Ważą się losy Czesława Michniewicza na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski. Sytuacja nie jest jednoznaczna. Co prawda razem z kadrą osiągnął sukces, na który przyszło czekać 36 lat, i awansował do 1/8 finału mistrzostw świata, ale styl, w jakim tego dokonał, zbiera mnóstwo negatywnych ocen. Na domiar złego jeszcze zanim trener i jego podopieczni wylecieli z Kataru, w kraju wybuchła afera wokół premii, jakich piłkarze i sztab mieli spodziewać się od premiera Mateusza Morawieckiego. Dziś pewnym jest jedno - żadnych "rządowych" finansowych dodatków dla reprezentacji i całej ekipy z nią współpracującej nie będzie. Lecz niesmak pozostał. Co na to sam Michniewicz? W rozmowie z TVP Sport stanowczo odżegnuje się od sugestii, jakoby między nim a Robertem Lewandowskim doszło do spięcia na tle podziału pieniędzy. Dodaje, że z kapitanem nie ma żadnych poważnych niesnasek. "Oczywiście, że nie jestem skłócony z Robertem Lewandowskim. Chciałbym ten temat już zamknąć. Jego też to bardzo męczy. My mówimy o kłótni o pieniądze... Nie było żadnej kłótni. Była rozmowa" - wyjaśniał Jackowski Kurowskiemu. W wywiadzie dla Piotra Kamienieckiego porusza inne tematy. Opowiada m.in. o kulisach powrotu "Biało-Czerwonych" do Polski. Wyjaśnia, dlaczego żaden z kadrowiczów nie spotkał się z oczekującymi na nich na lotnisku kibicami, w tym wieloma najmłodszymi fanami. Wymowne słowa Czesława Michniewicza. Padła jasna deklaracja! Czesław Michniewicz wyjaśnia, dlaczego piłkarze nie spotkali się z kibicami na lotnisku. Zmęczenie, brak warunków i... zimowych kurtek Wielu kibiców wybrało się na warszawskie lotnisko, by osobiście powitać wracających z Kataru reprezentantów Polski. Spotkało ich wielkie rozczarowanie. Piłkarze i sztab szkoleniowy czmychnęli bokiem, terminalem wojskowym. "Oglądali, kibicowali, trzymali kciuki, przyjechali przywitać swoich idoli na lotnisku. I co? I nic. Piłkarze wylądowali na wojskowej części, wiele dzieciaków w terminalu miało łzy w oczach. Przykry widok" - zrelacjonował Artur Molęda. W rozmowach przed telewizyjną kamerą dzieci potwierdzały, że istotnie brak spotkania z idolami był dla nich ogromną przykrością. Trudno było im zrozumieć, dlaczego sportowcy, których tak podziwiają, nie chcieli choć na moment do nich wyjść. Czesław Michniewicz stara się wyjaśnić sytuację. Okazuje się, że w czasie lotu pojawiły się pewne komplikacje, a dodatkowo piłkarze nie byli przygotowani ani na żadne rozmowy ani na... zimowe polskie warunki. "Nad Polską okazało się, że jest zagrożenie, że nie uda się wylądować w Warszawie. Istniała opcja, że samolot dotrze do Krakowa, ale ostatecznie warunki atmosferyczne pozwoliły na dotarcie do stolicy. Po przylocie nikt nie był gotowy na rozmowy. Niektórzy wychodzili z samolotu lekko ubrani, bo nie mieliśmy zimowych kurtek. Można powiedzieć, że przeżyliśmy szok termiczny" - opowiada w TVP Sport. Poza tym już od początku miało być jasnym, że żadnych spotkań z fanami nie będzie. Dodaje, że nie mieli pojęcia o oczekujących na lotnisku dzieciach. A poza tym dawało o sobie znać zmęczenie. "Wszyscy mogli wrócić do Warszawy, ale mówiąc wprost, nie planowaliśmy fety z kibicami. Zawodnicy nie będą mieli wiele czasu na odpoczynek, więc pozwoliliśmy im zaoszczędzić czas i realizować plany urlopowe. Przyznam się szczerze, że nikt nas nie informował o tym, że na lotnisku czekają dzieci. Podobnie z tymi osobami, które czekały na kadrę pod hotelem. Niektórzy, ja zresztą też, nie mieli potrzeby do niego wracać. Rzeczy miałem ze sobą, wsiadłem w samochód i udałem się w kierunku Trójmiasta. Dotarłem dopiero o 2:00, bo warunki były trudne, a potem spałem dwanaście godzin" - podsumowuje selekcjoner reprezentacji Polski. Michniewicz wraca do spięcia z dziennikarzem. "Odpowiedź nie miała być złośliwa"