W wyniku wojennej hekatomby, Polska straciła około pięciu milionów obywateli. Nasz kraj był areną walki na śmierć i życie dwóch zbrodniczych reżimów, nazistowskiego i komunistycznego. Ten drugi przyniósł "wyzwolenie" i Polacy mogli odbudowywać swoje zniszczone państwo. Łatwo w Internecie znaleźć jak po zakończeniu działań wojennych wyglądała nasza stolica Warszawa i wiele miast, które jeszcze w latach 50. i 60. XX stulecia prezentowały się tak jakby walki skończyły się dosłownie wczoraj. Ostatnią rzeczą o jakiej można było myśleć był sport i piłka nożna. Jednak sportowe życie rozkwitało, kopano piłkę, gdzie tylko było możliwe. Jeszcze w 1945 r. Henryk Reyman został pierwszym powojennym kapitanem związkowym (selekcjonerem na dzisiejsze pieniądze), na stronie HistoriaWisły.pl czytamy o nim: "(...) to nie tylko piłkarz - legenda, ale także bohaterski żołnierz, który z bronią w ręku wykuwał zręby Rzeczypospolitej w latach 1918-1921 (w wojnie polsko-ukraińskiej, polsko-bolszewickiej i powstaniach śląskich), a potem bronił jej niepodległości w Kampanii Wrześniowej 1939 r.". Trenerem reprezentacji (wówczas obowiązywał układ selekcjoner-trener) został wybrany inny legendarny sportowiec ze Lwowa, Wacław Kuchar. Obaj z Reymanem swą misję traktowali bardzo poważnie, swą pierwszą kadrę powołali, gdy na Hiroszimę i Nagasaki spadały bomby. Oficjalnych meczów narodowych jeszcze nie było, polska drużyna sparowało m.in. z brytyjską Armią Renu, do Francji wybrała się reprezentacja związków zawodowych, a z radzieckim Torpedo zagrała "kadra PZPN". Jednak jakie mógł mieć rozeznanie selekcjoner (wtedy nazywany kapitanem związkowym) w kraju, gdzie regularne rozgrywki ligowe (nazywane klasą państwową) wznowiono dopiero wiosną 1948 r., a co ważniejsze: gdzie rozkład jazdy pociągów istniał tylko w głowach kolejarzy, a telefony działały jedynie w służbach specjalnych, milicji i wojsku? Radio i prasa przekazywały informacje z kilkudniowym opóźnieniem i nikt się nie denerwował, o telewizji w Polsce słyszeli nieliczni, zaczęła nadawanie w 1952 r. Selekcjoner bez paszportu Kraj podnosił się po wojnie, podnosił się również sport. Polski sport tak samo jak kraj trzeba było budować praktycznie od początku. Przed II wojną światową Biało-Czerwoni nie byli futbolową potęgą, ale bez wątpienia lot naszej reprezentacji był wznoszący. Ostatni przedwojenny mecz reprezentacji był jednocześnie najlepszym w XX-leciu międzywojennym. Polska wygrała w Warszawie 4-2 z Węgrami, którzy byli naszymi nauczycielami i ówczesnymi wicemistrzami świata. Genialnie zagrał Ernest Wilimowski, który wbił aż trzy gole wicemistrzom świata, a czwarty padł z rzutu karnego po faulu na nim. Cztery dni później zaczęła się II wojna światowa, a Ślązak "Ezi" zamiast dla Polski grał dla hitlerowskiej III Rzeszy. Na kolejny mecz kadry trzeba było poczekać aż osiem lat. Wszyscy piłkarze z ostatniego meczu reprezentacji przed wojną przeżyli zawieruchę, trzech zagrało w pierwszym spotkaniu po wojnie - 11 czerwca 1947 r. z Norwegią w Oslo (1-3). Byli to Władysław Szczepaniak, Edward Jabłoński i Stanisław Baran. Henryk Reyman na to spotkanie niestety do Oslo...nie poleciał. Powód jakich wiele w tamtych czasach. Komuniści doskonale pamiętali czym dzisiejszy patron stadionu Wisły Kraków (oraz stadionu miejskiego w Kutnie) zajmował się przed wojną. W 1949 r. Okręgowa Komisja Weryfikacyjna nr 11 w Krakowie wydała Reymanowi następującą opinię: "Oficer zawodowy sprzed 1939 r. - Szkoła Pchor. Piech. Warszawa 1921, syn urzędnika, bezpartyjny, służył w legionach, brał udział w wojnie ze Zw. Radz. 1918/21 jako zawodowy, w czasie okupacji w ruchu konspiracyjnym nie brał udziału i życiem społeczno-politycznym się nie interesuje, do ustroju ustosunkowany z rezerwą, zdolny do służby nieliniowej, dla wojska bez wartości. 