"Biało-czerwoni" wykorzystali potknięcia Serbów w Armenii (0:0) i Finów w Belgii (0:0). Nad Finami mamy już cztery punkty przewagi, a nad Serbami siedem (tyle, że oni mają jeden mecz mniej). "Spokojnie, to tylko awaria" - tak wyglądał mecz do 60. minuty. Zarówno co do gry Polaków, jak i stanu oświetlenia. Później było jak z najlepszych marzeń - "Ebi" Smolarek show! Zimny prysznic, uderzenie obuchem w tył głowy - tak wyglądała I połowa w naszym wykonaniu. Od tego wszystkiego aż zgasły światła. Później jednak Polska zmartwychwstała, a bramy Euro 2008 szerzej jej otworzył Ebi Smolarek. - W lidze wyglądałeś jak piesek, który goni koło rywala i głośno szczeka. Chcę, byś w reprezentacji zaczął gryźć - tymi słowy nasz selekcjoner Leo Beenhakker motywował prawoskrzydłowego Zagłębia Lubin Wojciecha Łobodzińskiego. Właśnie rosłego Wojtka posłał do boju w miejsce kontuzjowanego Jakubasz Błaszczykowskiego - kluczowego piłkarza reprezentacji Polski. Niespodzianką było to, że Łobodziński wygrał rywalizację o miejsce w składzie z przeżywającym renesans w polskiej lidze Kamilem Kosowskim. Już mniejszym zaskoczeniem było to, że Leo postawił w ataku na Marka Saganowskiego, a nie na Macieja Żurawskiego. "Żuraw" wypadł ze składu Celticu, a "Sagan" nie dość że gra w drugoligowym Southampton, to jeszcze na stadionie przy Łazienkowskiej czuje się jak u siebie w domu. Po osobistej tragedii - śmierci ojca równowagi psychicznej nie odzyskał prawy obrońca Marcin Wasilewski. Jego miejsce zajął Michał Żewłakow, który tym samym ustąpił miejsca na środku obrony wracającemu do składu po kontuzji Jackowi Bąkowi. Kibice spisali się na medal. Biało-czerwone falgi Legii wisiały spokojnie obok tych z Elblga, Zagłębia, Nowej Huty, czy ŁKS-u."Mazurek Dąbrowskiego" zabrzmiał w ich ustach tak mocno, jakby ćwiczyli co tydzień. 15 tys. ludzi najgłośniej śpiewało jednak dwa nazwiska - Artura Boruca i Leo Beenhakkera. To wyraźne poparcie dla planów prezesa PZPN-u Michała Listkiewicza przedłużenia kontraktu z Holendrem jeszcze przed rozstrzygnięciem się eliminacji do Euro 2008. Zaczęliśmy jak husaria - z animuszem. Oddawaliśmy masę strzałów - po dwa na minutę, ale tylko ten "Ebiego" Smolarka głową po akcji Łobodzińskiego był celny. Piłka powoli zmierzała jednak w środek bramki, więc Dawid Łorija ze spokojem złapał piłkę. W 20. min doszło do sensacji. Kazachowie rozklepali naszą obronę z prawej strony. Po zagraniu w "uliczkę" Siergieł Łarin znalazł się sam z piłką za linią boczną pola karnego, więc idealnie obsłużył nadbiegającego z lewej strony Dmitrija Biakowa, a ten precyzyjnym strzałem bez przyjęcia nie dał szans na interwencję Arturowi Borucowi. Po chwilowym szoku na Łazienkowskiej rozległo się głośne "Polacy! Jesteśmy z wami!". Ale minęło kilka minut, zanim do "Orłów" Beenhakkera dotarło, co się stało. Obronę Azjatów próbował rozerwać Łobodziński. To on W 32. min szarpnął, ograł kryjącego go Kazacha i dograł na głowę Marka Saganowskiego, któremu zabrakło centymetrów, by trafić do siatki. Później próbowali Jackowie - Krzynówek i Bąk. Obaj zostali zablokowani. Ogólnie