Cztery lata przed wybuchem II wojny światowej austriacki fizyk Erwin Schroedinger opisał eksperyment myślowy, polegający na wyobrażeniu sobie hipotetycznego kota zamkniętego w pojemniku z trującym gazem. Do chwili otwarcia pudełka kot - hipotetycznie - jest żywy i martwy jednocześnie. Tak samo jest z niepodległością Wysp Owczych. Te jednocześnie cieszą się autonomią, ale i są mocno zależne od Danii. Kiedy zapytamy samych Farerów, czy Wyspy Owcze są państwem, odpowiadają twierdząco. Gdy zapytamy, czy są niepodległym państwem, wzruszają ramionami. - Wyspy Owcze to terytorium zależne od Danii - słyszymy. Ale co to oznacza w praktyce? Wyspiarze mają własny parlament i odpowiedzialny przed nim rząd, na czele którego stoi premier oraz sześciu ministrów. To Dania jednak odpowiada za politykę zagraniczną Wysp Owczych i obronę jego terytorium. Farerzy mają także walutę - koronę Wysp Owczych, którą można płacić jedynie w tym kraju. Tyle że na miejscu można płacić też w koronach duńskich, a kurs między obiema walutami wynosi zawsze 1:1. To tyle, jeśli chodzi o wyjątkowość farerskiej waluty. Co jednak najistotniejsze, Dania jest członkiem Unii Europejskiej. Ale Wyspy Owcze już nie są. - W skład Królestwa Danii wchodzą dwa niezależne państwa, które nie są członkami UE: Wyspy Owcze i Grenlandia - tłumaczy mi lokalny dziennikarz. Dla mnie w praktyce oznacza to tyle, że na miejscu muszę kupić lokalną kartę SIM, by mieć mobilny dostęp do internetu. Przygotowałem też do kontroli paszport, którego nikomu podczas podróży z Kopenhagi na wyspę Vagar nie chciało się sprawdzać. Otwarte domy i samochody. Na murawę stadionu wejdziesz z ulicy Być może wynikało to z wrodzonej w Farerów ufności wobec ludzi. Na Wyspach Owczych żyje około 50 tysięcy osób, ale jedynie kilka ośrodków zrzesza powyżej tysiąca osób naraz. Na Wyspach każdy zna każdego, dlatego przestępczość praktycznie nie istnieje. Farerzy nie zamykają domów, ani samochodów. Wiozący nas do Thorshavn taksówkarz, wysiadając z pojazdu, zostawił kluczyki w stacyjce i odpalony silnik, po czym zniknął na dobrych kilka minut. Nie bał się, że ktoś może ukraść mu auto. Zresztą gdzie mielibyśmy niby pojechać? Na Wyspach Owczych i tak prędzej czy później zguba by się znalazła. Otwarty na miejscu jest nawet... stadion narodowy, na który dosłownie można wejść z ulicy. Bez żadnej przepustki na murawę boiska może wejść każdy. Pracujący na miejscu porządkowi nawet nie próbowali zatrzymywać przyjezdnych, a podczas konferencji prasowej i oficjalnych treningów nikt nie pilnował rygorystycznych ścieżek, po których mogą poruszać się media. Wejść można było dosłownie wszędzie - nawet na murawę, na której trenowali "Biało-Czerwoni". Jakże to odmienne realia od tych spotykanych w reszcie europejskich krajów. Piekielna drożyzna. Ceny zwalają z nóg Jeśli zaś chodzi o zależność od Danii, to na Wyspach Owczych mocno odczuwalna jest ona w postaci cen wszystkich produktów. Już przy okazji meczu Rakowa Częstochowa w Kopenhadze przekonałem się, że w stolicy Danii jest naprawdę drogo. Ale wciąż taniej, niż u Farerów. Ceny na Wyspach po prostu zwalają z nóg. Obiad w restauracji poniżej stu złotych? Zapomnij. Jedynie fast-foodowe budki oferują burgery i uliczne bary fish&chips (swoją drogą znakomite) w okolicach 75-90 złotych. Problem jest taki, że w takich knajpach jedzenie serwowane jest tylko na wynos. A zjedz spokojnie obiad, kiedy wiatr wyrywa ci z rąk plastikowe sztućce, a w czasie posiłku nad Thorshavn przejdą przynajmniej trzy fale deszczu. Żeby przyjechać na