy krok Po erze Janasa doszło do historycznego wydarzenia w polskiej piłce. Selekcjonerem został trener z zagranicy, słynny Holender Leo Beenhakker. Choć zaczął fatalnie, jako jeden z nielicznych wytrwał przez kolejne dwie serie eliminacyjne. Beenhakker zawsze powtarzał, że do sukcesu trzeba dochodzić krok po kroku. Pierwsze jego kroki były bardzo niepewne. "Biało-czerwoni" rozpoczęli eliminacje Euro 2008 od niespodziewanej porażki 1-3 z Finlandią w Bydgoszczy. Media rozpisywały się o żenującym i kompromitującym występie Orłów. Polscy piłkarze grali dramatycznie w obronie i ataku, do kolegów z pola dopasował się także Jerzy Dudek, który sprezentował Finom jedną z bramek. Z boiska za faul wyleciał Arkadiusz Głowacki. Mieliśmy szczęście, że w tamtych eliminacjach trafiliśmy do ośmiozespołowej grupy. Do rozegrania było aż 14 meczów, więc znalazło się trochę miejsca na błędy. Takie jak choćby druga wpadka drużyny Beenhakkera, czyli wyjazdowa porażka 0-1 z Armenią. Bo całe eliminacje w wykonaniu Orłów były kapitalne i zakończyły się sukcesem. Holender zawiózł polskich piłkarze na Euro do Austrii, ale tam skończyło się jak zwykle na rozgrywkach grupowych. "Biało-czerwoni" wrócili do domu bez zwycięstwa, ale Beenhakker pozostał na stanowisku. Drugie z kolei eliminacje Orłów po jego wodzą były już niestety pasmem wtop i porażek. Reprezentacja Polski zajęła przedostatnie miejsce w grupie, wyprzedzając tylko słabiutkie San Marino. Znakomity mecz przeciwko Czechom, wygrany 2-1, to wszystko na co było stać tamtą drużynę. Najpierw przyszła porażka w "wygranym" meczu na Słowacji, potem kompromitacja w Irlandii Północnej. Obie przy dużym udziale Artura Boruca, który przeżywał ciężkie chwile w kadrze. Irlandczyków z Północy nie byliśmy w stanie pokonać nawet u siebie, na koniec dobili nas Słoweńcy, Czesi i Słowacy. Ci ostatni ograli nas w meczu na śniegu na Stadionie Śląskim, po samobójczej bramce Seweryna Gancarczyka. Za fatalne występy Orłów jeszcze przed końcem eliminacji Beenhakker zapłacił głową. Zwolniony został w żenującym stylu, podobnym do gry piłkarzy, przez prezesa PZPN-u Grzegorza Latę i grupę jego suflerów, których bolał fakt, że Holender zabiera pracę przedstawicielom polskiej myśli szkoleniowej. Nawet Mołdawia Do listy wtop polskiej reprezentacji dodać trzeba jeszcze wyjazdowy remis 1-1 kadry Waldemara Fornalika ze słabą Mołdawią w eliminacjach brazylijskiego mundialu. Sytuacja "Biało-czerwonych" w tabeli nie była łatwa, ale zwycięstwo w Kiszyniowie mogło jeszcze obudzić nadzieje na awans. Niestety, z niezliczonej liczby sytuacji bramkowych Polaków nie wyniknęło nic... poza bramką dla gospodarzy. 13 czerwca na Stadionie Narodowym ekipie Nawałki przyjdzie mierzyć się z Gruzją. Na liście wpadek mamy też tego rywala. Oby tym razem nie przytrafiło się nam nic złego. Eliminacyjne wtopy reprezentacji Polski: 31 października 1984 Polska - Albania 2-2 28 kwietnia 1993 Polska - San Marino 1-0 11 października 1995 Słowacja - Polska 4-1 11 października 1997 Gruzja - Polska 3-0 5 września 2001 Białoruś - Polska 4-1 12 października 2002 Polska - Łotwa 0-1 2 września 2006 Polska - Finlandia 1-3 6 czerwca 2007 Armenia - Polska 1-0 eliminacje mundialu 2010 7 czerwca 2013 Mołdawia - Polska 1-1 Autor: Waldemar Stelmach