Żadne z polskich lotnisk nie ma w swojej ofercie bezpośredniego lotu na Wyspy Owcze. A to oznacza, że aby dotrzeć do Thorshavn na mecz polskiej kadry - nie licząc oczywiście podróży specjalnie zamówionym dla piłkarzy czarterem - trzeba się wyjątkowo nakombinować. Na teren najbliższego rywala wybrałem się jeszcze przed przylotem kadrowiczów. Pobudka o 3 nad ranem, taksówka na lotnisko, tam szybka odprawa i o godzinie 6 wylot prosto do Amsterdamu. Stamtąd przesiadka na lot do Kopenhagi, a ta oferowała wreszcie bezpośrednie połączenia z dalekimi wyspami. Będącymi zresztą terytorium zależnym właśnie od Danii. Trzy loty, dwie przesiadki i ekstremalne lądowanie Trzeci lot kończył się dość ekstremalnym akcentem. O trudnym lądowaniu w pobliżu wioski Soervagur słyszałem już wcześniej i przekonałem się, że nie ma w tych pogłoskach krzty przesady. Gdy samolot z pozoru spokojnie zbliżał się do lądowania, nagle znienacka z wody wystrzeliły wysokie klify. Kiedy znaleźliśmy się między wystającymi z Atlantyku dwoma masywnymi górami wulkanicznymi, samolotem wstrząsnęły naprawdę solidne turbulencje. Pasażerami "zatrzęsło", niepilnowane plecaki przeleciały między siedzeniami. Dopiero po chwili pilot wyrównał lot, wygrywając krótką walkę z powietrznym żywiołem. Nic więc dziwnego, że nawet reprezentacja Polski na daleki lot specjalnie zamówiła droższy samolot linii Atlantic Airways, specjalizującej się w lotach m.in. na Wyspy Owcze. Pilot bez doświadczenia z lądowaniem na lotnisku Vagar w razie niepogody mógłby mieć spore problemy z zapanowaniem nad maszyną. Emocjonujące lądowanie nie było jednak końcem podróży, bowiem jedyne lotnisko na Wyspach Owczych, port lotniczy Vagar, znajduje się na innej wyspie, niż stolica Thorshavn. To zaledwie 12-tysięczne miasteczko, ale w porównaniu do innych farerskich miejscowości - prawdziwa metropolia. W drugim co do wielkości Klasvik mieszka jeszcze 5 tysięcy ludzi, ale pozostałe miejscowości należy raczej określić bardziej mianem wiosek, w których żyje od kilkuset do kilkudziesięciu osób. Do Thorshavn z lotniska można dostać się rejsem statkiem, a nawet helikopterem. Ale istnieje też połączenie samochodowe - Farerzy zbudowali kilka tuneli łączących poszczególne wyspy pod powierzchnią oceanu. Ba, na swoim terenie mają nawet jedyne na świecie rondo, położone pod oceanem! W taksówce z trenerskim mistrzem kraju Razem z dwoma innymi dziennikarzami wsiedliśmy więc do taksówki, prowadzonej przez... byłego piłkarza i trenera Oddbjoerna Joensena. To człowiek, który w 2013 roku jako trener poprowadził HB Tornshavn do wygrania ligi, a później brał udział w eliminacjach Ligi Europy. Wcześniej przez wiele lat występował jako piłkarz w klubie KI Klasvik, a więc dzisiejszym uczestniku Ligi Konferencji. - Klasvik ma tylko 5 tysięcy mieszkańców, a gra w fazie grupowej europejskich pucharów. Pomyślcie tylko, jakie na naszą skalę dostaje pieniądze od UEFA! - mówił z wyraźnym entuzjazmem. Historia Joensena, który po całkiem udanej karierze piłkarza i trenera został pełnoetatowym taksówkarzem, doskonale pokazuje, jak na Wyspach Owczych zaciera się granica między sportem amatorskim i profesjonalnym. Rozdział między nimi nie jest tak widoczny, jak w krajach kontynentalnej Europy. Tutaj nawet piłkarze reprezentacji, czy grającego w europejskich pucharach KI Klasvik, mają inne, pełnoetatowe prace. W