Wyspy Owcze w celu turystycznym, trzeba dysponować naprawdę głębokim portfelem. Drogie są loty, drogie są noclegi, drogie są posiłki, drogie są produkty w supermarketach. Ceny tych samych dóbr wynoszą cztero-, a czasami nawet pięciokrotność tego, co zapłacimy w Polsce. Znamy skład na Wyspy Owcze. Tak planuje zagrać Probierz. Są niespodzianki Sklepy bez alkoholu. By nie zapić się z nudów Wyjątkiem w sklepach spożywczych jest za to alkohol. Za niego nie zapłacimy akurat nic, bo po prostu zwykle nie jest dostępny w otwartej sprzedaży. A przynajmniej nie w tradycyjnych "spożywczakach". Na całych Wyspach Owczych pod koniec 2019 roku było zaledwie... dziewięć sklepów, w których można było kupić alkohol. Wszystkie dysponowały specjalnym pozwoleniem na sprzedaż. Dlatego też wśród turystów najpopularniejszym miejscem zakupów alkoholowych jest strefa bezcłowa na lotnisku Vagar. Kolejka do kasy była tam kilkukrotnie dłuższa, niż do odprawy... Alkohol jest dostępny oczywiście w restauracjach, ale znów - jeśli ktoś ma ochotę skorzystać, musi sięgnąć głęboko do kieszeni. Koszt jednego kufla piwa to około 40 złotych, a czasami nawet zdecydowanie więcej. Poza tym po godzinie 23 obowiązuje nałożona przez rząd prohibicja. Wprowadzone regulacje mają na celu walkę z alkoholizmem. Nie od dziś wiadomo, że wódka, zimno i ciemność za oknem to trio mało bezpieczne, tworzące w dodatku mieszankę wybuchową z depresyjnymi stanami, często trapiącymi mieszkańców północnych krajów. Gdy za oknem szybko zapada zmrok, deszcz bębni w szyby i nie ma nic do roboty - przy łatwym dostępie do alkoholu można by dosłownie "zapić się na śmierć". W krainie Farerów czas płynie bowiem dwa razy wolniej. Wspominali o tym sami zawodnicy Wysp Owczych, przyznając, że część piłkarzy pracuje etatowo, by zarobić na życie, a część dorabia sobie... z nudów. Jeśli zagospodarowane mieliby wyłącznie dwie godziny dziennie w czasie treningu, mogliby oszaleć z nic-nie-robienia. Kiedy wyliczono, że alkohol jest najczęstszą przyczyną (rzadkich) przestępstw i zbyt często prowadzi do sytuacji patologicznych i niebezpiecznych, Farerzy postanowili podjąć rygorystyczne działania. A kiepska dostępność i wysokie ceny działają wyjątkowo skutecznie. Stolica wielkości Olesna Mieszkańcy Thorshavn chwalą się życiem w "Najmniejszej stolicy na świecie". Takie hasło widnieje nawet na kilku banerach reklamowych. I nawet jeśli nie do końca jest zgodne z prawdą (tylko w Europie mniej mieszkańców ma choćby Valletta, Vaduz, czy Watykan), to można Farerom wybaczyć tę drobną nieścisłość. Kto bowiem słyszał, by w stolicy kraju żyło zaledwie 12 tysięcy osób? A tak właśnie jest w Thorshavn, które w Polsce uchodziłoby za niewielką, choć urokliwą miejscowość. W realiach Wysp Owczych jest to jednak metropolia. W drugim co do wielkości Klaksvik żyje niespełna 5 tysięcy osób, w Hoyvik - niecałe 4 tysiące, w Argir około 2 tysięcy. Pozostałe miejscowości to wioski i wioseczki, składające się czasem dosłownie z pojedynczych domów. Łącznie na Wyspach Owczych żyje około 50 tysięcy ludzi. Liczba ta na przestrzeni ostatnich 60 lat zwiększyła się o 40%, w dużej mierze za sprawą emigrantów zarobkowych. W całym kraju żyje mniej więcej tyle samo ludzi, co w Bełchatowie, czy Wejherowie. Ba, na meczu Polska - Wyspy Owcze na stadionie PGE Narodowym zasiadło więcej widzów, niż wynosiła populacja gości. Więcej niż ludzi, na Wyspach Owczych można spotkać owiec. Te są dosłownie wszędzie, a na archipelagu jest ich około 80 tysięcy. Nazwa wysp nie wzięła się zatem znikąd. Samo