Partner merytoryczny: Eleven Sports

Mafia. Nas niszczył Fryzjer, ich Zdravko Mamić

Fryzjer na przedzie miał złoty ząb, na szyi złoty łańcuch, na nadgarstku złoty zegarek, a na palcu złoty sygnet. Bonzo na miarę przaśnej Polski, dzwonił i liga grała według jego życzenia: w kieszeni trzymał sędziów, piłkarzy, trenerów, działaczy, dyrektorów i prezesów. Zdravko Mamić bił innych prezesów i policjantów, obrażał profesorów i ministrów, bezwstydnie salutował po nazistowsku i molestował tancerki, a wszystko to w rytm romskiej muzyki. Brudnymi metodami na lata ustawił krajobraz piłkarskiej Chorwacji. Biało Czerwoni rywalizują z kadrą Hrvatski w Lidze Narodów, a Fryzjer i Mamić, ojcowie chrzestni futbolu w tych dwóch pięknych krajach, mają na koncie wyroki. Tak różni, a tak podobni.

Zdravko Mamić / Ryszard F.
Zdravko Mamić / Ryszard F. /Srdjan Stevanovic/Getty Images / SEBASTIAN BOROWSKI NEWSPIX PL/Newspix/Getty Images

Fryzjer. Zbrodnia

Stare wydanie „Przeglądu Sportowego”. Dziennikarze Antoni Bugajski i Paweł Rusiecki przepytują Fryzjera. Rozmówkę zatytułują „Mówią, że ma papiery na każdego”. Spytają, czy Ryszard F. faktycznie posiada kwity na wszystkich w środowisku, wobec czego spokojnie spać nie może nawet Michał Listkiewicz, wtedy prezes PZPN.  

- No jasne! Mam papiery! Poczekajcie chwilę - usłyszą.  

Fryzjer uda się do łazienki. Wróci z rolkami papieru toaletowego.  

- Proszę bardzo. To są moje papiery. Velvet, żółte.  

Już na poziomie estetycznym sukces Fryzjera był ponurym świadectwem beznadziei polskiego futbolu przełomu wieków. Najtrafniej ujął to chyba Krzysztof Stanowski w artykule opublikowanym na łamach „Dziennika Polska-Europa-Świat”: gdyby pokazać komukolwiek zdjęcie Ryszarda F. i spytać, czy ten człowiek mieszka w Warszawie, Poznaniu, Nowym Jorku, Londynie, Łodzi, a może Obrzycku, każdy bez choćby cienia wątpliwości powiedziałby, że w Obrzycku. 

Ryszard Niedziela, były właściciel Odry Wodzisław, wchłonięty jak setki sobie podobnych w objęcia korupcyjnych macek Ryszarda F., malował w książce „Mafia Fryzjera” obraz temu wierny, choć wciąż szokujący, gdy mowa o człowieku obracającym dużymi pieniędzmi i trzymającym pod butem poważną branżę: na przedzie złoty ząb, na szyi złoty łańcuch, na prawej ręce „złota keta”, na lewej zaś złoty zegarek i złoty sygnet, do tego siwe, bujne, rozwichrzone włosy, wygląd chłopskiego wariata, ale takiego swojskiego, co się z nim na misia wita.

Fryzjer nie wziął się znikąd, w pojedynkę nie napędził łapówkarskiej machiny, która pierwsze półtorej dekady III Rzeczpospolitej na polskich boiskach zamieniła w zabawę pozbawioną sportowych zasad. Rozgrywano tylko mecze kupione i tylko mecze sprzedane. Sędziowie w jednej dłoni trzymali gwiazdek, a w drugiej świstek banknotów. Kasę wykładali i w łapę brali piłkarze, trenerzy, działacze, prezesi. Jeszcze grubsze szychy oczywiście także. Korupcyjna lista hańby ze skazanymi w śledztwie dotyczącym korupcji liczy sobie pół tysiąca osób, ale prawda jest brutalna, przyznaje to każdy zainteresowany: kto wtedy żył i piłkę na oczy widział, ten święty nie jest, brud był oblepiający, niektórych po prostu mniej lub bardziej przypadkowo ominęło prokuratorskie śledztwo. 

Bez Ryszarda F. ta historia nie miałyby jednak godnej gęby. Zrobił karierę na miarę Dyzmy. We Wronkach przez trzydzieści lat prowadził damsko-męski zakład fryzjerski, etatowo obcinał też więźniów lokalnego zakładu karnego. Do piłki wkręcił się przez milicyjną Olimpię Poznań. To tam zobaczył, że nieźle dorobić można się na czymś, co czterdzieści lat później nazywać się będzie match-fixingiem, a wszystko to przy aprobacie władz nie tylko MO, ale też PZPN, którego decydentów Fryzjer błyskawicznie owinął sobie wokół palca.

Świadkowie tamtych czasów gremialnie przyznają, że Fryzjer był mistrzem budowania relacji. W sposób śmierdzący wódką i zakąską, przepoconych koszul w kratę i świńskich żartów o zabarwieniu erotycznym. Staropolskim, chciałoby się powiedzieć. Sarmackim, o tak. Ale wciąż mistrzem. Są zdjęcia, na których znani ludzie polskiej piłki przed nim klękają. W tle meble z poprzedniej epoki, białe drzwi z szybą, w środku ojciec chrzestny ze złotym zębem...

Działo się to już, kiedy Fryzjer stał się sławny. Liczyli się z nim wszyscy, a on postaciom z pierwszych stron gazet nadawał przaśne pseudonimy: prezesa Listkiewicza zwał „Naczelnym Rabinem Kraju”, Grzegorza Latę za to „Babunią”, czym szczycił się w autobiograficznej „Spowiedzi Fryzjera”. W „Dzienniku Polska-Europa-Świat” czytamy o ksywkach dla sędziów: „Demarczyk”, „Borsuk”, „Paskuda”, „Zdun”, „Dziunia”, „Fujara”, „Bocian”. W korytarzu podczas meczu Górnika Polkowice z RKS Radomsko pozdrawiał arbitra Krzysztofa Czajkowskiego: „Cześć, kurwiorzu!”.

Ryszard F. sterował arbitrami jak marionetkami, w zamian za gwarancję pięcia się po szczeblach kariery i otrzymywania coraz wyższych apanaży, również tych spod stołu, z siatki wręczonej w środku lasu czy gdzie tam jeszcze dochodziło do sprzedawania meczów, podpisywali cyrograf: Fryzjer dzwoni i liga gra według życzenia Fryzjera

Amica Wronki, którą założył i której był szarą eminencją, z szóstej do pierwszej ligi dostała się w cztery lata, jeden awans na boku w trybie przyspieszonym załatwił ojciec chrzestny, po swojemu: na cięty język i bo tak ma być. Jego dom w Obrzycku nazywano „Biurem Spadków i Awansów”. Karierę w polskiej piłce zaczęło robić mnóstwo ludzi namaszczonych przez Fryzjera. Mogli być to bardzo przeciętni piłkarze i raczej słabi arbitrzy, ale któż by tam się przejmował, skoro Ryszard F. dziennikarzy miał w kieszeni, czerpali z jego informacji i gadulstwa, balowali u niego, sypiali z podstawionymi przez niego kobietami. Kibice latami robieni byli w jajo.

W 2003 roku do kodeksu karnego dodano artykuł 296b o treści niemal wprost w imperium Fryzjera wymierzonej: „Kto, organizując profesjonalne zawody sportowe lub w nich uczestnicząc, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę w zamian za nieuczciwe zachowanie, mogące mieć wpływ na wynik tych zawodów, podlega karze pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu”. Kim byłby jednak Ryszard F., gdyby to prawo miało sterować jego działaniami, a nie on działaniami prawa? Z Amiki już wcześniej go wypchnęli, więc przerzucił się na całą zachodnią Polskę, gdzie przyjmowano go z należytymi honorami. Jedną z nielicznych osób, które widziały w nim zło wcielone był Zbigniew Boniek. Reszta Fryzjerowi czapkowała.  

Niedziela z Odry w „Mafii Fryzjera” przytaczał słowa, które usłyszał od ojca chrzestnego z Obrzycka: „Panie Ryszardzie, w piłce nie ma przypadków. Od dziewięćdziesiątego roku nikt przypadkowo nie wywalczył awansu i nikt przypadkowo nie zdobył mistrzostwa Polski. Wszystko jest poukładane”. Fryzjer w prywatnych rozmowach chełpił się, że ustawił ligę. Mówić tego nie musiał, wszyscy o tym wiedzieli, do każdego dzwonił, niekiedy po siedemset jedenaście razy. Dorobił się na tym majątku. Miał cennik: runda jesienna tańsza od rundy wiosennej, trzeba przecież doliczyć VAT. 

Jeszcze dwa obrazowe fragmenty z „Dziennika Polska-Europa-Świat”: 

„F. miał kapitał w postaci wiedzy, kontaktów, znajomości. Prawdopodobnie nikt w Polsce nie mógł się z nim mierzyć. W każdej chwili „Fryzjer” mógł przecież wziąć telefon i leżąc na kanapie, wygrać mecz. Taki Szymkowiak z Frankowskim chcąc zwyciężyć, musieli przebrać się w strój piłkarski, wyjść na boisko (w deszcz czy mróz) i przepychać się z przeciwnikami. A Rysiu był w stanie osiągnąć to samo, wylegując się w majtkach przed telewizorem”. 

„Ulubioną taktyką Forbricha było marginalizowanie swojej roli. Gdy po meczu MKS Mława - Arka Gdynia (piłkarze gości biegali za sędzią i pytali: „Kiedy w końcu ten karny?”) dziennikarskie tropy wiodły do „Fryzjera”, mówił: „Panowie, co ja mogę? Na wsi mieszkam!”. I dodawał, że z futbolem nie ma już nic wspólnego: „Ja jestem teraz dziadek portier”. 

Ryszard F./Newspix/Newspix

Mamić. Zbrodnia

Film o Zdravko Mamiciu za złotych lat nakręcić powinien Martin Scorsese. Jego życie to materiał nie gorszy niż „Chłopcy z ferajny”. Za nastolatka odpalono go z Dinama Zagrzeb. Pod stadionem Maksimira zaczął bawić się w handel drobnymi rzeczami za taniochę, był obrotny i jowialny. Działał w grupie ultrasów Bad Blue Boys, wkupił się w łaski Miroslav Blazevicia, legendarnego trenera ukochanego klubu. Wojnę na Bałkanach wykorzystał do zbudowania majątku. W 2003 roku rządził już Dinamem, które pod jego wodzą zmonopolizowało ligę chorwacką, kilkanaście razy wygrywając mistrzostwo kraju. 

Mamić był skandalistą, jakich mało. Mecz w mecz wybuchała jakaś afera z nim w roli głównej. Buzowała w nim bałkańska krew. Z pięściami i w imię przeróżnych żali rzucał się na sędziów, polityków, policjantów, ochroniarzy. Mało tego, do bójki nagminnie prowokował przedstawicieli innych chorwackich drużyn i zagranicznych delegatów z uznanych europejskich klubów. Są z tego filmiki: capo di tutti capi wesołym krokiem, często do taktu ukochanej romskiej muzyki, wdziera się na sektory zajmowane przez włodarzy zespołów rywali, żeby tylko z kimś móc się poszarpać. Obrażał profesorów, ministrów, bezwstydnie salutował po nazistowsku. Molestował tancerki. Dziennikarzom wielokrotnie groził śmiercią. Latami pozostawał bezkarny, był nietykalny.  

Dinamo Zagrzeb pod jego wodzą wyrobiło sobie markę wylęgarni talentów. Na Zachodzie za gwiazdeczki o nazwiskach najczęściej kończących się na „-ić” wydawano miliony euro. Mamić nie urósłby do potęgi lokalnego ojca chrzestnego, gdyby nie wykorzystał nadarzającej się okazji do skonstruowania pajęczej sieci prawdziwie mafijnego systemu. Od pewnego momentu niemal wszyscy zdolni młodzi piłkarze Dinama musieli godzić się na bycie jego własnością. Pieniądze Mamić wyciskał z nich, jak deweloperzy na sprzedaży mieszkań, jak właściciele wytwórni producenckich na muzykach, jak pasożyty, insekter, nowotwór na organizmie żywym: partycypował w miesięcznych pensjach i transferowych prowizjach. 

Najlepsze przykłady to Dejan Lovren i Luka Modrić, za których Olympique Lyon i Tottenham, a później Liverpool i Real Madryt płaciły wielomilionowe kwoty, które wcale nie lądowały w kasie Dinama, a na koncie bankowym… Mamicia. Albo Eduardo, którego podpisany za młodu cyrograf zobowiązywał do oddawania piłkarskiemu mafiosowi z Bałkanów lichwiarskiego procentu każdego swojego wynagrodzenia, gdziekolwiek by nie grał i nie strzelał, aż po grobową deskę. Mamić najpierw wykorzystywał ufność nieopierzonych zawodników, którym obiecywał złote góry, a w międzyczasie uzależniał od siebie resztę mapy lokalnego futbolu. 

Klan Mamiciów zabetonował Dinamo: Zdravko na czele, jego brat Zoran jako trener i dyrektor, a syn Mario jako monitorujący rynek transferowy agent. W Chorwacji nic nie mogło zadziać się bez jego woli, buntownicy byli pacyfikowani i spychani na margines, nie mogli znaleźć klubów, dziwnym trafem omijały ich powołania do reprezentacji. Chciałeś zrobić karierę, musiałeś uznawać dyktat Mamiciów. 

Wreszcie przeciwko dyktaturze Mamicia wystąpili ultrasi z Bad Blue Boys. Przestali przychodzić na stadion Maksimira, organizowali marsze sprzeciwu, wywieszali uderzające w niego transparenty, próbowali wypchnąć go z klubu. Powszechnie uważano, że rozgrywki Prva HNL są nieczyste: że mistrzem rokrocznie zostawać musi Dinamo. Hajduk Split potrafił nawet zbojkotować mecze przeciwko odwiecznemu wrogowi ze stolicy. Wielu tylko pobłażliwie uśmiechało się, gdy latami NK Lokomotiva, w którego strukturach właścicielskich również zasiadał Mamić, właściwie poddawała spotkania z „Niebieskimi”. Na kilometr śmierdziało, gdy Dinamo przegrywało 1:7 z Olympique Lyon, który właśnie sześcioma bramkami musiał wygrać, żeby za burtę Ligi Mistrzów wyrzucić Ajax. Korupcyjne śledztwo umorzył Chorwacki Związek Piłki Nożnej, w którym Mamić był oczywiście szarą eminencją.

 „Organizacja przestępcza GNK Dinamo”, widniało na okładce gazety „Telegram”. Mamić się z tego śmiał, bo jego łapska sięgały znacznie dalej niż boiska, do gabinetów policyjnych komisarzy i sądowych prokuratorów. W Dinamie Zagrzeb, przynajmniej formalnie, nie rządzi już od 2017 roku, ale zmyślnie skonstruowany przez niego system pozwala stołecznemu klubowi dalej niemal rok po roku zasiadać na tronie piłkarskiej Chorwacji.

Zdravko Mamić/Newspix/Newspix

Fryzjer. Kara

2011 rok, wychodzi „Spowiedź Fryzjera”. Ryszard F., który w areszcie spędził już dwadzieścia dwa miesiące, broni się przed korupcyjnymi zarzutami w sądach i boi się kolejnych lat za kratkami. Zwierza się zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi Adamowi Godlewskiemu, który słowa Fryzjera ubiera w ciekawą, choć przesiąkniętą zgnilizną książkę. 

„Aha, teraz znów zaczynają dzwonić i sobie przypominać, iż wciąż żyję. Pamiętam – na pierwsze święta Bożego Narodzenia po wyjściu z aresztu dostałem trzy esemesy z życzeniami. A w wigilię 2010 roku już dwieście! Sami przyznacie, że to duża różnica.  Nie chodzę w przyciemnianych okularach, peruce ani czapce z dużym daszkiem. Nie zapuściłem brody, nie przemykam chyłkiem, nie chowam się wstydliwie w bramie, kiedy widzę sąsiada. Bo nie muszę, nikogo przecież nie zabiłem. Ludzie mieszkający obok szanują mnie jak dawniej, znajomi potrafili odszukać moje nowe numery telefonów. A jak ktoś podejrzany kręci się wokół domu, to głośniej krzyknę, że wcale nie jestem domniemanym szefem mafii piłkarskiej. Tylko prawdziwym, takim z krwi i kości!”. 

Kulisy końca bonanzy i przymknięcia Fryzjera w artykułach „Po dobroci, szantażem, na pewno nie na trzeźwo. Jak handlowano meczami polskiej ligi” na TVN24 i „Polowanie na Fryzjera. Tak wpadł szef piłkarskiej mafii” na Wirtualnej Polsce szczegółowo przedstawił reporter Szymon Jadczak. Łapówkarska struktura zaczęła się kruszyć: prezes Piotr Dziurowicz z GKS-u Katowice publicznie zdemaskował układ kupionej ligi, Ryszard Niedziela z Odry poszedł na współpracę ze śledczymi, prokuratorzy z Wrocławia ruszyli z dochodzeniem i na ich liście przybywało wplątanych w patologiczne łapówkarsko nazwisk z piłkarskiego środowiska. Sam ojciec chrzestny z Obrzycka dał się wkręcić w prowokację „Faktu”: metodą kopertową usiłował wyciszyć i zatuszować aferę molestujących kobiety sędziów i działaczy. Nikt nie wierzył, że Ryszard F. to tylko „dziadek portier”.  

Fryzjer próbował się zabezpieczać. Opracował pozornie absurdalne szyfry, którymi porozumiewał się przy sprzedawaniu meczów z sędziami, prezesami, dyrektorami, trenerami i piłkarzami. Posługiwał się prawie trzystoma pięćdziesięcioma różnymi numerami telefonów, bez przerwy przekładał między nimi karty SIM. W 2006 roku, kiedy został zatrzymany i proponowano mu status świadka koronnego, myślał jeszcze, że jest nieuchwytny, zbyt mocno umocowany na szczytach władzy, żeby siwy włos spadł mu z głowy. 

Śledczy zgromadzili jednak przeciwko Fryzjerowi twarde dowody. W 2009 roku prokurator Tomankiewicz wypowiedział słowa, których aktualności nie wywiał upływ czasu: „Ryszard F. decydował o awansach i spadkach klubów, o losach sędziów. Historia działalności przestępczej Ryszarda F. mogłaby stanowić scenariusz filmu. Mogłaby również być przedmiotem intensywnych badań socjologiczno-psychologicznych. Bo trudno w racjonalny sposób wytłumaczyć, dlaczego ta osoba zdominowała znaczną część środowiska piłkarskiego w tym kraju. Niektórym przesłuchiwanym kręciła się łezka w oku na wspomnienie tych czasów i tamtego Ryszarda F. Niektórzy twierdzą nawet, że podstawowym sprzętem AGD sędziów piłkarskich w tamtych czasów to był właśnie sprzęt firmy Amica”. 

Ryszard F. przez ostatnie kilkanaście lat sądzony był wiele razy. Skazano go za ustawianie meczów z udziałem Arki Gdynia, Piasta Gwlice, Pogoni Szczecin, Podbeskidzia Bielsko Biała, Kotwicy Kołobrzeg i Zagłębia Lubin. Najważniejszy proces miał rozstrzygnąć, czy istniał tzw. „gang Fryzjera”, czyli w skrócie: czy Ryszard F. w definicji prawnej kierował zorganizowaną grupą przestępczą? 

Zarzutów było ponad sto! 

Kierował. 

Gang istniał.  

Kilka razy w ostatnich latach rozmawiałem z dziennikarzem Dominikiem Pankiem, niestrudzonym kronikarzem korupcji polskiej piłki. Autor bloga Piłkarska Mafia opowiadał, jak te sprawy okrutnie się ciągnęły: przesłuchania, kłótnie, wyroki nieprawomocne, apelacje, wyroki prawomocne. Fryzjer przekroczył siedemdziesiątkę, zestarzał się, zmienił: najpierw dziarski i wojujący, później chowający się za pełnomocnikami, finalnie wymawiający się niepoczytalnością i krytycznym stanem zdrowia. 

Wreszcie sąd skazał go na 4,5 roku pozbawienia wolności. Z wpisów na blogu Piłkarska Mafia, opublikowanych jeszcze w 2023 roku, dowiadujemy, że Fryzjer trafił do Zakładu Karnego we Krzywańcu.

Mamić. Kara

W 2018 roku Luka Modrić otrzymał Złotą Piłkę. Na mundialu w Rosji był fenomenalny. Jego Real Madryt dominował w Lidze Mistrzów. Paradoks, że chwilę wcześniej Wielu widziało go w więzieniu za krzywoprzysięstwo w procesie gangstera i ojca chrzestnego jego kariery Zdravko Mamicia.

Tak, Zdravko Mamicia.

Śledczy, których latami przekupywał przyjaźnią i pieniędzmi, przeprowadzali dochodzenie, w którym unaoczniła się skala firmowanej przez niego całym sercem patologii: pieniądze z transferów Dinama w nielegalnym, złodziejskim trybie lądowały u ojca chrzestnego. Modrić wezwany został na świadka. Zestresowany złamał zmowę milczenia i nieopacznie wsypał Mamicia, odkrywając kulisy jego brudnych metod działania: banknotów przekazywanych pod stołem i quasi-kruczków prawnych dopisywanych do umów już po wykonanych transferach. Modrić wiedział komu podpadł, kajał się, potem bezmyślnie powtarzał tylko, że niczego więcej nie pamięta.

USKOK, odpowiednik polskiego CBA, dobierał się już do gardła klanu Mamiciów. Oskarżył ich o prowadzenie przestępczej działalności i wyprowadzenie z Dinama ponad dziewiętnastu milionów euro w latach 2004-2015. Był areszt, kaucja o wysokości 1,8 milionów dolarów, potem wyrok pozbawienia wolności na 6,5 roku. 

Wystarczy wpisać nazwisko 65-letniego bandziora w chorwacką wyszukiwarkę, a wyskoczą setki artykułów o trwającym w jego sprawie procesie, w którym zeznaje nie tylko cała jego rodzina, ale też prawie wszyscy wielcy tamtejszego futbolu. Wszyscy, tylko nie największy z największych, czyli on sam, bo wraz z bratem Zoranem ukrywają się w Bośni i Hercegowinie. - Jeśli bracia Mamić będą musieli zwrócić pieniądze, musi je zwrócić także budżet państwa, Lovren i Modrić - przekazał na jednej ze zorganizowanym przez siebie konferencji prasowych. Zdravko mówi, że nie jest żadnym uciekinierem, tylko bawi się na już wcześniej zaplanowanej wycieczce.

Zdravko Mamić/AFP/AFP

Fryzjer i Mamić. Dziedzictwo

To brutalne, trudne do przełknięcia, ale bez Mamicia nie byłoby sukcesu reprezentacji Hrvatski na MŚ 2018 i MŚ 2022. Kadra Zlatko Dalicia, która rywalizuje z Polską w Lidze Narodów, wciąż w dużej mierze składa się z wychowanków i piłkarzy Dinama, nierzadko namaszczanych właśnie przez 65-letniego capo di tutti capi z Bałkanów. 

Sprawa Fryzjera przemeblowała polską piłkę, skróciła nazwiska plejadzie szemranych postaci, ale przecież na liście korupcyjnej hańby rodzimego futbolu są też ludzie, którzy wciąż wiele w środowisku znaczą. To był dewastujący zdrową tkankę nowotwór: cud, że na tak nieżyznej glebie i w tak toksycznym otoczeniu wyrośli tacy Robert Lewandowski, czyli jeden z najlepszych piłkarzy świata czy Szymon Marciniak, czyli jeden z najlepszych sędziów globu. Im akurat nie udzielił się buraczany klimat rządów Fryzjera. Widmo powrotu praktyk z czasów Ryszarda F. jest jednak jedną z wizji najbardziej przerażających współczesny PZPN. Gdy całkiem niedawno kilka meczów w niższych ligach na kilometr śmierdziało match-fixingiem, który z PRL-owskich pokojów przeniósł się na fora azjatyckich bukmacherów, Polski Związek Piłki Nożnej podjął szereg działań, żeby proceder ten jak najszybciej ukrócić. Nowy Fryzjer nie może się odrodzić. 

Fryzjer i Mamić. Testament

Zdravko Mamić na konferencji prasowej: - Wyrok Sądu Najwyższego w mojej sprawie rzeczą haniebną. Osoby, które go wydały, zostaną zapamiętane jako zbrodniarze i kaci. Tacy sami, jak ci, którzy sądzili i zbezcześcili ciało Jezusa. 

Ryszard F. w „Spowiedzi Fryzjera”: - Mam pewność, że po odbytej spowiedzi, na której mogę się w pełni skoncentrować, nie narzekając na brak wolnego czasu, przez czyściec, do którego zapewne trafię, nie będę przynajmniej szedł sam. Mówię, jak było, nie koloryzuję. O kolegach, byłych kolegach, nie-kolegach też. O wszystkich, jak leci. A pamięć, dzięki bogu, dopisuje. Bez vita buerlecytyny. Zresztą, nigdy nie szwankowała, o czym dawni znajomi doskonale wiedzą. Przypadkowo przekonałem się, że jest to jakaś dziwna prawidłowość: im kto więcej ma za uszami, tym dziś bardziej udaje, że mnie nie znał, a nawet – nigdy się na mnie nie natknął. Tymczasem znałem prawie wszystkich w myśl powiedzenia: tu mam ciotkę, tam mam wuja, znajomości mam od... metra. Zresztą, kto nie miał kontaktów, ten się nie liczył. A potem nie miał już czasu na trenowanie, tylko musiał dzwonić. Także do mnie. 

JAN MAZUREK

Ryszard F./Newspix/Newspix
Zdravko Mamić/AFP/AFP
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem