- Pokażcie mi bardziej ofensywny skład, niż ten, który wystawiłem wczoraj - mówił do dziennikarzy po środowym treningu reprezentacji Polski Czesław Michniewicz. I faktycznie - wystawienie w środku pomocy Sebastiana Szymańskiego i Piotra Zielińskiego na papierze wygląda, jakbyśmy mieli zamiar grać ofensywny futbol, oparty na posiadaniu piłki. Co jednak z obecności kreatywnych piłkarzy na boisku, skoro plan na spotkanie był diametralnie inny? Tomasz Ćwiąkała podzielił się na Twitterze statystyką podań bramkarzy na odległość dalszą niż 36 metrów. Arabia Saudyjska i Tunezja wykonały ich 17, Walia 18. A Polska - 32. Wojciech Szczęsny co rusz posyłał długie piłki, boczni obrońcy praktycznie w ogóle nie włączali się w akcję ofensywne, Grzegorz Krychowiak grał na minimalnym ryzyku, a skrzydłowi - 20-letni Nicola Zalewski i jego rówieśnik Jakub Kamiński - dopiero zaczynają swoją przygodę z kadrą i nie do końca udźwignęli ciężar tego spotkania. Przynajmniej jeśli chodzi o branie na siebie ciężaru gry, bo Kamińskiego trzeba naprawdę pochwalić za pracę w defensywie. Smutny Piotr Zieliński Piłkarze zresztą nie ukrywali, że będą grali w tym meczu defensywnie i pragmatycznie. Brzydko dla oka. Krychowiak już po meczu z Chile mówił, że taka gra przynosi naszej reprezentacji efekty. A potem narzekamy na to, że Piotr Zieliński kolejny raz był niewidoczny w meczu reprezentacji. Tylko jak miał się wykazać, skoro żaden z jego kolegów nie chciał we wtorek grać w piłkę? On sam, zapytany o to, jak podoba mu się taktyka reprezentacji, odpowiedział dość wymijająco. - Taka była taktyka. Staraliśmy się grać długim podaniem na walkę, na zbieranie długich piłek - mówił w mixed zonie bez uśmiechu. Dopytywaliśmy, jak on czuje się przy takim podejściu selekcjonera. - Starałem się dostosować - odpowiedział. - Zobaczymy, jaki będzie plan na kolejny mecz. Nie tylko ja, ale cała drużyna musi dać więcej w ofensywie. Bo mamy gotowość fizyczną i techniczną, żeby te sytuacje kreować i strzelać bramki - mówił, choć w jego głosie brakowało przekonania, by selekcjoner zdecydował się na odważniejszą opcję. Zwłaszcza, że Arabia Saudyjska nieźle nastraszyła "Biało-Czerwonych", pokonują Argentynę. W meczu z Meksykiem naszą ofensywę tworzyli piłkarze Romy, Napoli, Feyenoordu, Wolfsburga i Barcelony. Ale zupełnie nie było tego widać. Selekcjonerzy zmieszani z błotem. Michniewicz nie chce do nich dołączyć Czesław Michniewicz podczas środowej pogawędki z dziennikarzami nie był w nastroju na opowiadanie historii, a raczej na cięte wbijanie szpilek. Dostało się i Zbigniewowi Bońkowi i jednemu z dziennikarzy, którego trener żartobliwie zapytał, czy najadł się musztardy, bo jest taki "skwaszony". Oczywiście, wszystko to z właściwym dla Michniewicza poczuciem humoru. Jednak nie od dziś wiadomo, że żarty bywają mechanizmem obronnym. Dziś Michniewicz sięgał po nie często, nie chcąc do końca wchodzić z dziennikarzami w głęboką polemikę. Z pozoru nie uchylał się od pytań, jednak nie chciał brnąć głębiej w poruszane kwestie. Selekcjoner często odwoływał się za to do poprzednich mundiali. Do 2002 roku i trenera Engela. Do 2006 roku i trenera Janasa. Michniewicz doskonale wie, co czeka selekcjonera reprezentacji Polski, który przeżyje niepowodzenie. Engel w niektórych kręgach dorobił się łatki nadmiernie optymistycznego fantasty, Janas - ignoranta, który powołania wyciągał z czapki, a drużyna najlepiej grała, gdy nie mieszał się w jej funkcjonowanie. Bolesny los spotkał także Franciszka Smudę, który po Euro 2012 w sieci stał się żywym memem. Opinia publiczna nie oszczędziła też ostatnich selekcjonerów. Jerzemu Brzęczkowi przyklejona została łatka "Wuja", który robotę dostał tylko dzięki rodzinnym koneksjom z Jakubem Błaszczykowskim i kaprysowi Zbigniewa Bońka. Paulo Sousa to "Siwy bajerant" i oszust. Właściwie w ciągu kilkunastu ostatnich lat kibice łagodnie obeszli się jedynie z Leo Beenhakkerem, któremu wciąż pamiętany jest mecz z Portugalią i historyczny awans na Euro 2008 oraz z Adamem Nawałką. Ten po Euro 2016 zyskał parasol ochronny, chroniący go od zmieszania z błotem po klapie na MŚ w Rosji. W razie porażki wróci "Fryzjer" Czesław Michniewicz doskonale wie, co będzie jeśli jego drużyna zawiedzie na mistrzostwach świata. Wrócą wszystkie powiązania z "Fryzjerem". Będzie trenerem 711 połączeń. Momentami 52-latek już czuje na karku oddech swoich zajadłych krytyków. Dlatego właśnie trener