Thorshavn sprawia spokojne i ciche wrażenie. Momentami piękne, urokliwe, gdy odwiedza się Fort Skansin, położony nad brzegiem Atlantyku, czy widowiskowe Svartafoss Waterfall, ale też momentami zwyczajnie nudne. Całą stolicę można obejść w ciągu około 3-4 godzin. I zobaczyć w niej wszystko, co najciekawsze. Warunki dyktuje natura. Wodospady płyną w górę Najpiękniej na Wyspach Owczych jest tam, gdzie cywilizacja jeszcze nie zaznaczyła swojej obecności. Natura stworzyła tutaj wyjątkowe krajobrazy. Wulkaniczne archipelagi wyrosły z oceanu, tworząc obrazki żywce wyjęte z ekranizacji Władcy Pierścieni. Gigantyczne klify, porośnięte trawami zbocza górskie, spływające w dół serpentynami strumyki, fale oceanu i urokliwe kanały wodne - to wszystko robi naprawdę wyjątkowe wrażenie. - Wyspy Owcze byłyby rajem na ziemi. Gdyby tylko nie ta pogoda... - można usłyszeć na miejscu. Faktycznie, jeśli nie pada, to znaczy, że padać będzie za moment. A jeśli nie wieje, to znaczy, że nie jesteś już na Wyspach Owczych. Na miejscu atrakcją są nawet tzw. wodospady spadające... do góry. Wodospadów jest bowiem tutaj wiele, a kiedy wiatr zawiewa z gigantyczną prędkością, unosi krople wody w górę, tworząc złudzenie, jakby woda zamiast spadać w dół, płynęła z powrotem do góry. Takie widoki widzieliśmy już podczas podróży z lotniska Vagar do Thorshavn i trzeba przyznać - robią ogromne wrażenie. Poza tym regularnym elementem krajobrazu u Farerów jest... tęcza. Kiedy słońce wychodzi zza chmur, zawsze znajdzie się miejsce z padającymi kroplami wody. A na horyzoncie pojawia się właśnie tęcza. Farerzy są też autorami jedynego na świecie ronda pod powierzchnią oceanu. Poszczególne wyspy łączy bowiem sieć tuneli samochodowych. Przejażdżka nimi należy do najchętniej próbowanych atrakcji na wyspach. Grindadrap i mięso z maskonurów. Ciemna strona Wysp Owczych Farerzy mają jednak swoje tajemnice, o których nie chcą specjalnie rozmawiać. Słowem, po którym nabierają wody w usta jest "Grindadrap". Termin ten oznacza nic innego, jak tylko coroczne polowania na grindwale długopłetwe. Pierwotnie polowania służyły pozyskiwaniu mięsa i tłuszczu, a dziś mają wymiar kultywowania tradycji. W społeczności międzynarodowej wzbudza on wiele kontrowersji. Rząd Wysp Owczych odrzuca jednak krytykę rytualnego zabijania grindwali, określając to jako ingerowanie w wewnętrzne sprawy Farerów. Corocznie w polowaniach ginie od 400 nawet do tysiąca grindwali. Pytani o swoją tradycję Farerzy milkną i nie chcą kontynuować tematu. Poza granicami kraju kontrowersje wzbudza zarzut o niepotrzebne zabijanie zwierząt, zwłaszcza, że dokonywane jest ono w mało humanitarny sposób. Organizacje zajmujące się ochroną zwierząt zwracają uwagę na cierpienie przerażonych ssaków. Miejscowi przyznają, że choć w przeszłości owe polowania były koniecznością do zapewnienia żywności, obecnie stanowią raczej "aspekt miejscowej kultury". Ponadto Farerzy za wielki przysmak uznają mięso ptaków - maskonurów zwyczajnych. Ich zabijanie także spotyka się z ostrą krytyką z zewnątrz. Zwłaszcza, że maskonury są gatunkiem narażonym na wyginięcie. Na Wyspach Owczych martwego maskonura możesz kupić w siatce, zupełnie jak filet z kurczaka na targu - kosztuje bagatela 100 duńskich koron. Aktywiści środowiskowi uważają to za wielki skandal. A otwartość Farerów kończy się tam, gdzie ktoś próbuje ingerować w ich wewnętrzne sprawy. Wówczas przypominają, że są narodem, który nie z wszystkiego ma zamiar tłumaczyć się przed światem zewnętrznym. Z Thorshavn Wojciech Górski, Interia