Szanuję decyzję Ludovica Obraniaka. Piłkarz ten musi jednak pamiętać o jednym - jak każda osoba publiczna jest poddawany krytyce i powinien być na nią odporny. Kibice wyrabiając sobie pogląd na temat zawodnika, nie zaglądają na to, co się dzieje w kadrze od kuchni, tylko na podstawie tego, co prezentuje on na murawie. Mam wrażenie, że od samego początku oczekiwania w stosunku do Ludovica były zbyt wygórowane. Kibice nie wiedzieli o nim za wiele, ale po samych statystykach, czy fakcie, że przychodzi do nas grać piłkarz z ligi francuskiej, mogli się spodziewać, że Ludo zbawi naszą reprezentację. Tymczasem okazało się, że nie jest to możliwe. Dzisiaj na palcach jednej ręki możemy policzyć mecze, które z Białym Orłem na piersi Obraniak zagrał dobrze lub bardzo dobrze. Dominowały występy przeciętne, bądź słabe. W ostatnich miesiącach Ludo nie był pupilkiem ani mediów, ani zarządu PZPN-u, ani piłkarzy z reprezentacji. Świadczą o tym chociażby wypowiedzi Kuby Błaszczykowskiego po tym, jak Obraniak dostał czerwoną kartkę w meczu z Czarnogórą, czy łapanie się za gardło z prezesem Bońkiem w wywiadach prasowych. Jeśli pozbieramy to do kupy, okaże się, że Ludo nie został do końca zaakceptowany. Tak czasem bywa w klubach, a nawet w szkolnej klasie, że dobry uczeń czy piłkarz nie jest lubiany z uwagi na jego charakter, a słabszy zawodnik daje się lubić, bo wszystkim pasuje pod względem zachowania. O ile krytyka Obraniaka w wielu wypadkach była zasadna, z pewnością ostatnimi ludźmi, którzy ją mogli wygłaszać powinien być trener Fornalik i cały sztab reprezentacji Polski. W nich Ludo powinien mieć sojuszników do samego końca, oni powinni walczyć o to, żeby Obraniak chciał "umierać" za reprezentację Polski. To nie przypadek, że Ludo dobrze wspomina selekcjonera Leo Beenhakkera, a dla Fornalika nie chce grać. Umiejętność "rozkochania" w sobie piłkarza, to spora sztuka, którą powinien władać trener, a selekcjoner szczególnie. Podobnie, nie jest przypadkiem, że wszyscy piłkarze - z małymi wyjątkami - tęsknią za Jose Mourinho. Niezależnie od tego, czy grali u niego, czy siedzieli na ławce i w jakim klubie to się działo. Trener musi tak postępować w kontaktach z zawodnikami, by nikt nie czuł się pokrzywdzony. Niezależnie od tego, czy w hierarchii zespołu jest na pierwszym, czy 23. miejscu! Wiem, że to niełatwe, ale właśnie tak - wedle sprawiedliwych zasad - należy układać te klocki. Ludo powinien wrzucić kamyczek także do swojego ogródka. Gdy na spokojnie oceni swoje występy dla Polski, zwłaszcza podczas Euro 2012, zrozumie, że nieświadomie mógł dotknąć kibiców. Inna sprawa, że przyjeżdżając do naszego kraju nie spodziewał się pewnie, jakie tłumy interesują się kadrą i jak żywiołowo reagują na jej występy. Do Obraniak musi dotrzeć jedno - polscy kibice są uczuleni na najdrobniejsze nawet przejawy gwiazdorstwa. Obraniak musi wiedzieć, że scena z meczu Polska - Czechy utkwiła w pamięci kibiców na długo. Przegrywamy z przeciętnym zespołem 0-1, staje przed nami widmo niepowodzenia na Euro 2012, wszyscy są tym załamani, a zdejmowany z boiska Ludo Obraniak kopie bidony i nie dlatego, że boli go fiasko zespołu, tylko jest wściekły na decyzję trenera o zmianie. Brakowało mu wtedy myślenia o interesie całej drużyny, bo patrzył tylko na czubek własnego nosa. Takich przejawów gwiazdorstwa nie widać nawet w wykonaniu tria z Borussii Dortmund. Gwiazd w reprezentacji Polski nie ma już od dawna. W naszym kraju nie lubimy gwiazdorzenia i kapryszenia, a jeśli się komuś ono zdarzy, jest brany na języki. Dobrze o tym wie chociażby wiceprezes PZPN-u Roman Kosecki, który schodząc z boiska w trakcie meczu Słowacja - Polska rzucił koszulką o murawę. Ten incydent wypomina się mu do dzisiaj. Tak samo Ludovicowi będzie się zarzucało, że podczas Euro 2012 zachował się jak primadonna. A przecież, gdy odbierał polski paszport, to nikt nie dawał mu deklaracji, że będzie grał w pierwszym składzie do 90. minuty przez długie lata. Zmienianie piłkarza w trakcie meczu, czy to z uwagi na jego dyspozycję, czy taktykę zespołu jest rzeczą normalną. Być może też wsparcie dla Obraniaka ze strony jego kolegów z reprezentacyjnej szatni przyszło za późno. Kilka dni przed meczem z Ukrainą chłopaki w wywiadach zapewniali, że stoją za nim murem, ale wtedy czara goryczy już się przelała, Ludo był na skraju wytrzymałości psychicznej. Reasumując - Ludovic nie czuł się szczęśliwy w naszej reprezentacji. Zrezygnował, więc trzeba mu podziękować za dotychczasowe występy i nic więcej. Grzegorz Mielcarski Autor jest ekspertem Canal+