za wszelką cenę nie chciał, by jego drużyna skompromitowała się na mundialu. Nie chciał zagrać odważniej z Meksykiem, bo to stwarzałoby ryzyko, że rywale wykorzystają nasze braki. Pod żadnym pozorem nie chciał stracić pierwszy bramki, wiedząc, że polska drużyna na dużych turniejach nie podnosi się po takich ciosach. I choć posłał na boisko ofensywnych piłkarzy, to wybrał wariant skrajnie zachowawczy, ostrożny i minimalizujący ryzyko. Momentami nasi gracze byli ustawieni w formacji 6-3-1, gdy skrzydłowi cofali się praktycznie do linii obrony. Kto miał więc ruszać z kontrą po przechwycie piłki? Nie próbowaliśmy nawet zdominować rywala, wygrać bitwy o środek pola i zepchnąć rywala do defensywy. To wymagałoby zresztą gry z wyżej ustawioną linią obrony, do której nie nadaje się już Kamil Glik. I selekcjoner dobrze o tym wiedział. Stawiając więc na Glika, musiał też postawić na niżej ustawioną defensywę. Nie jest też dziwne, że selekcjoner wciąż ceni Krychowiaka, który emanuje doświadczeniem, ale z przyspieszaniem gry ma tyle wspólnego, co Katar z opadami śniegu. "Idealny" mecz Michniewicza był o krok Michniewicz wybrał więc przede wszystkim zabezpieczenie tyłów i minimalizowanie ryzyka na każdym kroku. I czekania na jedną, jedyną okazję, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Sytuacja zdarzyła się, gdy Robert Lewandowski wywalczył rzut karny. Gdyby go wykorzystał, mówilibyśmy o "idealnym" meczu Michniewicza. Ale "idealny" mecz Michniewicza to nie gra nastawiona na sukces, wiara we własne możliwości i odniesienie zwycięstwa. To gra nastawiona na tuszowanie własnych niedoskonałości i uniknięcie kompromitacji. A wszystko, co ponadto, to już tylko wartość dodana. Przecież poza karnym Lewandowskiego, Polska wypracowała sobie z gry xG wynoszące 0.1. Gra polskiej kadry to idealna reklama książki Michała Zachodnego pod tytułem "Polska Myśl Szkoleniowa". Michniewicz obniża nasze oczekiwania, a my, przyzwyczajeni do dekad posuchy piłkarskiej, pokornie cieszymy się, gdy faktycznie tej kompromitacji unikamy. I z jednej strony - trudno nam, piłkarskim męczennikom, się dziwić, że na to przystajemy. Za dużo przeżyliśmy już bolesnych rozczarowań, klęsk i upadków. Nawet Lewandowski nie jest ze stali Mam jednak wrażenie, że podejście Michniewicza udziela się piłkarzom. Nawet Robertowi Lewandowskiemu. Na jego nietrafiony rzut karny z pewnością nałożyło się wiele czynników - presja wielkiego meczu, świadomość, że to strzał, od którego może zależeć cały turniej. Pewnie także nietrafiony rzut karny z Almerią, który musiał zachwiać pewnością siebie Lewandowskiego. Faktem jest jednak, że nasz kapitan w jednej chwili zdecydował się na zmianę stylu wykonywania karnego, odrzucając to, co niemal do perfekcji wypracował przez poprzednich kilka lat. To także dowód braku kluczowej pewności siebie, zaufania do własnego, wypracowanego schematu. Być może Lewandowski kombinował też w ten sposób - skoro Ochoa analizował moje karne, będzie czekał do ostatniej chwili, na krok, w którym zwolnię swój nabieg. Zdecydował się więc na strzał z normalnym nabiegiem. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby uderzył, jak przystało na napastnika klasy światowej. W zamian tego zyskaliśmy dowód jak kruchy i zdradziecki potrafi być ludzki mózg i układ nerwowy. Nawet taki gigant jak Lewandowski, mając już w karierze 71 wykorzystanych karnych, pomylił się w kluczowym momencie. Uderzył po prostu źle. Statystyki mówią, że prawdopodobieństwo zdobycia gola z rzutu karnego wynosi około 79%. Jednak strzelając w miejsce, w które uderzył Lewandowski - już tylko 60%. Po spotkaniu miałem wrażenie, że Lewandowski sam nie potrafi do końca odpowiedzieć, dlaczego zmienił sposób wykonywania karnych. - Taka była moja decyzja: po prostu uderzyć mocno w róg i to wszystko - komentował krótko. A w jego oczach widać było ból, jaki wiązał się z niewykorzystaną "jedenastką". Być może rację mają ci, uważający, że rozjuszony Robert Lewandowski to najlepsze, co może nas spotkać przeciwko Arabii Saudyjskiej. To wielki piłkarz i w sobotę zrobi wszystko, by to udowodnić. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że nasza reprezentacja przypomina boksera, któremu wystarczy zadać jeden potężny cios, by posłać go na deski. Michniewicz pracuje nad tym, by tego ciosu uniknąć. I chyba wszyscy boimy się sprawdzić, czy będziemy w stanie się po nim podnieść. Z Dohy Wojciech Górski, Interia