Połowa lat 80. XX wieku. W Polsce kryzys, - widać go było także w branży odzieżowej. Reprezentacyjni piłkarze bez cienia żenady prezentowali się w mediach w trykotach kadry Szwecji (Ryszard Tarasiewicz), Turcji (Włodzimierz Smolarek) czy Interu Mediolan (Dariusz Dziekanowski). Ciekawe, czy w ramach rewanżu Tanju Colak przechadzał się z orłem na piersi, a "Kalle" Rummenigge z "czarną elką" na sercu? Polska była wtedy mocna w piłkę nożną. Awansowaliśmy właśnie na czwarte kolejne mistrzostwa świata, a w losowaniu meksykańskiego turnieju byliśmy rozstawieni jako obrońcy trzeciej pozycji z Hiszpanii. I świeżo towarzysko pokonaliśmy urzędujących mistrzów świata. Akurat rok 1985 nie był najlepszy dla biało-czerwonych. Eksperci z "Piłki Nożnej" klasyfikowali naszą reprezentację na 11. miejscu na Starym Kontynencie. Podium było z dzisiejszej perspektywy dość zaskakujące - 1. Dania, 2. ZSRR, 3. Węgry. Grupowi rywale Polaków na mundialu plasowali się na miejscu 5. (Anglia) i 18. (Portugalia). Polacy nie zaniedbywali również czwartego do meksykańskiego brydża. Na obserwację meczu Maroko - Bułgaria (pasjonujące 0-0) w Rabacie, wybrał się trener Mieczysław Broniszewski. Na trybunach spotkał Dino Zoffa, którego interesowali Bułgarzy. Naszego wysłannika przyjęto tak godnie, że bramkarza Badou Zaki’ego porównał do Jana Tomaszewskiego. Polskie zimowe przygotowania do mundialu trwały sześć (!) tygodni ciurkiem i zostały podzielone na trzy etapy: na początek biegi w śniegu po pas w Wiśle, potem Italia, na koniec skok przez ocean do Argentyny i Urugwaju. Wisła Trener Antoni Piechniczek na Sylwestra bawił w Wiśle, skąd na trzy dni wpadł do chorzowskiego domu. W sobotę w Kędzierzynie-Koźlu spotkał się z polskim fan-clubem Liverpoolu, a w niedzielę 5 stycznia ucałował rodzinę z hasłem: widzimy się 20 lutego! W ośrodku "Startu" w Wiśle oprócz selekcjonera zameldowali się trenerzy Bernard Blaut i Piotr Czaja oraz trójka lekarzy: Tadeusz Moszkowicz, Jerzy Wielkoszyński i internista Marek Choina. Kierownikiem drużyny był Karol Gębka (były dziennikarz "Gromady Rolnik Polski"). Piechniczek zakochał się w górach pod koniec lat 50., gdy jako junior ładował tu akumulator na rundę wiosenną. Zapamiętał to miejsce i postanowił osiąść na stałe. W 1982 roku rozpoczął budowę domu. Trwała ona długo, ale w końcu dopiął swego. Stanął trzypoziomowy, 6-pokojowy (w tym trzy sypialnie, gabinet, living room) dom, do którego podchodziło się lekko pod górkę. Od 1994 roku państwo Piechniczkowie są na stałe zameldowani w Wiśle. Przed domem jest basen, wokoło dużo kwiatów i krzewów, ogrodzenie w kształcie trójkąta. W 1986 roku w ośrodku "Startu" jak zwykle był Bogdan Łazuka plus sami swoi. Recepcjonistka wiedziała, by wybierać kierunkowy do Warszawy gdy na horyzoncie pojawiał się Dariusz Dziekanowski, a do Łodzi, gdy Włodzimierz Smolarek. Po takiej pracy jaką wykonali w Wiśle, chciałoby się wszystkich piłkarzy zabrać w tournée. Było to jednak niemożliwe. Z dalszych przygotowań wykluczeni zostali i do Włoch nie pojechali: Janusz Jojko, Henryk Bolesta, Marek Biegun, Andrzej Rudy i Dariusz Wdowczyk. Włochy 12-tysięczne, położone 200 km na północ od Rzymu, kameralne Camerino przyjęło Polaków sympatycznie, - na każdy trening przychodziło po 300 miejscowych kibiców. Na najpoważniejszy sprawdzian z Pisą trzeba było jechać 250 km, ale nikt nie marudził, gdy na magnetowidzie oglądano ligowy mecz graczy spod Krzywej Wieży z Juventusem. Klubowy autokar Pisy, marki Mercedes, zrobił na naszych kadrowiczach ogromne