Maciej Słomiński, Interia: W ten ciężki, dziwny czas muszę zapytać o zdrowie. Jak z nim u pana? Michał Globisz, trener: - Jak na 74-latka czuję się bardzo dobrze. Brzucha nie mam, chociaż to akurat martwi. Ważę 61 kilo, jak robiłem maturę, miałem 64. A jak ze wzrokiem? - Status quo. Po powrocie z Chin nastąpiła spodziewana, 15-procentowa poprawa. Człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić, tak było i z moim problemem. Czasem wydawało mi się, że widzę lepiej, ale to tylko złudzenie. Sytuacja się nie polepszy, oby nie było gorzej. Widzę sylwetkę i kształt mojego rozmówcy, ale oczy i szczegóły nie bardzo. Problem, o którym mówimy, dotyczy drugiego oka. Pierwsze stracił pan 20 lat temu. - To stało się na hali Lechii. Ktoś podszedł, odwróciłem się, zaczęliśmy rozmawiać i dostałem piłką prosto w oko, ktoś mocno trafił z woleja. Okulary spadły na ziemię, na początku to zbagatelizowałem. Na skutek uderzenia i złej diagnozy nastąpiło krwawienie, które zlikwidowało pęczek wzrokowy, odpowiadający za widzenie. W Akademii Medycznej zrobiono mi panoramiczne zdjęcia dna oka, następnego dnia laserem problem zlikwidowano, ale straty w widzeniu były nieodwracalne. Czytałem z panem wywiady, w których pojawiały się najczarniejsze myśli. Dziś słyszę pogodę ducha, a może to nawet pogodzenie się z losem? - Może to urokliwe Wdzydze Kiszewskie, w których jesteśmy, sprawiają, że oddycham pełną piersią? To tu przeżywałem skrajne emocje. Tutaj otrzymałem informację o wynikach badań oka. Musiałem odejść na bok, bo słabo z zasięgiem. Dzwonili do mnie Sebastian Mila i Grzesiek Krychowiak, zapewniali: Trenerze, zawsze nam pan mówił - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Zawsze był pan za nami, teraz my staniemy za panem. Zbierzemy tyle kasy ile trzeba, niech się pan nie martwi. Łzy musiałem ocierać ręcznikiem, tyle ich było. PZPN sfinansował moją operację, a moi wychowankowie zebrali na przelot, pobyt, zajęli się całą logistyką. Nigdy im tego nie zapomnę. Częściowa utrata wzroku to dla trenera tragedia. - Czas goi rany. Duża pomoc rodziny i przyjaciół. Ten krok ostateczny, o którym mówiłem... - Nie mógłbym moim bliskim tego zrobić. Jakby oni wtedy się czuli? Przecież ze wszystkich sił chcieli mi pomóc. Znaczy, że nie potrafili? Jakby mojej rodzinie przyszło żyć z takim brzemieniem? Z każdym dniem się wzmacniałem, praca pozwalała zapomnieć. Pełno było gestów sympatii, zwykli ludzie na ulicy zatrzymywali: Panie Michale, pan się nie daje! To dawało siłę. W pierwszym "Skarbie Kibica", który w 1986 roku kupili mi rodzice, trenerem Lechii jest Michał Globisz. Pana sylwetka zaczyna się od słów: "W przeciwieństwie do większości trenerów nie był wcześniej piłkarzem. Magister ekonomii". - Ojciec, który był ekonomistą, wyraźnie kierunkował mnie, bym szedł w jego ślady. Jak każdy rodzic dbał o swą latorośl, chciał dla mnie jak najlepiej. Wykształcenie ekonomiczne dawało możliwość podjęcia dobrej pracy. Kultura fizyczna była traktowana pobłażliwie: no dobra, pójdziesz na ten AWF i co? Będziesz fikołków uczył? Nie byłem znanym piłkarzem, zawsze jednak żyłem futbolem. Zdecydował przypadek. Mojej żony koleżanka pracowała z bliską przyjaciółką lepszej połowy Wojtka Łazarka. "Baryła" był wtedy w MRKS, skontaktował się ze mną. W ramach próby poprowadziłem dwa treningi. Gdy poszedł do Lechii zadzwonił i mówi: Zabieram cię ze sobą. Zrobiłem kurs instruktora piłki nożnej, potem trenera II, później I klasy i poszło. O słynnym roczniku 1972 w Lechii mówi się "dzieci Bobo Kaczmarka", a to przecież początkowo pan ich prowadził. Wojciechowski, Pawlak, Giruć, Piętka, Matuk, Ziółkowski, bracia Motyka - wszyscy grali w lidze. Jest żal? - Nie ma. Jako umysł ścisły lubię mówić o faktach. To ja przeprowadziłem nabór tych chłopaków, ściągnąłem ich potem do "piętnastki" na Smoluchowskiego, tuż obok stadionu. Prowadziłem ich do 12-13 roku życia. Praca dawała satysfakcję, ale kokosów z tego nie było. Żeby dorobić, któregoś roku latem pojechałem na miesiąc zbierać winogrona do Niemiec. Gdy wróciłem, okazało się, że mój zespół przejął "Bobo". Trudno, tak bywa. Nie zmienia to faktu, że to moi chłopcy. Poza treningiem piłkarskim ćwiczyłem z nimi w szkole sprawność ogólną, salta itd. To był pana najlepszy rocznik prowadzony w Lechii? - Najlepszy był chyba ten pierwszy. Ten, w którym byli Błaszczyk, Marchel, Grembocki, Wójtowicz, bracia Wydrowscy. Późniejsi zdobywcy Pucharu Polski dla Lechii. Z nimi byłem najbliżej. W roczniku 1972 były diamenty, które nie osiągnęły tyle, co mogły. Troszkę może zabrakło charakteru, którzy mieli moi dwaj piłkarscy "synkowie" - "Gremboś" i "Wujo".