Jeśli wchodzenie "dwa razy do tej samej rzeki" znaczyłoby to, co myśli większość społeczeństwa, to trener Antoni Piechniczek właśnie to zrobił. Po świetnej, medalowej kadencji w latach 1981-1986, trener zdecydował się ponownie objąć kadrę w 1996 r. i przywrócić jej dawny blask. Srogo tego pożałował. Przez 12 miesięcy jego drugiej kadencji kadra zagrała 13 spotkań, 3 wygrała, 3 zremisowała i 7 przegrała. Reprezentacja sięgnęła dna, trudno było doszukiwać się choćby cienia optymizmu. Poprzednicy selekcjonera, Andrzej Strejlau, Henryk Apostel czy nawet Wojciech Łazarek zbudowali znacznie silniejsze zespoły. Był zadufany w sobie, nie słuchał.... Skoszarować kadrę Piechniczek swoiście pojmował rolę selekcjonera, nie zauważył że zmieniły się czasy - chciałby, żeby PZPN wykupił wskazanych przez niego graczy i skoszarował przez dwa lata na przykład w Ustroniu, niedaleko od Wisły. To już nie czasy Dynama Kijów czy Steauy Bukareszt gdzie trenerzy-generałowie Walery Łobanowski i Anghel Iordanescu mieli piłkarzy na każde skinienie. Już po losowaniu grup eliminacyjnych w listopadzie 1995 r. (Włochy, Anglia, Polska, Gruzja i Mołdawia - awans pierwszej drużyny, druga w play-off) było widać, że będą "ciężary". Nawet w optymalnej formie Polakom ciężko byłoby wyprzedzić Włochy i Anglię, jednak rzeczywistość okazała się gorsza od najczarniejszych prognoz, a druga selekcjonerska kadencja Piechniczka mocno nadszarpnęła reputację, jaką zyskał dzięki pierwszej. Śląski szkoleniowiec jako jedyny dwukrotnie wprowadził naszą kadrę na mundial i rekordu już nie wyśrubuje. Mówi się: "jaki nowy rok, taki cały rok" i coś w tym jest. Gdy poznajemy drugiego człowieka podobno najważniejsze są pierwsze trzy sekundy. Już na pierwszym zgrupowaniu Antoni Piechniczek przekonał się, że magia jego nazwiska nie działa na obecny reprezentantów. Nie będziemy czytelników zanudzać przypominaniem wyjazdu na mecz do Moskwy z Rosją, wystarczy link do tej eskapady podczas której zadziałało tzw. "Prawo Murphy'ego", jeśli coś miało pójść nie tak to poszło nie jak należy, albo nawet gorzej. Starczy cytat z Wojciecha Kowalczyka, który owszem swoje za uszami ma i był chyba największym antagonistą Piechniczka (a było ich wielu). "Kowal" nie gryzł się w język w sprawie wyjazdu do Moskwy: - Reprezentacja Polski została zakwaterowana w hotelu z prostytutkami, które po nocach pukały do drzwi i proponowały swoje usługi. Nie było mowy o wyspaniu się, a reszta też pozostawiała wiele do życzenia. Na przykład gdy kelnerowi spadło coś nas podłogę, to on z powrotem kładł to na talerz i przynosił do stołu. Niektórzy zawodnicy, w tym ja, nie mieli zamiaru żywić się tymi zarazkami, więc poszliśmy do innego hotelu, żeby zjeść normalny posiłek. (...) Na śniadanie dostaliśmy suchy prowiant. To były przygotowane pewnie dobę wcześniej bułki z zieloną wędliną. Wyjazd do Moskwy był najgorszym, na jakim byłem podczas grania w piłkę. A trochę się najeździłem. Myślę, że każdy tak zapamiętał tę wycieczkę. Bo trudno nawet nazwać to zgrupowaniem reprezentacji. To nie miało nic wspólnego nawet ze zgrupowaniem jakiegoś klubu spod szyldu LZS - mówił Wojciech Kowalczyk w rozmowie z Onetem w 2018 r. W 1980 r. skandalem na lotnisku Okęcie rozpoczął się wyjazd reprezentacji na Maltę i przykładnie została ukarana "banda czworga" (Boniek, Młynarczyk, Żmuda, Terlecki) teraz media pisały o "bandzie trojga" - do Juskowiaka i Kowalczyka dołączył Tomasz Iwan. Jesień 1996 r. nie była jeszcze najgorsza. Polacy tradycyjnie ulegli Anglii na Wembley 1-2, ale nawet prowadzili przez 20 minut po bramce Marka Citki. Nad Wisłą zapanowała wtedy swoista "Citkomania", a skromny pomocnik Widzewa Łódź, również dzięki bramce z połowy boiska w Lidze Mistrzów, został w plebiscycie audiotele wybrany sportowcem roku. Głosowali stęsknieni sukcesów kibice, którzy kilka przebłysków piłkarza ocenili wyżej od medali olimpijskich z Atlanty autorstwa Renaty Mauer, Pawła Nastuli, Mateusza Kusznierewicza i Roberta Korzeniowskiego. Wtedy jeszcze to określenie nie funkcjonowało, ale Piechniczek wyraźnie "nie trzymał ciśnienia". Po jedynym zwycięskim meczu o punkty (2-1 z Mołdawią na stadionie GKS Katowice) selekcjoner napadł na red. Jacka Laskowskiego z TVP. Dziennikarz postanowił dopytać selekcjonera o nieoczekiwaną nerwówkę w końcowej fazie meczu, gdy Polacy w panice bronili się przed atakami niżej notowanych Mołdawian. Wtedy "Piechnik" się wściekł. - Czy wy nie potraficie inaczej rozmawiać i patrzeć na piłkę? Jeszcze chłopcom nie zdążyłem podziękować, a już mam się usprawiedliwiać przed opinią publiczną, że słaby wynik. No to przepraszam, że państwo przeżyli kiepskie chwile przez 90 minut. Mnie się podobała gra i mnie cieszy zwycięstwo. Plaster Skrzypek Losy Piechniczka zostały przypieczętowane podczas piłkarskiej wiosny 1997 r. Mecz z Włochami na Śląskim był chyba najlepszym za tej kadencji, mimo że zakończył się bezbramkowym remisem. Polacy byli klasyfikowani w szóstej dziesiątce rankingu FIFA, a wicemistrzowie świata Italii Włosi byli drudzy. Dodatkowo drużyna Cesare Maldiniego półtora miesiąca wcześniej pokonała Anglię na Wembley, po bramce filigranowego Gianfranco Zoli. Tu akurat przydało się staromodne podejście Piechniczka, który wymyślił, że Zolę z gry wyłączy "plaster" w osobie Pawła Skrzypka. Skrzypek przed meczem nie trenował z drużyną na zgrupowaniu w Wiśle w ośrodku "Startu" (gdzieżby indziej jak nie w pobliżu daczy selekcjonera?), jedynie truchtał. Powodem był stłuczony palec: "Spokojnie, mam dziewięć innych" - bagatelizował sprawę niewysoki obrońca, wychowanek Płomienia Jerzmanowice. Podczas treningów aż szły wióry, od jednego ze strzałów Radosława Kałużnego aż w jednym z budynków zrobiła się dziura. Bardziej od Marka Citki widoczny był niedoceniany Adam Ledwoń, który wymienił się koszulką z Paolo Maldinim. Koszulki nie traktował jak relikwii, normalnie ją wyprał. Zawiedziony był Marek Jóźwiak, który sądził że zagra, po niekorzystnej dla niego decyzji trenera... zrezygnował z gry w reprezentacji. Potem jeszcze wrócił na ostatni mecz kadencji Piechniczka, a potem licznik obrońcy z Mławy w reprezentacji zatrzymał się na 14 spotkaniach. - Zola nie pokazał nic wielkiego - mówił po meczu Skrzypek, który miał nadzieję na dobry występ na stadionie swego patrona św. Pawła - w końcu przed Diego Maradoną ten obiekt nosił miano San Paolo. Szczur, który kąsa Polacy chcieli zobaczyć Neapol i... nie przegrać, by zachować szanse awansu. Marek Koźmiński, grający wtedy w Serie A snuł chytry plan: remis z Italią na wyjeździe i wygrana z Anglią w Chorzowie. Wobec kontuzji Enrico Chiesy z Parmy i Alessandro Del Piero z Juventusu, selekcjoner Cesare Maldini odkurzył 30-letniego Roberto Baggio, wówczas zawodnika AC Milan. Baggio ustalił wynik meczu na 3-0 w drugiej połowie, po tym jak ośmieszył polską obronę i bramkarza Andrzeja Woźniaka (wtedy trzeciego bramkarza FC Porto). W pierwszej części trafili Roberto Di Matteo (pierwszy gol w reprezentacji) i Paolo Maldini. Polska po 4 spotkaniach miała 4 punkty, Włochy po 6 - 16, Anglia po 5 - 12. Wojciech Kowalczyk nie zagrał z Włochami, gdyż jak napisała "La Gazzetta dello Sport", przed meczem wypił za dużo piwa. "Kowal" zarzekał się, że to nieprawda, zarzekał się że pił sam, a poza tym to w ogóle nie pił, bo zostali zakwaterowani w strasznej dziurze i nie było gdzie. - Piechniczek reprezentuje przestarzałą szkołę, której żaden nowocześnie pracujący trener już dawno nie praktykuje. Jak można podporządkować treningi ekipie kręcącej film o selekcjonerze. Piechniczek zatrzymał się w latach 80. Pociąg mu odjechał, a szyny dawno zarosły - tłumaczył "Kowal" i podsuwał kandydata idealnego do poprowadzenia kadry - Janusza Wójcika. - Piechniczek zagrał przeciwko sobie, zostaliśmy przed meczem zajechani. Dla niego Bundesliga jest lepsza od ligi hiszpańskiej, dlatego preferuje zawodników grających w Niemczech. Poza tym wystawia piłkarzy ze Śląska, a niszczy warszawiaków, jak robił to 10-15 lat temu. Czasy Wielkiej Komuny się dawno skończyły. Pora zmienić przestarzałe myślenie. Piechniczek odgryzał się, zapytany o Kowalczyka nazwał go "koniem trojańskim" i dodał krótko: "to szczur, który kąsa". Wypominał mu, że podczas igrzysk ważył 75 kg, a wówczas aż 84 kg. O porażce z Włochami mówił, że to "wypadek przy pracy". Rewelacje Piechniczka, który na łamach "Życia Warszawy" nazywał napastnika alkoholikiem przedostały się do Hiszpanii, Kowalczyk zamierzał selekcjonera pozwać. Angielski koniec Przed meczem z Anglią, "PS" cytował argentyńskiego trenera Cesara Luisa Menottiego: "Czeka mnie pomnik albo szubienica". Na zachętę krajowy lider na rynku klejów budowlanych, firma Atlas ufundowała auto firmy Suzuki Baleno, dla pierwszego polskiego strzelca bramki. Piechniczek był pełen nadziei chociaż trochę gubił się w zeznaniach. Wcześniej narzekał na niekorzystny terminarz, argumentując, że kadra lepiej gra jesienią, teraz zmienił zdanie i jednak twierdził, że w maju. Miał szczęście, bo mecz z Anglią wypadał akurat ostatniego tego miesiąca. Niebo płakało nad naszym losem, to była prawdziwie angielska pogoda. - Nasza piłka jest chora, dotyczy to również części prasy, która zawsze dolewa oliwy do ognia, jątrzy, rozbija reprezentację i podcina autorytety - całe szczęście, że pan Antoni był selekcjonerem pod koniec XX wieku, ćwierć wieku później to już w ogóle zechciałby wyłączyć Twittera i Facebooka, żeby nie jątrzyły. Piechniczek narzekał, że praca dziennikarzy podczas jego drugiej kadencji pozostawiała wiele do życzenia. Widział źdźbło w oku bliźniego, a belki w swoim już nie. Dzień po meczu w "Sportowej Niedzieli" selekcjoner przekonywał, że na Wembley jego drużyna zaprezentowała się... lepiej niż “Orły Górskiego" w 1973 r. Chwalił się zwycięstwem nad Mołdawią. A porażka 0-2 w starciu z Anglią na Śląskim? - Nie mam pretensji do zawodników, przystąpili do meczu z olbrzymią wolą walki. Zaczęli obiecująco. Pierwsze akcje, pierwszy sposób rozegrania piłki wskazywał, że to wszystko zacznie się zazębiać. I nagle - jedna kontra, jeden błąd. Pierwsza bramka podcięła skrzydła drużynie. Uściślając - Alan Shearer wyprowadził gości na prowadzenie w piątej minucie gry. Pod koniec pierwszej połowy angielski kapitan zmarnował rzut karny. Od 52. minuty zagrał debiutant Waldemar Adamczyk z Hutnika Kraków, który zastąpił Juskowiaka. Glenn Hoddle chwalił 33-letniego Nowaka, mówiąc że wniósłby wiele i do jego zespołu. Sam "Peter" chciał, że "Piechnik" został. Dla obu było to pożegnanie z reprezentacją. Na wysokości zadania stanął red. Szpakowski, który winę na przegrane eliminację zrzucił na... II ligę, twierdząc że jest za bardzo rozbudowana. Co racja, to racja. Na trybunach, jako kibic siedział Aleksander Kłak, który 10 dni wcześniej mimo powołania nie dostał szansy w meczu towarzyskim ze Szwecją. Pojechał do Skandynawii, gdzie dowiedział się, że ma zagrać, ale w... kadrze B. Nie bardzo mu się to uśmiechało, wobec czego lekarz kadry Tadeusz Moszkowicz powiedział mu, że ma czerwone gardło i udział w meczu jest wykluczony. Kłak narzekał w prasie, że został potraktowany jak gówniarz. To dziwna prawidłowość, że doświadczony szkoleniowiec popadał w konflikty głównie z członkami srebrnej drużyny Wójcika. Nie to, że Kłak zbawiłby kadrę, ale często wybory Piechniczka były mało zrozumiałe. Pół roku przed zakończeniem eliminacji straciliśmy wszelkie szanse na awans na mundial. Przegrana z Anglią nie oznaczała końca polskiej piłki nożnej, ale z pewnością kończy pewien rozdział w historii naszego piłkarstwa. Piechniczek odgrażał się, że "odejdzie, kiedy zechce". W radiowej "Trójce" dodawał, że zostanie do końca eliminacji dla "dobra polskiej piłki". "PS" ustalił, ile to kosztuje - 10 tysięcy dolarów miesięcznego uposażenia plus premier - za wygraną z Mołdawią 8,8 tysiąca "zielonych". W sobotę 7 czerwca o 13:43 Piechniczek zrezygnował z funkcji selekcjonera. Eliminacje dokończył Krzysztof Pawlak, asystent Piechniczka, a potem nastąpił czas Janusza Wójcika. Maciej Słomiński, INTERIA