wrażenie. Jadąc na mecz nasza ekipa widziała zalane pola i łąki. Dawno w Italii nie było tak mokrego stycznia. W najpoważniejszym sprawdzianie na ziemi włoskiej Polacy wygrali 2-0 z Pisą po bramkach Dziekanowskiego i Tarasiewicza. Po meczu odwiedzili cmentarz żołnierzy polskich w Loretto. Na łamach "Sportu" Antoni Piechniczek zobowiązał się do prowadzenia mundialowego dziennika, mając nadzieję, że ostatni wpis będzie miał datę 29 czerwca - tego dnia zaplanowano finał mistrzostw świata. W Italii już wszyscy stęsknieni byli za domami, ale wiedzieli że droga do Meksyku prowadzi przez Amerykę Południową. Polacy, oprócz dwóch meczów towarzyskich, mieli wziąć udział w turnieju Copa de Oro. W tych zawodach w Mar del Plata stawkę uzupełniały topowe argentyńskie drużyny klubowe - River Plate i Boca Juniors. Z dzisiejszej perspektywy szkoda, że właściwie nie ma meczów reprezentacyjno-klubowych. Do Polski musiał wrócić Ryszard Komornicki - sprawy rodzinne. Kontuzjowani Andrzej Pałasz i Marek Ostrowski dochodzili do zdrowia. Boca Juniors Ekipa po locie na trasie Piza - Rzym - Rio de Janeiro, nasza ekipa wylądowała w boskim Buenos Aires, skąd udała się do hotelu "Provincial", który pięć lat wcześniej gościł zespół "Queen". Argentyna przywitała Polaków wysoką temperaturą (26 stopni) i pełnią lata. A propos tej pory roku, w prasie Grzegorz Lato mówił, że: "meksykański klimat przeraża tylko słabych". Wiedział co mówił, dwa lata grał w tamtejszym Atlante. Z upału nic sobie nie robił najlepszy polski piłkarz roku 1985 Dariusz Dziekanowski. Był najlepszy na boisku w zwycięskim meczu z włoskimi mistrzami świata i dobrą formę przeniósł na nowy rok. Strzelił zwycięską bramkę w meczu z Boca Juniors, mimo że pojawił się na boisku dopiero w 40. minucie spotkania. "Przegląd Sportowy" nie mógł się doczekać zdjęcia z La Platy, więc na okładkę dał "Dziekana" jak strzela Grekom w Zabrzu. River Plate River Plate było wtedy niesamowicie silną drużyną, mistrzem Argentyny i liderem rozgrywek, z 11-punktową przewagą nad resztą stawki. Przed meczem z Polską wygrało pięć ostatnich spotkań ligowych, pokonując między innymi Argentinos Juniors 5-4. Trener River Hector "Bambino" Veira potraktował mecz z Polakami bardzo poważnie, wystawiając najmocniejszy skład. Mecz, mimo jego towarzyskiego charakteru, w żadnym przypadku takiego nie przypominał. Zajrzyjmy do dziennika Antoniego Piechniczka: (...) Rozpoczęło się niezbyt pomyślnie dla naszego zespołu. W 37 minucie były internacjonał Norberto Alonso (na mundialu 1978 nosił numer "1" na koszulce - przyp. red.) zdecydował się na strzał z ok. 30 metrów i piłka ku naszemu zaskoczeniu znalazła drogę do siatki. Kazimierski przepuścił piłkę pod ręką. Całe szczęście, że to w sumie tylko sparing. Jacek powinien z tego wydarzenia wyciągnąć odpowiednie wnioski na przyszłość. Na wyrównującą bramkę przyszło nam czekać do 48. minuty, kiedy to Dziekanowski strzałem z rzutu wolnego zaskoczył bramkarza River. Po bramkach Francescolego i Dziekanowskiego (53. min z karnego) zrobiło się wkrótce 2-2 i rozpoczęły się prawdziwe emocje. Trzeciego gola dla naszych barw zdobył w 67. minucie Wójcicki, czwartego - pięć minut później - zdobył Buncol. Objęcie prowadzenia 4-2 było efektem bardzo dobrej gry polskiego zespołu. Absolutnie nic nie zapowiadało tego, że w ciągu zaledwie kilkunastu minut jakie pozostały do końca meczu, może przytrafić się nam coś złego. Tym bardziej, że piłkarze River Plate przegrywając 2-4 jakby uznali klasę rywala i pogodzili się z porażką. A jednak...". Dziękujemy