tym zaledwie 50-tysięcznym kraju funkcjonują dwie półprofesjonalne ligi piłkarskie. To tak, jakby dwie ligi utworzyć w mieście o liczebności Bełchatowa. I to na całkiem przyzwoitym, jak na tak skromne warunki poziomie. Stosunek jakości sportowej do możliwości jest na Wyspach Owczych szalenie wysoki. Były trener HB Torshavn wspomniał, że w lidze farerskiej gra na co dzień także kilku Polaków. - Najlepszy zawodnik w historii naszej ligi, moim zdaniem, był właśnie Polakiem. To Piotr Krakowski, który na Wyspy Owcze przyleciał w 1989 roku. Przez lata grał w B71 Sandoy, a później też został trenerem... - chwalił Joensen. Wcześniej Krakowski przez kilka lat z powodzeniem grał w polskiej ekstraklasie. Pod koniec lat 70. reprezentował Lecha Poznań, a później Olimpię Poznań i Zagłębie Lubin. "Musimy zagrać idealny mecz". Nieprzewidywalna pogoda na Wyspach Owczych Joensen dość sceptycznie podchodzi zaś do możliwości jego drużyny w starciu z "Biało-Czerwonymi". - W Warszawie zagraliśmy bardzo dobrą pierwszą połowę. Może gdyby nie ręka i karny, udałoby się utrzymać remis... - analizował. - Przy okazji meczu z Polską będę w studiu telewizyjnym. Często występuję jako ekspert podczas meczów naszej kadry - dodał. 60-latek stwierdził też, że w pogłoskach o zagrożeniu meczu Polaków z Wyspami Owczymi może kryć się realna obawa. - Prognozy pogody są bardzo złe. Wszystko jest możliwe - powiedział. Deszcz i wiatr. A potem jeszcze więcej deszczu i jeszcze więcej wiatru Wkrótce mieliśmy przekonać się o tym, że Joensen miał stuprocentową rację. Porywisty wiatr nie przeszkadzał nam w samochodzie jadącym z Vagar do Thorshavn, kiedy mogliśmy w promieniach słońca obserwować porośnięte trawą zbocza gór, pasące się na nich owce i wijące się serpentynami drogi. Ze szczytów gdzieniegdzie spływały w dół malownicze strumyki. Kiedy jednak tylko wysiedliśmy z taksówki - lunęło deszczem. Padające krople towarzyszyły nam przez całe popołudnie i wieczór. Raz nieco lżejsze, innym razem zamieniały się w ścianę deszczu. Opady, jak to na wyspach, były gwałtowne i niespodziewane. Czasem krople na chwilę cichły, by za chwilę znów znienacka zaatakować z całą mocą. Jedyną zorganizowaną grupą na mieście, byli młodzi kibice ubrani w biało-czerwone stroje. To Polacy, którzy na mecz przylecieli z... Islandii. Widząc, że w jednej ręce trzymałem parasol, natychmiast zareagowali śmiechem. - Widać, że pierwszy raz jesteś w takim kraju. Parasol ci nie pomoże. Wiatr po prostu go porwie - tłumaczyli. I szybko okazało się, że mieli pełną rację. W takich warunkach pogody sprawdzają się jedynie nieprzemakalne ubrania. Mocny deszcz i gwałtowne porywy wiatru mają utrzymywać się na Wyspach Owczych przez najbliższych klika dni. Reprezentacja Polski zareagowała już na niepokojące prognozy, przyspieszając środowy wylot samolotem czarterowym. Im jednak gorsza będzie pogoda, tym większe szanse na sprawienie sensacyjnej niespodzianki będą mieć nasi przeciwnicy. A ta nie jest wcale wykluczona - by wspomnieć więcej, niż tylko niedawne "męczarnie" Orłów na PGE Narodowym. Jesienią zeszłego roku o sile tego terenu przekonała się Turcja, przegrywając sensacyjnie w Thorshavn 1-2. Wcześniej Farerzy na własnym boisku pokonali także Litwę i Mołdawię. A inne drużyny, jak Duńczycy, czy Szkoci, mieli na tym terenie naprawdę ogromne problemy. Z Thorshavn Wojciech Górski, Interia