Do spotkania doszło w listopadzie minionego roku, kiedy to "Biało-Czerwoni" przebywali na zgrupowaniu w Chorwacji. Podopieczni Michała Probierza pokonali tam m.in Turcję 3:2, jednak już od samego początku mecz miał mocno podejrzany przebieg. I jak dowiedział się Mateusz Miga, UEFA bada sprawę i w styczniu ma wyjawić rezultaty swojego śledztwa. Polacy szybko wyszli na prowadzenie po golu Filipa Szymczaka, ale potem bramka bardzo długo nie padała. Pod koniec pierwszej połowy za faul na Janie Biegańskim sędzia podyktował rzut karny. Do piłki podszedł zdobywca pierwszego gola, ale uderzył źle i turecki bramkarz obronił. Sędziowie z Chorwacji uznali jednak, że zbyt szybko przekroczył linię bramkową, choć wzbudziło to ogromne kontrowersje. Czytaj także: Były trener mistrzów Europy poprowadzi Polaków? Nakazał powtórkę, ale tym razem Turek znów był górą, obronił nawet dobitkę, ale już trzeciej próby Polaków nie zatrzymał, choć nasi rywale domagali się odgwizdania faulu na bramkarzu. Arbiter jednak uznał gola i do przerwy "Biało-Czerwoni" prowadzili 2:0. Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 3:2, ale już po spotkaniu nasi zawodnicy mieli mieszane uczucia. - Nieporozumienie to co tam się działo. Specyficzny mecz, same warunki, otoczenie, a na koniec jeszcze dotarła do nas ta informacja o rzekomym ustawieniu tego spotkania przez sędziów. Nie byliśmy w ogóle tego świadomi, biegając na murawie - powiedział cytowany przez oficjalną stronę Lecha Poznań Szymczak. Choć już sam fakt zamieszania z rzutem karnym budził kontrowersje, to jak ustalił dziennikarz TVP Sport, u azjatyckich bukmacherów postawiono aż 76 tysięcy euro, że do przerwy w tym meczu padną przynajmniej dwie bramki. Na zdarzenie przeciwne kwoty były nieporównywalnie mniejsze. Zresztą właściwie żadne inne zdarzenie z tego meczu nie wzbudziło zainteresowania. UEFA bada sprawę i w styczniu ma ujawnić wyniki śledztwa.