Jeśli przyjrzymy się dokładniej, coś w tym rzeczywiście jest. Dopiero dzisiaj wyraźnie widać, jakie znaczenie mogły mieć przypuszczenia jeszcze sprzed mundialu w Rosji. Puszczone w eter plotki o chęci zakończenia kariery reprezentacyjnej, były szybko dementowane, choć bez jakiejś specjalnej determinacji. Czy Glik poważnie to rozważał? Czy okoliczności związane z tamtymi mistrzostwami - ogromny niedosyt po kontuzji barku i zła atmosfera, która przy okazji się wytworzyła - kazały mu na nowo wszystko przemyśleć jeszcze raz? Nie ma jednoznacznych podstaw, aby tak twierdzić. Jest za to przekonanie graniczące z pewnością, że bez obrońcy Monaco i lidera defensywy byłoby w trwających zmaganiach o Euro 2020 gorzej. Dużo gorzej. Fakty są bowiem takie, że kadra krytykowana z każdej strony po wrześniowych meczach - za niewyraźny styl gry, za stratę cennych punktów ze Słowenią i Austrią - jednocześnie nie traciła goli, kiedy tylko na boisku pojawiał się Kamil Glik. Tak było również w pierwszych czterech zwycięskich meczach na wiosnę. I trudno uznać to za przypadek. Kapitan Glik Eksperymentalna defensywa w Lublanie (Pazdan - Bednarek) nie dała rady przed atakami Słoweńców (0-2), zawodząc tak samo jak cała drużyna. Nie oznacza to, że z obrońcą Monaco byłoby na pewno lepiej, ale gdy po wyleczeniu kontuzji pojawił się kilka dni później przeciwko Austriakom, znowu nie daliśmy sobie strzelić gola. A rywale - przypomnijmy - postawili trudne warunki polskiej defensywie. Całkiem poprawne występy w meczach reprezentacji przesłaniają jednak to, co dzieje się z Glikiem w klubie. Monaco dołuje od ubiegłego sezonu, gdy w ostatniej chwili utrzymało się w Ligue1. W tym sezonie wyniki też są znacznie poniżej oczekiwań, mimo że aspiracje były bardzo wysokie, nawet z widokiem powrotu na podium. Tak jak niezmiennie w latach 2013-2018. Wystarczy bowiem dodać, że Monaco ma trzeci co do wielkości budżet w lidze francuskiej - 220 mln euro! Tuż za PSG i Lyonem. Dwa razy większy nawet od Marsylii. Glik, który po odejściu Radamela Falcao przejął opaskę kapitana i został de facto najbardziej doświadczonym zawodnikiem w ekipie z Monte Carlo, nie ma jednak powodów do zadowolenia. Słabe wyniki drużyny, słabe noty indywidualne (często "trójki" w "L’Equipe", słaba gra w defensywie w ustawieniu z czterema czy z trzema obrońcami - wszystko to powoduje, że nasz obrońca od dawna nie wzbudza już postrachu wśród napastników rywali. Groźny przydomek "zabójca" ("assassin"), który nadano mu jeszcze zanim Monaco wywalczyło tytuł mistrzowski w 2017 roku i zachwycało w Lidze Mistrzów całkowicie się zdewaluował. Czasy, gdy Polak trafiał w miarę regularnie do jedenastki kolejki dawno minęły. Przez cały ubiegły sezon nie było go tam ani razu w prestiżowym francuskim dzienniku (choć pojawił się we "France Football"). W tym - również. Przed spotkaniem z Łotwą Polak mówi, że mimo wylewającego się coraz bardziej hejtu jest do tego przyzwyczajony. - Przez trzy czwarte kariery mnie krytykowano, ale jestem mocny mentalnie i sobie radzę. Choć w ostatnim czasie był tego za dużo. Paradoks polskiego obrońcy Paradoks polega na tym - i dobrze widać to w meczach Monaco - że Glik najlepiej czuje się wówczas, gdy jest dobrze otoczony na boisku, gdy ma jeszcze wsparcie. Dlatego, nie umniejszając jego zasług z mistrzowskiego sezonu sprzed ponad dwóch lat, kiedy środek obrony był mocno wspomagany przez defensywnych pomocników Fabinho i Bakayoko, dzisiaj znakomicie widać, że to miało również znaczenie. W kadrze nie zawsze był (jest) taki luksus. Rolę wspomagacza grał niejednokrotnie Grzegorz Krychowiak, który jednak po znakomitym Euro’2016 dopiero teraz w Lokomotiwie zbliża się do swojego dawnego poziomu, ale z zadaniami bardziej ofensywnymi. Trenerowi Brzęczkowi pozostaje więc nadzieja, że Glik będzie jak najdłużej trzymał reprezentacyjną obronę w ryzach, mimo słabszych gier w klubie. Jeśli to jest kolejny przypadek polskiego piłkarza - po Kamilu Grosickim, który nieraz zwracał nam na to uwagę - gdy przyjazdy na kadrę dodają mu skrzydeł, to tu akurat selekcjoner może się cieszyć. Mimo innych zmartwień. Remigiusz Półtorak