panie Antoni. Potem zaczęły się dziać rzeczy, które liczący się dziennik "El Grafico" nazwał "hymnem na cześć futbolu" i "najlepszym spotkaniem jakie widziano w Argentynie w okresie 10 lat". A przecież osiem lat wcześniej "Albiceleste" zdobyli mistrzostwo świata. Cztery minuty po bramce Buncola arbiter usunął z boiska Kazimierza Przybysia. Po powrocie do kraju pytano obrońcę Widzewa o wykluczenie, a ten utrzymywał, że kartkę dostał...za niewinność. - Po starciu z Enzo Francescolim zostałem uderzony przez niego ręką w twarz. Rywal w teatralnym stylu przewrócił się, a mnie arbiter kazał zejść z boiska. Minutę później miejscowy sędzia Abel Gnecco wyrzucił z boiska Andrzeja Zgutczyńskiego i Jorge Borelliego. Agencje podawały, że były to decyzje co najmniej kontrowersyjne i wypaczyły wynik spotkania. Kluczowym piłkarzem przy odwróceniu losów spotkania, prócz urugwajskiego "Księcia" Enzo Francescolego, był debiutujący w River Ramon Centurion (przyszedł z Boca). Tuż po wejściu rozpoczął akcję bramkową na 4-3, rozegrał piłkę z Hectorem Enrique, ten odegrał do Francescolego, który lewą nogą uderzył w samo okienko bramki Wandzika. Chwilę później przy rzucie rożnym Centurion uprzedził polskiego bramkarza i głową zdobył bramkę na 4-4. - To była dla mnie jedna z najradośniejszych nocy w futbolu, coś czego już później nie doświadczyłem. Dopiero co dołączyłem do River, w Mar del Plata przyjęli mnie wspaniale, siedziałem na ławce podczas meczu przeciwko Polsce. Bardzo chcieliśmy wygrać, pomimo że był to tylko letni turniej.. Wszedłem i brałem udział w wielu akcjach oraz przy bramkach. To było niesamowite, to był szczyt - mówił wiele lat później Centurion. Sędzia przedłużył mecz, aż do momentu gdy River zdobyło zwycięską bramkę, padła ona w 92. minucie po strzale Francescolego. Piłkę na pole karne z prawej strony wrzucał Alonso, Oscar Ruggeri dograł ją głową do stojącego na dziesiątym metrze, tyłem do bramki, Urugwajczyka. Enzo Francescoli przyjął piłkę na klatkę i popisał fenomenalną przewrotką. Uderzona z ogromną siłą futbolówka poszybowała wprost do polskiej bramki. Przewrotka to po hiszpańsku "chilena". Po tej bramce gracze River cieszyli się jakby zdobyli mistrzostwo świata. Leszka Szuty polskiego fana River Plate nie było jeszcze na świecie, ale słyszał o tym meczu bardzo wiele: - To spotkanie posiada legendarny status w Argentynie. Diego Simeone, zapytany na jednej z konferencji prasowych o bramkę Cristiano Ronaldo zdobytą przewrotką w meczu Realu z Juve, odparł: Widziałeś bramkę Francescolego z Polską? Obejrzyj, a potem porozmawiamy. Jerzy Klechta, redaktor naczelny magazynu "Radar", znawca Ameryki Łacińskiej, potem prowadzący w TVP program "Bliżej Świata", tak pisał na łamach "Przeglądu Sportowego": "Do Wisły Krzysztof Baran przyjechał w kiepskim stanie fizycznym (po zapaleniu płuc) i psychicznym (po śmierci matki), w czasie meczu z River schudł 5 kg. Okoński pokazał się z najgorszej strony, za dużo sztuczek, za mało efektów. Za niego wszedł Zgutczyński, który gra bardzo dobrze, ale wyrzucili go z boiska. Słabo spisał się Jacek Kazimierski, który przepuścił strzał z 30 metrów, lepiej jego zmiennik Józef Wandzik mimo puszczonych czterech (!) bramek". River Plate - Polska 5-4 (1-0) Bramki: Alonso 37, Francescoli 51, 83, 88, Centurion 87 - Dziekanowski 48, 55k, Wójcicki 67, Buncol 72 River Plate: Pumpido; Gordillo (Villazan 85), Borelli, Ruggeri, Montenegro; Enrique, Gallego, Alonso; Amuchastegui (Karabin 89), Francescoli, Alfaro (Centurion 77). Trener: H.Veira. Polska: Kazimierski; (Wandzik 46); Pawlak, Wójcicki, Przybyś, Matysik; Urban, Tarasiewicz, Buncol; Baran, Dziekanowski (Waleszczyk 85), Okoński (Zgutczyński 46). Trener: A.Piechniczek. Sędzia: A. Gnecco (Argentyna). Czerwone kartki: Borelli 77; Przybyś 76, Wójcicki 77. W turnieju Copa de Oro zwyciężyli piłkarze River Plate, po wygranej 1-0 z Boca. Arbiter znowu pokazał ich rywalom dwie czerwone kartki. Książę, czyli El Principe W Walentynki 2018 roku Enzo Francescoli udzielił wywiadu gazecie "La Capital MdP". Tematem był legendarny mecz z Polską. Co czujesz, kiedy wciąż tylu ludzi wspomina tego gola? - Prawdę mówiąc czuję ogromną dumę. Patrząc przez pryzmat czasu, kiedy to wszystko jest coraz bardziej odległe, historia tej przewrotki w Mar del Plata staje się coraz ważniejsza. Ten gol zapadł w pamięci wielu ludzi. W mojej również będzie zawsze obecny. W momencie, gdy go zdobywałeś pomyślałeś, że ten gol może mieć takie znaczenie? - Nie, nie. W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że takich goli nie widzi się zbyt często. Faktycznie ja nie strzeliłem wielu takiej jakości. Oprócz tej bramki, jakie wspomnienia przychodzą ci do głowy w związku z meczem z Polską? - Na początku wygrywaliśmy, po przerwie Polska wyszła na prowadzenie, a my się rozluźniliśmy. Przegrywaliśmy 4-2, do końca zostało 10 czy 15 minut. Myślę, że ta przewrotka została w pamięci za sprawą zawrotnej końcówki i tego, jak skończył się ten mecz. To było nietypowe spotkanie nie tylko za sprawą ostatniego zagrania. Padło dziewięć bramek i były ciągłe zwroty akcji. Polski bramkarz powiedział, że nie mógł spać tej nocy. Czy spotkałeś później, któregoś z rywali tego meczu, który wspomniał ci o przewrotce? - Prawdę mówiąc: nie. Było to jednak zagranie o którym mówiło mi później wielu ludzi futbolu, nie tylko kibiców. Także zawodnicy inny drużyn, w różnych momentach. Było to wykończenie dość spektakularne, dlatego zapamiętało je wielu. Czy był to sposób, który używałeś i ćwiczyłeś często od tego momentu? Strzeliłeś więcej goli w tym stylu? - Ci, którzy grali ze mną wiedzą, że ćwiczyłem to często. Jako dziecko, jako junior, ale także jako zawodowiec. Strzeliłem kilka goli przewrotką w juniorach Montevideo Wanderers, w River uderzyłem piłkę w słupek na stadionie Huracanu, chwilę przed meczem z Polską. We Francji ("Książę" grał w Matrze Racing Paryż w latach 1986-89 i w Olympique Marsylia w sezonie 1989-90 - przyp. red.) również strzeliłem takiego gola. Strzeliłem kilka nożycami, które nie są co prawda przewrotką, ale zagranie jest bardzo podobne. To było coś, czego próbowałem często. Oczywiście, w większości przypadków piłka ląduje w trybunach, ale kiedy wpada do bramki jest to bardzo ładne. Czy ta drużyna River, z Ruggerim, Gallego, Enrique, Alonso, między innymi, była jedną z najlepszych w których grałeś? - Bez wątpliwości. Dwukrotnie miałem to szczęście w River być częścią wielkich drużyn. To River z lat 1985-86, które wygrało Puchar Interkontynentalny czyli Klubowe Mistrzostwo Świata, miażdżyło rywali. Drużyna grała bardzo szybko, błyskawicznie przechodziła z obrony do ataku, strzelała wiele bramek. To drużyna, którą bardzo dobrze wspominam. Kiedy przyjechałeś tamtego lata do Mar del Plata przeżywałeś świetny okres. To było tuż przed "skokiem" do Europy. - Rzeczywiście to był okres, w którym strzeliłem najwięcej bramek. To była wielka drużyna, z wieloma dobrymi zawodnikami, którzy stwarzali mi wiele sytuacji bramkowych. Przez krótki czas grałem jako "9". Do klubu przyszedłem jako "10", a skończyłem jako "dziewięć i pół" jak mawiał Adolfo Pedernera, którego zawsze serdecznie wspominam. Myślę, że zaadoptowałem się bardzo dobrze. Czy w tamtym czasie letnie turnieje były ważniejsze niż obecnie? Zwłaszcza, że grały wtedy wielkie drużyny łącznie z reprezentacjami. - Rzeczywiście tak jest, że takie mecze straciły na znaczeniu. River również jest na tym stratne. Dziś największe mecze w Mar del Plata to River - Boca. Wcześniej w Copa de Oro brały udział drużyny z Urugwaju, pamiętam Penarol i Nacional, drużyny z Brazyli, a w tym przypadku wielka reprezentacja przygotowująca się do Mundialu '86. Żyło się inaczej, a przynajmniej zawodnicy przeżywali to inaczej niż dziś. Urugwaj Na skutek strajku pracowników komunikacji kolejny mecz Polaków w oddalonej 700 km Cordobie został odwołany. Stadion leży za miastem, przez co organizatorzy obawiali się finansowej klapy. Kadra została w Buenos Aires, gdzie po bramce Mirosława Okońskiego sparingowo pokonała Racing 1-0. Mogło być gorzej informowała prasa, również w kontekście losowania eliminacji mistrzostw Europy, w których los przydzielił nam Holandię, Węgry, Grecję i Cypr. Po powrocie Dariusz Dziekanowski zaznaczył, że Polacy najlepiej zaprezentowali się w meczu z River Plate. Innego zdania był Antoni Piechniczek, który na pewno nie był szczęśliwy z pięciu goli w polskiej siatce i wskazywał na formalnie najważniejsze i jedyne oficjalne spotkanie podczas tego tournée z Urugwajem. To był pierwszy w historii mecz z tym rywalem, okazja zatem znamienita. W przeddzień meczu w polskiej ambasadzie odbyło się przemiłe spotkanie, w którym wzięli udział urugwajski selekcjoner prof. Omar Borras i, to ogromnie przyjemna niespodzianka, legendarny bramkarz o polskich korzeniach, Ladislao Mazurkiewicz. Jego ojciec Henryk z Warszawy opuścił kraj po I wojnie światowej i wraz z ośmioma tysiącami rodaków osiadł po urugwajskiej stronie La Platy. "Urusi" nie wystawili Francescolego. Poza Acevedo, Bossio i Aguilerą wystąpili dublerzy, z których żaden nie grał w zwycięskich eliminacjach do meksykańskich mistrzostw. Oczywiście, rezerwowi chcieli udowodnić swą wartość, co nie czyniło łatwiejszym zadania dla biało-czerwonych. Dodatkowo, kilkadziesiąt tysięcy fanatycznych widzów na trybunach pozwoliło po powrocie do kraju stwierdzić Piechniczkowi, że światowe epicentrum futbolu znajduje się właśnie w Ameryce Południowej. Były jeszcze plany, by polecieć na aklimatyzację do meksykańskiego Monterrey, ale wymagało to sporych nakładów finansowych i przedłużenia pobytu o tydzień, a i tak tęsknota za domem stawała się już nie do zniesienia. Spotkanie w Montevideo filmowała brazylijska TV (oprócz niej trzy inne stacje TV i osiem radiowych), która przeprowadziła wywiady z Antonim Piechniczkiem i Dariuszem Dziekanowskim. Selekcjoner "Canarinhos" Tele Santata nalegał na transmisję, by poznać styl Polaków. Faktycznie przydała się, kilka miesięcy później. Z Brazylią graliśmy na mundialu, z opłakanym dla nas skutkiem, w Guadalajarze. Największą niespodziankę sprawili miejscowym kibicom nasi piłkarze, którzy wbiegli na boisko z urugwajską flagą. Gdy odegrano hymn Polski, z trybun rozległ się śpiew 400 marynarzy, których statki zawinęły do Montevideo. Mecz odbył się w niedzielę. W Urugwaju była 21.30, natomiast w Polsce już 3.30 w poniedziałek. "Piłka Nożna" wychodziła nazajutrz, ale do momentu zakończenia wydania nie zdołała uzyskać wiarygodnych informacji. PAP (opierając się na źródłach urugwajskich) podawał, że w bramce zagrał Młynarczyk - mało