Brak Roberta Lewandowskiego sprawił, że polska reprezentacja nie przyciągnęła na stadion w Thorshavn kompletu widzów. Malutki stadion narodowy Farerów zapełnił się w niewiele ponad połowie, z czego sporą część stanowili kibice z Polski. "Biało-Czerwoni" już przed meczem zgotowali piłkarzom niezbyt przyjemne przywitanie, skandując wulgarne hasła w kierunku PZPN-u. Podobnie zresztą było w trakcie meczu. Za to Farerzy pokazali zupełnie nowy sposób kibicowania. Kilkunastu kibiców zajęło miejsce za jedną z bramek, przygrywając na kilku instrumentach dętych. "Uzbrojeni" w trąbki i puzony Farerzy przygrywali miejscowe melodie, co mogło przypominać występ orkiestry dętej na festynie. Miejscowi nie chcą o tym mówić. Wyspy Owcze skrywają mroczne tajemnice Wymarzony początek meczu Selekcjoner Michał Probierz zaryzykował i od pierwszej minuty posłał do boju dwóch debiutantów. Na środku obrony wystawił młodziutkiego Patryka Pedę z Serie C, a w środku pola debiutował Patryk Dziczek. Selekcjoner zdecydował się też na ustawienie z trójką środkowych obrońców i Mattym Cashem i Przemysławem Frankowskim w roli wahadłowych. Starcie zaczęło się dla "Biało-Czerwonych" w sposób najlepszy z możliwych. Już w 4. minucie nowy kapitan Piotr Zieliński wyłożył piłkę Sebastianowi Szymańskiemu, a ten uderzył z 16 metrów. Piłka wpadła do bramki. Prowadziliśmy 1-0 i pojawiły się nadzieje na łatwe, bezproblemowe zwycięstwo. Im dalej było jednak w las, tym bardziej straszyli nas Farerzy. Wszyscy zakładali przed meczem, że wyspiarze będą starali się murować dostęp do własnej bramki, tymczasem rywale odważnie atakowali nas wysokim pressingiem. Momentami, gdy Polacy rozgrywali piłkę, wszyscy zawodnicy rywala, poza bramkarzem, byli ustawieni na naszej połowie. Odważna gra Farerów. Przed przerwą zagrozili Polakom Farerzy porządnie postraszyli nas po upływie niespełna pół godziny gry. Wówczas zakotłowało się w naszym polu karnym po dwóch rzutach rożnych. Polacy wyszli z tego obronną ręką i mogli odpowiedzieć golem na 2-0 niemal w następnej akcji. Wówczas Przemysław Frankowski urwał się lewą stroną i zagrał w pole karne do Arkadiusza Milika. Napastnik Juventusu w dogodnej sytuacji nie trafił jednak w piłkę. W czasie pierwszej połowy była to właściwie jedyna dogodna okazja Polaków, by podwyższyć prowadzenie. Wcześniej, po ładnej akcji Casha dobre podanie w pole karne dostał jeszcze Frankowski, ale akcja nie skończyła się nawet uderzeniem. Na przerwę schodziliśmy z zaledwie jednobramkowym prowadzeniem, a przebieg boiskowych wydarzeń oddawała pogoda. Na początku meczu przejaśniło się, a wiatr ucichł, ale z biegiem czasu kilkukrotnie nad stadionem przeszła porządna ulewa. Tyle samo co celnych strzałów (tych Polacy przed przerwą oddali dwa), podopieczni Probierza obejrzeli żółtych kartek. Ukarani przez sędziego zostali Cash oraz Milik. Czerwona kartka na początku drugiej połowy Druga połowa znów rozpoczęła się od mocnego uderzenia w wykonaniu Polaków. Tym razem sfaulowany na granicy pola karnego został Milik i sędzia sprawdzał sytuację w systemie VAR. Uznał, że faul miał miejsce tuż przed polem karnym, wobec czego ukarał Hordura Askhama czerwoną kartką. Arbiter podyktował też rzut wolny z 17 metrów. Do piłki podszedł Zieliński uderzył mocno, ale minimalnie chybił. Chwilę później to Farerzy domagali się podyktowania "jedenastki". Jeden z nich upadł w polu karnym po starciu z Kiwiorem, lecz arbiter nie dopatrzył się przewinienia. Dobra zmiana Buksy. Gol sześć minut po wejściu Po godzinie gry trener Probierz zdecydował się na potrójną zmianę, wprowadzając na boisko Adama Buksę, Karola Świderskiego i Pawła Wszołka. Ta zmiana opłaciła się bardzo szybko. Już po sześciu minutach na boisku to właśnie Buksa podwyższył wynik na 2-0. Napastnik znakomicie wykorzystał dośrodkowanie Frankowskiego i strzałem głową nie dał szans bramkarzowi rywali. W tym momencie mecz można było właściwie zakończyć. Grający w dziesiątkę Farerzy nie mieli już specjalnych szans na korzystny rezultat, a "Biało-Czerwonym" też nie zależało specjalnie na tym, by zdobywać kolejne bramki. Myślami może byli już w ciepłym hotelu, bądź przy kolejnym starciu z Mołdawią. To właśnie niedzielny pojedynek z zespołem, który w tych eliminacjach już raz pokonał Orłów, będzie kolejnym wyzwaniem zespołu Probierza. I podobnie jak dzisiaj, wpadka po prostu nie wchodzi w grę. Z Thorshavn Wojciech Górski, Interia