24 sekundy - tyle potrzebowali rywale reprezentacji Polski, by przed swoimi kibicami ekspresowo po wznowieniu gry wlać w serca wszystkich nadzieję, że wynik 0:2 po przerwie uda się odwrócić. Mateusz Borek z wyjaśnieniem. "Zobaczcie, byłem tu w szoku" Polacy rozpoczęli drugą połowę premierowego starcia ze Szkocją w Lidze Narodów, przepraszam za słowo, jak amatorzy. Drużynie z tego poziomu nie przystoi, by tuż po wznowieniu gry, którą sami rozpoczęli od środka, "zakićkać się" przy wymianie podań w środku pola tak, by rywal ruszył z ekspresową kontrą. I mozolnie budowany przez 45 minut wynik, w jednej chwili został zniwelowany do różnicy jednej bramki. Gigantyczna dramaturgia w Glasgow. Pięć goli i ogromne szczęście reprezentacji Polski W tym momencie trwało nieme kino, bo w ogóle nie było słychać pracy komentatorów Telewizji Polskiej. Pierwszy wyraz: "niestety" wybrzmiał w momencie, gdy piłka zatrzepotała w siatce, a pomocnik Napoli Billy Gilmour rozpoczął bieg radości. I znów zapadła kilkunastosekundowa przerwa w komentarzu, na dobre zakończona w momencie jednej z kolejnych powtórek trafienia szkockiego piłkarza. "Jakież nieskoncentrowanie, nieprzygotowanie do rozpoczęcia drugiej części spotkania" - słusznie ganił nasz zespół Mateusz Borek. Wiadomo było, że szeroko komentowana będzie także telewizyjna "wpadka", dlatego czujący media dziennikarz sam postanowił wyjść z przedstawieniem powodów takiego stanu rzeczy. Uczynił to w "Kanale Sportowym". - Pokażę coś wam na początek, tylko nie wiem, czy nasz operator nie jest za słaby technicznie, żeby w ogóle to było widać. Zobaczcie - od tych słów rozpoczął dziennikarz i komentator swoją wypowiedź, a następnie do oka kamery skierował zdjęcie ze swojego smartfona. A na załączonym zdjęciu, na którym był ze swoim współkomentatorem Grzegorzem Mielcarskim, zaprezentował rzeczone mikrofony, które należało samemu trzymać w dłoniach.