możliwe, w tym czasie śrubował wynik 591 minut bez straconego gola w barwach FC Porto. Równie nieprawdopodobnie brzmiała informacja, że obie bramki dla biało-czerwonych - po asystach dawnego kolegi klubowego z Gwardii Warszawa Dziekanowskiego, zdobył Baran w swoim pierwszym poważnym meczu w kadrze. Poprzednie cztery występy zaliczył pięć lat wcześniej, w wątpliwych formalnie, meczach z Japonią, stąd "Przegląd" pisał o debiucie. Okęcie - Na zgrupowanie w Wiśle jechałem ze świadomością, że szanse na grę mam iluzoryczne. Ambicja sportowa kazała mi jednak ćwiczyć najsolidniej jak potrafię - cierpliwie po powrocie na Okęciu tłumaczył Baran, otoczony wianuszkiem dziennikarzy. Zapewniał również, że rewelacje "Kuriera Polskiego" o fatalnej atmosferze w kadrze są wyssane z palca. Na Barana 18 lutego czekał z kwiatami kierownik drużyny ŁKS, Wiesław Gołębiowski, który podkreślał, że w każdym z polskich mundiali uczestniczył ktoś z "Rycerzy Wiosny", nawet w tym przedwojennym z 1938 roku - Antoni Gałecki. Jak wiemy, Baran odpadł z kadry narodowej na samym finiszu przygotowań. Kadra wylądowała na Okęciu po 30-godzinnej drodze. Wiceprezes PZPN Zbigniew Jabłoński chwalił organizatorów latynoamerykańskiego tournée, Włochów Antonio Rosseliniego i Luciano Damianiego, którzy wywiązali się ze wszystkich obietnic. Jabłoński chwalił się zarobkiem w kwocie 12 tysięcy dolarów. Brzmi nieźle. Nieco gorzej, gdy policzymy, że związek zarobił niecały tysiąc dolarów dziennie. Ale władza potrzebowała wtedy waluty. Każdy "zielony" był na wagę złota, tak samo jak na wagę złota była dla piłkarzy możliwość treningu na zielonej murawie. Po sześciu tygodniach kadrowicze wrócili do domów. Podczas drugiej kadencji selekcjonerskiej Piechniczka w latach 1996-97 pobrzmiewała tęsknota za skoszarowaniem kadrowiczów i wspólnymi treningami przez dłuższy okres. Komplet wyników z wyprawy w 1986 r. to: 1-0 i 7-0 z Maceratą, 2-2 z Civita Vecchia, 5-0 z Siderno, 2-0 z Pisą, 1-0 z Boca Juniors, 4-5 z River Plate, 1-0 z Racingiem Buenos Aires i 2-2 w jedynym oficjalnym meczu z Urugwajem. Łącznie 6 zwycięstw, 2 remisy i 1 porażka. Bramki 25-9. Rzecz jasna nie było co przywiązywać wagi do spotkań z zespołami włoskimi, ale z satysfakcją natomiast można było przyjąć rezultaty uzyskane w Ameryce Południowej. Już po powrocie "Sportowa Niedziela" pokazała w TV fragmenty meczu z Urugwajem. Prasa zachodziła natomiast w głowę, jak można było stracić pięć bramek z drużyną klubową (River Plate - przyp. red.), ale na podstawie fragmentów meczu z "Urusami" Jerzy Lechowski na łamach "PN" pisał, że łatwo się domyśleć. - Po sześciu tygodniach treningów, gier i podróży, wszyscy mamy prawo być zmęczeni. Otrzymaliśmy propozycję rozegrania meczu z Brazylią 16 kwietnia, zapewne do niego dojdzie - na gorąco wyjaśniał selekcjoner. Bratysławski "Sport" donosił, że tego dnia dojdzie do meczu piłkarzy Czechosłowacji i Polski. Ostatecznie ani do jednego, ani drugiego meczu nie doszło. Dziekanowski stwierdził: - Jesteśmy już trochę znużeni długotrwałym pobytem poza domem, zmęczeni, ale w sumie zadowoleni. Waldemar Waleszczyk pytał sam siebie: - Czy zdałem egzamin? Myślę, że odpowiedź dadzą najbliższe spotkania ligowe i decyzje trenera reprezentacji. Nie zdał, a jego Ruch wpadł w korkociąg, który zakończył się spadkiem z Ekstraklasy. Jacek Kazimierski narzekał, że nie było czasu na doznania turystyczne. a Marek Ostrowski wciąż podkreślał maestrię Enzo Francescolego. Maciej Słomiński Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź!