Gdyby zaordynowano operację, awans na mundial w Rosji mógł mieć dla Piszczka słodko-gorzki smak. Z jednej strony 32-latek świętował zakwalifikowanie się do przyszłorocznych mistrzostw świata, po 12 latach przerwy, ale jednocześnie mógł powoli godzić się z myślą, że jego - kluczowego piłkarza w talii selekcjonera Adama Nawałki - prawdopodobnie zabraknie na najważniejszej imprezie piłkarskiej. Taki scenariusz byłby wielce prawdopodobny, gdyby potwierdziły się obawy po bardziej szczegółowych badaniach kolana już w Dortmundzie. To wtedy pojawiła się obawa, że konieczna będzie operacja. O ciężkich chwilach sprzed kilku tygodni, zwłaszcza w sferze mentalnej, Piszczek zdecydował się opowiedzieć w obszernej rozmowie z "Przeglądem Sportowym". "Ci, którzy widzieli tylko rezonans, skłaniali się ku zabiegowi. Poprosiłem o dodatkową ocenę, dlatego pojechałem do Berlina na konsultację z profesorem, który operował moje lewe biodro, a jest specjalistą również od kolan" - mówi piłkarz. Po tej wizycie wreszcie mógł wziąć głęboki oddech. "Na szczęście wykluczył taką konieczność" - podkreśla piłkarz Borussii Dortmund. Zamiast zabiegu chirurgicznego, specjalista zaordynował leczenie zachowawcze naderwanego więzadła pobocznego w kolanie. Ta forma leczenia drastycznie skraca czas pauzowania Piszczka, o ile w międzyczasie nie pojawią się żadne niepokojące objawy, ani powikłania. Zamiast wykluczenia nawet na pół roku z gry, absencja prawego obrońcy może potrwać tylko trzy miesiące. Do kontuzji doszło w wyniku nieszczęśliwego zderzenia Piszczka z bramkarzem "Biało-Czerwonych" Wojciechem Szczęsnym, ale defensor nie żywi urazy do rodaka. "Na wypadek złożyło się kilka błędów. (...) Później napisał SMS-a, że też obejrzał tę akcję i jest mu przykro. Niepotrzebnie. Absolutnie nie mam do niego pretensji" - zaznaczył Piszczek na łamach "PS". Reprezentant Polski ma wrócić do treningów w połowie grudnia, a na plac gry już z początkiem przyszłego roku. Art