1 rok więzienia w zawieszeniu za nadużycie władzy, notowany w UB..., obecnie nie chce się zabrać do jakiejś konkretnej pracy". Dla ludzi z takim życiorysem nie było stanowisk w PRL. Przed odlotem do Oslo (wojskowym samolotem via Berlin i Londyn) na lotnisku do Reymana podeszło kilku panów w cywilnych ubraniach. Porozmawiali z nim i musiał z nimi wracać. - Jeszcze przed odlotem Reyman wziął każdego z zawodników pod rękę, omawiał z nimi taktykę i mówił, jak mają grać - wspominał Stanisław Flanek, ówczesny obrońca Wisły i reprezentacji Polski. 3 maja 1994 r. Flanek wystąpił jako kapitan reprezentacji Polski oldboyów przeciwko Węgrom - 15 dni po swoich 75. urodzinach, takich ludzi już nie produkują. Na kolejny wyjazd - 3-6 z Czechosłowacją w Pradze - Reymana znów nie puszczono. Władze nie wydały mu paszportu, o czym dowiedział się z prasy. W związku z tym, po zaledwie trzech meczach (z czego z ławki prowadził tylko jeden), kapitan związkowy zrezygnował z funkcji. To on jest autorem legendarnego zawołania: "ORŁY DO BOJU!". Cieślik w kościele, Bierut na trybunach W pozostałych jesiennych meczach 1947 roku kadrę poprowadziła "komisja trzech" - każdy z nich był wiceprezesem PZPN: Karol Bergtal (kilkanaście miesięcy później trafił na wiele lat do więzienia), Czesław Krug i Andrzej Przeworski. Wyniki: 4-5 ze Szwecją, 4-1 z Finlandią, 1-7 z Jugosławią (wszystkie bramki padły w półgodzinnym przedziale czasowym w pierwszej połowie) i 0-0 z Rumunią - ten ostatni mecz w Bukareszcie, w którym rywale umówili się na zmiany lotne (!) zakończył pracę selekcjonerskiego tercetu. Miejsce "kapitanatu" zajął Zygmunt Alfus, reprezentujący śląski OZPN, choć z krakowskimi korzeniami. Trenerem wciąż był Wacław Kuchar, a jego asystentem został Ryszard Koncewicz. Lwowskie lobby miało się dobrze. W kwietniu 1948 r. po pięknym, zwycięskim meczu z Czechosłowacją, która wcześniej regularnie łoiła nam skórę, wydawało się że idzie ku lepszemu. Było 3-1 na Stadionie Wojska Polskiego, na oczach 40 tysięcy widzów na trybunach, wśród których po raz drugi w historii, a pierwszy po wojnie była głowa państwa - Bolesław Bierut, towarzyszył mu marszałek Michał Rola-Żymierski. To był drugi mecz w ramach igrzysk bałkańsko-środkowoeuropejskich, które zgromadziły ciekawą obsadę - Jugosławia, Rumunia, Bułgaria, Albania, Wegry, Polska i Czechosłowacja. Zaplanowane na dwa lata rozgrywki przerwano jesienią 1948 r., gdy okazało się, że towarzysz Josip Broz Tito jest jednak imperialistycznym sługusem. Pierwszą bramkę zdobył Gerard Cieślik, który tak wspominał ten mecz: - Umiejętnościami może nieco ustępowaliśmy Czechom, ale ambicją zdołaliśmy ich pokonać. No i wiarą. Pamiętam, że wcześnie rano prawie wszyscy piłkarze poszli na niedzielną mszę. Dla mnie niedziela bez mszy świętej nie była niedzielą. Jedyny występ Kazimierza Górskiego Prawie 15 lat później, w 1962 r. na łamach katowickiego "Sportu" przytaczano inną anegdotę autorstwa Cieślika, która dotyczyła kolejnego meczu reprezentacji - spotkania z Danią w Kopenhadze. Kapitan związkowy Alfus miał powiedzieć przed meczem: "Jak wygracie, to pojedziecie na olimpiadę. Staraliśmy się, ale to nic nie pomogło - Duńczykom powiedziano to samo!". Padł wynik 8-0 dla Danii - to najwyższa porażka reprezentacji Polski w historii! "Nasi piłkarze trzymali się do 26. minuty, gdy trafił Karl Age Hansen. Potem gole posypały się jak z rogu obfitości. Już do przerwy było 4-0 dla gospodarzy. Druga połowa w wykonaniu naszych graczy była równie słaba. Ustępowaliśmy Duńczykom fizycznie, co wychodziło na jaw przy bezpośrednich pojedynkach. (...) Duńczycy, a szczególnie ich napastnicy, byli roślejsi, co odbijało się w konsekwencji przy walkach o górne piłki. Byli oni wreszcie bez porównania lepsi technicznie" - pisał "Przegląd Sportowy". Tak naprawdę decyzja o tym, że polscy piłkarze nie pojadą na IO do Londynu zapadła wcześniej. Nad kontynentem coraz bardziej unosił się cień żelaznej kurtyny. W dodatku losowanie olimpijskie było najgorszym z możliwych, Biało-Czerwonym przydzielono USA. Związek Radziecki nie przystąpił jeszcze do ruchu olimpijskiego, więc jego sojusznikom też nie paliło się do igrzysk. Kopenhaska klęska zabrała argumenty zwolennikom wyjazdu do Londynu dzięki czemu reprezentacja USA uzyskała wolny los. W drugiej rundzie Amerykanie ulegli Włochom aż 0-9. Duńczycy tam wystąpili i zdobyli brązowy medal. W Kopenhadze miał zagrać Henryk Alszer, ale "Walek" nie dostał paszportu. Zastąpił go późniejszy "trener tysiąclecia" Kazimierz Górski, który "nie umiał odnaleźć się w roli kierownika ataku" - napisał wprost "Przegląd Sportowy" w korespondencji ze stolicy Danii. "Odnieśliśmy wrażenie, że jego stan zdrowia nie poprawił się na tyle, by można go było wstawić do reprezentacji. Nawet do czasu, w którym został ponownie kontuzjowany, nie błysnął formą z boiska Legii. Nie widzieliśmy ani jednego ze zwykłych podskoków, ba, nawet nie było próby w tym kierunku, co umacnia nas w przekonaniu, że Górski nie czuł się jeszcze na siłach" - komentował Tadeusz Maliszewski na łamach gazety. Pan Kazimierz wytrwał na boisku niewiele ponad pół godziny, po czym kontuzjowany ustąpił miejsca Józefowi Kohutowi. W tym momencie Biało-Czerwoni przegrywali z Danią tylko jedną bramką. Górski nigdy nie zagrał w biało-czerwonym stroju, gdyż tego dnia Polacy wystąpili w niebieskich koszulkach i białych spodenkach, a gospodarze na czerwono-biało. Po latach pojawiła się analiza, dlaczego duńscy napastnicy przechodzili przez naszą obronę jak przez dziurawe sito - lekkomyślnie i bez wcześniejszego sprawdzenia kazano naszej drużynie grać systemem WM, co skwapliwie wykorzystali rywale, którzy mieli wtedy utalentowane pokolenie. Ten mecz był po jako pierwszy w historii transmitowany do kraju za pośrednictwem radia. Niezwykle trudne zadanie miał red. Witold Dobrowolski. "Rozpocząłem pełen nadziei, podkreślałem dobrą grę rodaków, bo z początku szło im nieźle, ale gdy zaczęły sypać się gole i ja straciłem głowę". Górski w kadrze już więcej nie wystąpił. W książce "Sekrety trenera Górskiego" wspomniany jest fakt przeprowadzania przez Wacława Kuchara w przeddzień meczu pokazowego treningu. Miał on być na tyle efektowny, że w praktyce okazał się dla zawodników niezwykle forsowny, co miało doprowadzić do zmęczenia, które przełożyło się na marną dyspozycję kolejnego dnia. 26.06.1948, Dania (Kopenhaga, "Idraetsparken") DANIA - POLSKA 8-0 (4-0) 1-0 - Karl HANSEN (26 głową) 2-0 - Carl PRAEST (39) 3-0 - John HANSEN (44) 4-0 - John HANSEN (45) 5-0 - Carl PRAEST (73) 6-0 - Johannes PLOGER (78) 7-0 - Karl HANSEN (87 głową) 8-0 - Carl PRAEST (88) Sędziował: Edvin PEDERSEN (Norwegia) Widzów: 29 000 Dania: Eigil Nielsen (KB Kopenhaga) - Poul Petersen (AB Kopenhaga), Knud Bastrup-Birk (AB) (31. Knud Overgaard, B 93 Kopenhaga), Viggo Jensen (AB) - Tage Jensen (AB), Johannes Ploger (Frem Kopenhaga) - Karl Hansen (AB), Axel Piilmark (KB), Knut Lundberg (AB), John Hansen (Frem), Carle Praest (OB Kopenhaga). Polska: Henryk Skromny (Legia Warszawa) - Henryk Janduda (AKS Chorzów), Antoni Barwiński (Tarnovia Tarnów), Tadeusz Waśko (Legia) - Tadeusz Parpan (Cracovia), Marian Jabłoński (Cracovia) - Jan Przecherka (Ruch Chorzów), Mieczysław Gracz (Wisła Kraków), Kazimierz Górski (Legia) (34. Józef Kohut, Wisła), Gerard Cieślik (Ruch), Henryk Bobula (Cracovia). Maciej Słomiński, INTERIA Korzystałem z Encyklopedii Piłkarskiej Fuji - Tom 14. Biało-Czerwoni