jednak indywidualne popisy górowały nad akcjami zespołowymi. Najgorsze, że nic nie przynosiły. Nie istniało nasze lewe skrzydłow. Krzynówek ze Smolarkiem dublowali się w środku. Polacy zaczęli tak, jakby w podświadomości kołatała im myśl: "I tak wygramy ten mecz". Nie tworzyliśmy zespołu. Zwlekali z oddaniem piłki, bo z drugiej strony nie było do kogo - wszyscy stali przyklejeni do rywala, mało kto wychodził na pozycję. Kazachowie atakowali rzadko, ale jeśli już, to robili to nowocześnie - szybkimi dokładnymi podaniami. Biegali też znacznie szybciej od naszych obrońców. Jakby to oni byli liderami grupy, a nie my. Byli też agresywniejsi. Lekarstwem na przebudzenie Polski miało być wprowadzenie do ataku Macieja Żurawskiego, a na prawą obronę ofensywnie usposobionego Wasilewskiego. Tuż po przerwie ruszyliśmy znowu prawą stroną. Po centrze Smolarek wszedł w paradę szykującemu się do strzału Krzynówkowi. A potem .... zgasły światła nad stadionem. Zapanowały egipskie ciemności. Podczas tej nieplanowanej przerwy drugi trener Adam Nawałka z ojcowską troską wkładał kurtki rozgrzanym piłkarzom. W końcu obie ekipy zeszły do szatni, bo usuwanie awarii trwało za długo. Tymczasem Leo Beenhakker pracował w pocie czoła, by pusuwać awarie w grze Polaków. Usterek tych było niemało. Chociażby taka, że atak pozycyjny to nie taki, w którym rozgrywa się piłkę na stojąco. W końcu po blisko półgodzinnej przerwie udało się wznowić mecz. W 50. min Łobodziński dograł w pole karne, a "Żuraw" z trudem sięgnął piłki, więc uderzył z 7 m lekko i niecelnie. Kto wie, jakby się skończył ten mecz, gdyby Kazachowie nie dali się skontrować. Nie kto inny, jak Krzynówek popędził jak wiatr, oddał do Smolarka, a "Ebi" wykorzystał zbyt pochopne wyjście na 15. metr Łoriji i technicznym strzałem wpakował mu piłkę w prawy róg. 10 minut później po kolejnych ciosach Smolarka Kazachowie leżeli już na deskach kompletnie zamroczeni. Pięknymi asystami popisywali się Jacek Bąk (dograł w tempo, nie było spalonego) i "Żuraw" (skupił na sobie uwagę obrońców i oddał na lewo). "Ebi" trafiał z zimną krwią. Publiczność była w siódmym niebie. Po trzecim golu zamiast "Jeest!" Rozległo się "Ebi! Ebi!", a następnie hymn narodowy. Fala meksykańska toczyła się nie w rytm tradycyjnego "Ole", tylko naszego polskiego "Leo!". Piłkarze grali wtedy z pasją. Królem drugiej linii był cofający się do niej Żurawski. Potrafił uspokoić, rozegrać niekonwencjonalnie. Polska - Kazachstan 3:1 (0:1) Bramki: 0:1 Bjakow (20. z podania Żumaskalijewa), 1:1 Smolarek (54. z podania Krzynówka), 2:12 Smolarek (63. z podania Bąka), 3:1 (65. z podania Żurawskiego). Polska: Boruc - Żewłakow (46. Wasilewski), Jop, Bąk, Bronowicki - Łobodziński (77. Kosowski), Dudka, Lewandowski, Krzynówek, Smolarek - Saganowski (46. Żurawski). Kazachstan: Łorija - Liapkin, Kuczma, Smakow, Nurdauletow - Łarin (71. Sujumagambetow), Skorych (78. Karpowicz), Żumaskalijew, Bałtijew, Bjakow (85. Aszirbekow) - Ostapienko. Sędziował Espen Bertsen z Norwegii. Żółta kartka - Liapkin. Widzów 13,5 tys. Michał Białoński, Warszawa