Polska Agencja Prasowa: Jak doszło do kontuzji, której nabawił się pan 1 listopada w ligowym meczu z Vancouver Whitecaps? Jarosław Niezgoda: - Graliśmy u siebie, prowadziliśmy 1-0. W doliczonym czasie gry chciałem odebrać piłkę obrońcy. Zmieniłem kierunek w prawo, prawa noga poszła, a lewa została. To był moment. Usłyszałem trzask i padając na murawę już wiedziałem, że to nie będzie stłuczenie. Nawet nie próbowałem wstawać, bo wiedziałem, że to będzie niemożliwe. Diagnoza potwierdziła, że uraz jest poważny - zerwanie więzadeł krzyżowych. 9 listopada w Oregon Outpatient Surgery Center poddał się pan operacji. Poszło na szczęście dobrze. Jak się pan czuje dziś? - Pierwszy tydzień był bardzo ciężki. Ból nie pozwalał spać. Rozmawiałem z kilkoma chłopakami, którzy zmagali się z podobnymi kontuzjami i mówili mi, że pierwsze dwa tygodnie będą najtrudniejsze. U mnie ten okres minie w poniedziałek. Podczas rehabilitacji czuję już lekką poprawę - mam większą swobodę i mogę sobie pozwolić na trochę więcej podczas ćwiczeń. Jest lepiej, ale to wszystko wymaga czasu. Jaki jest teraz plan rehabilitacji? Kiedy można liczyć na powrót choćby do truchtania? - Nie mam pojęcia. Plan jest pewnie książkowy, bo nie jestem pierwszym, który musi do siebie dochodzić po takiej kontuzji. W mojej drużynie we wrześniu to samo przytrafiło się Urugwajczykowi Sebastianowi Blanco. Widzę, że dopiero teraz zaczyna szybciej chodzić po bieżni, ale to jeszcze nie jest bieg. Może więc początek trzeciego miesiąca, czy na początku roku? Obu was zabraknie w fazie play-off, które rusza w ten weekend. Obaj byliście kluczowymi graczami "Drwali", najlepszymi strzelcami. Jak trudno będzie was zastąpić? - Czas pokaże. W dwóch ostatnich meczach sezonu zasadniczego zanotowaliśmy porażkę i remis. Z pewnością więc nasza absencja to osłabienie zespołu, ale teraz okaże się, jak mocna jest nasza drużyna. Myślę, że z "Sebą" i ze mną byłoby łatwiej, ale i tak uważam, że stać Timbers na coś więcej niż przejście pierwszej rundy. Dla pana ten sezon i rok sportowo już się skończyły. Jak dla każdego był to przedziwny okres, ale jak oceniłby pan ostatnie miesiące z perspektywy czasu? - Na początku spisywałem się przeciętnie. Oczekiwałem od siebie więcej, ale przeplatałem mecze lepsze z gorszymi. 7 października ograliśmy w Los Angeles Galaxy 6:3 w zasadzie bez mojego udziału, ale zaraz po tym meczu podczas treningu wyrównawczego czułem, że coś wreszcie zaskoczyło. Wiedziałem, że w następnym występie zrobię coś dobrego. I trzy dni później z San Jose Earthquakes ustrzeliłem dublet, a w kolejnym meczu, w którym grałem od początku (5:2 z Galaxy w Portland - przyp. TM) zaliczyłem dwa gole i asystę. Czułem się mocny. Wiedziałem przed każdym spotkaniem, że jeśli zagram, to strzelę jedną lub dwie bramki. Szkoda, że forma przyszła tak późno i jeszcze większa szkoda, że przerwała ją kontuzja. A jak się panu podoba się MLS w porównaniu z Ekstraklasą? - To nie jest normalny sezon, dlatego ciężko odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie. Liga wydaje się być mocna, jest tu sporo dobrych zawodników. Inna jest też kultura gry. Po meczach w Legii często schodziłem z boiska poobijany, tutaj natomiast agresji jest mniej. Kibice też są świetni. Przed wirusem wypełniali nasz stadion w Portland do ostatniego miejsca, a teraz czuję ich wsparcie i pozytywny odbiór na portalach społecznościowych.