Sebastian Staszewski, Interia Sport: - Jak podobał się panu wygrany 1:0 mecz z Albanią? Zgodzi się pan z tym, że wynik był lepszy niż gra? Kamil Bortniczuk: - Nie było łatwo, szczególnie po porażce z Czechami w Pradze. Ale tym bardziej trzeba doceniać trzy punkty wywalczone w Warszawie, bez nich byłoby niewesoło. Natomiast muszę przyznać, że zwycięstwo zrodziło się w bólach. Szczególnie po przerwie mieliśmy gorszy fragment meczu, gdy po kilku stratach Albańczycy stworzyli sobie sytuacje, ale na szczęście ich nie wykorzystali. Przez resztę spotkania to my prowadziliśmy grę, mieliśmy swoje okazje... Jedną z nich wykorzystał niezawodny Karol Świderski, który w reprezentacji dostaje skrzydeł. - Karol nie zawiódł, ale to nic zaskakującego, bo on w kadrze po prostu nie zawodzi. Pamiętam mecz z Albanią w Tiranie, który także wygraliśmy 1:0, również po golu "Świdra". Zresztą w Pradze też wniósł dużo ożywienia.Dużo pochwał zebrał Bartosz Salamon, który niespodziewanie znalazł się w podstawowym składzie i... był najlepszy na boisku. Panu również spodobał się występ stopera Lecha Poznań? - Salamon świetnie się przyjął w kadrze. W loży, w której obejrzałem mecz, kilkukrotnie padło stwierdzenie, że być może wyrasta nam następca Kamila Glika. Miałem tam przyjemność siedzieć obok pana prezydenta Andrzeja Dudy i mogę zdradzić, że pan prezydent także komplementował Bartka, podobnie zresztą jak "Świdra". Po raz kolejny nie był to niestety dobry mecz w wykonaniu Roberta Lewandowskiego. Na jego występach odbił się spadek formy z Barcelony? - Widzieliśmy przebłysk geniuszu, po którym o mało nie padła piękna bramka. Szkoda, że w tej sytuacji się nie udało. Natomiast w reprezentacji "Lewy" zawsze odgrywa swoją istotną rolę, nawet jeśli nie jest ona pierwszoplanowa. Koncentruje na sobie uwagę kilku obrońców, ciągle musi radzić sobie z ciasnym kryciem, faulami. I drużyna na pewno docenia to, co robi Robert. Za nami dwa mecze pod wodzą selekcjonera Fernando Santosa. Można już coś powiedzieć na temat jego pracy? - Na pewno za wcześnie jest na konkrety. Santos to zawodnik długodystansowy, w poprzednich reprezentacjach pracował 4 i 8 lat, więc próba jego oceny po kilku miesiącach jest bezcelowa. Podoba mi się jednak to, że udało mu się podnieść zespół i doprowadzić do wygranej z Albanią. Mecz z Czechami podobał mi się mniej, ale cała Polska to widziała, więc nie ma co do tego wracać. Muszę pana zapytać także o to, czy ze spokojem przyszedł pan na PGE Narodowy, który po długiej przerwie w końcu został otwarty dla reprezentacji Polski? Wada konstrukcyjna dachu nie budziła obaw? - Gdybym jako przedstawiciel władzy państwowej nie chciał przyjść na stadion, którego otwarcie zarekomendowali inni przedstawiciele władzy państwowej, to nie najlepiej by to świadczyło o naszym kraju. A więc tak, przyszedłem na stadion z zupełnym spokojem. Czy więc trzyma pan kciuki za to, aby właśnie na PGE Narodowym odbył się majowy finał Pucharu Polski i czerwcowy mecz towarzyski reprezentacji? Bo te dwa wydarzenia na razie nie uzyskały zgody na organizację od warszawskiego ratusza. - Myślę, że byłoby dobrze, gdyby oba mecze odbyły się w Warszawie. Tym bardziej, że nie ma żadnych przesłanek, które sugerują, że coś z konstrukcją dachu stadionu jest nie tak. Finał Pucharu Polski na Narodowym to już piękna, polska tradycja i oby tak zostało. A ten mecz czerwcowy, najpewniej z Niemcami, może mieć dodatkowy wymiar, bo może to być pożegnanie Jakuba Błaszczykowskiego, czyli naszej legendy. I też dobrze byłoby, aby odbyło się to na tym pięknym, wypełnionym po brzegi stadionie. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia Sport