Sebastian Staszewski, Interia: - Czy Czesław Michniewicz pozostanie selekcjonerem reprezentacji Polski? Cezary Kulesza: - Wkrótce o tym poinformujemy. "Wkrótce", czyli kiedy? - Nie podam panu konkretnej daty, ale niedługo. Po mundialu chciałem spotkać się z selekcjonerem, szczerze z nim porozmawiać, wyjaśnić kilka kwestii. Zamierzałem też dać członkom zarządu PZPN szansę na wysłuchanie trenera, zadanie pytań. Tak też się stało. Tydzień temu PZPN opublikował jednak zaskakujący komunikat, w którym poinformowaliście o nieprzedłużeniu umowy Michniewicza, ale jednocześnie zasugerowaliście, że ciągle z nim rozmawiacie... - Bo tak było. Z jednej strony wysłaliście sygnał, że Michniewicz może odejść, a z drugiej że może zostać. - To może doprecyzuję to, bo to dwie niewykluczające się kwestie. Czy skorzystaliśmy z klauzuli przedłużenia kontraktu selekcjonera? Nie. Ale czy rozmawialiśmy, co dalej? Tak. I co z tych rozmów wynikło? Widział się pan z Michniewiczem trzykrotnie w ciągu czterech dni. - W poniedziałek poinformowałem selekcjonera - zgodnie ze wspomnianym przez pana komunikatem - że nie skorzystamy z zapisu, który znajdował się w jego kontrakcie... Michniewicz przekonywał w Telewizji Polskiej, że żadnej klauzuli nie było. - Była. Pozwalała nam przedłużyć umowę na takich samych warunkach jak dotychczasowe. Obowiązywała przez siedem dni od ostatniego meczu naszej reprezentacji na mundialu? - Nie zamierzam wchodzić w szczegóły, bo to sprawa między PZPN a Michniewiczem. W poniedziałek rozmawiałem więc z selekcjonerem i poinformowałem go o mojej decyzji. W środę doszło do dyskusji z wiceprezesami, natomiast w czwartek - z całym zarządem PZPN. Selekcjoner podsumował mundial, przeanalizował swoją pracę, opowiedział o wnioskach po Katarze. Jednocześnie każdy z obecnych na sali mógł zadać mu pytanie albo wygłosić swoje zdanie. Każdego wysłuchałem. I wkrótce ogłoszę co zdecydowałem. Wysłuchał pan także team managera kadry Jakuba Kwiatkowskiego, na którego Michniewicz w trakcie spotkania zarządu zrzucił winy za kilka kwestii. Kwiatkowski miał przedstawić katarskie wydarzenia w całkiem innym świetle. Kto więc mówił prawdę? - Proszę wybaczyć, ale o tym, co padło na posiedzeniu zarządu, nie zamierzam rozmawiać. To prawda, że kontaktował się pan z Maciejem Skorżą? Albo ktoś z pańskiego otoczenia? - To nieprawda. Z tego co wiem, Skorża ma już podpisany kontrakt z klubem japońskim. A rozmawiał pan z obcokrajowcami? Andrijem Szewczenką? Nenadem Bjelicą? To nazwiska, które pojawiły się w mediach. - Również nie. Ciekawi mnie skąd biorą się takie plotki. Albo ta, że kluczowym kryterium wyboru selekcjonera jest znajomość przez kandydata języka polskiego lub rosyjskiego. Żebym mógł się z nim dogadać. To absurd. Nigdy takiego kryterium nie było i obecnie również go nie ma. Selekcjoner powinien być dobry, jego paszport nie ma decydującego znaczenia. Paulo Sousa nie znał polskiego, a nie mieliśmy problemu żeby porozmawiać. W federacji jest wiele osób znających kilka języków obcych i one zawsze służą mi pomocą. Co z innymi medialnymi kandydatami: Vladimirem Petkoviciem, Paulo Bento, Roberto Martínezem... - Stop. Nie zamierzam brać udziału w tej grze. To zajęcie dla dziennikarzy, nie dla mnie. Mogę panu powiedzieć tylko tyle, że w ostatnich dniach codziennie dostajemy po kilka zgłoszeń z całego świata. Także od trenerów poważnych, doświadczonych i z sukcesami. Jak w wykonaniu naszej reprezentacji ocenia pan zakończone w niedzielę mistrzostwa świata? Michniewicz wrócił z tarczą czy na niej? - Jeśli chodzi o cel sportowy to selekcjoner go zrealizował. Nie ma tu żadnych wątpliwości. Wyjście z grupy było minimum, jakiego od niego oczekiwaliśmy, i to zostało zrealizowane. Dodatkowo awansowaliśmy do kolejnej fazy turnieju po 36 latach przerwy, pokonaliśmy niemoc przez którą trzeci mecz od dawna był tylko o honor. Jako wiceprezes PZPN byłem na mundialu w Rosji, oglądałem spotkanie z Japonią i mogę panu powiedzieć, że to nic przyjemnego. Teraz było inaczej. Natomiast inną kwestią jest styl, w jakim reprezentacja osiągnęła ten cel. Po meczu z Francją kilku piłkarzy, w tym Robert Lewandowski czy Piotr Zieliński, jednoznacznie powiedziało, że mogliśmy grać odważniej, ofensywniej. Ja też tak uważam. Mamy potencjał, mamy odpowiednich wykonawców... Zamiast tego graliśmy antyfutbol oparty na kalkulacji. Nikt nie krytykuje Michniewicza za skupienia się na defensywie - tak samo zrobiło Maroko i zajęło czwarte miejsce na turnieju - ale nasza walka o przetrwanie w meczu z Argentyną była wręcz upokarzająca. - Mnie też się ten mecz nie podobał, ale jestem prezesem federacji, a nie trenerem reprezentacji. Nigdy nie miałem w zwyczaju wtrącania się do decyzji szkoleniowców w Jagiellonii Białystok, podobnie jest teraz. Michniewicz zabrał do Kataru takich piłkarzy jakich chciał, do składu wstawił tego, kogo chciał i sam wybrał taktykę, jaką zagraliśmy. Pana zdaniem podjął dobre decyzje? - To był jego wybór, który ja szanowałem i dalej szanuję. Natomiast każdy z nas - także ja - ma prawo ocenić to, co pokazaliśmy, a co mogliśmy, to, co osiągnęliśmy, a czego nie... I jak pan to ocenia? - Nie zamierzam się tym wszystkim zachwycać, ale i nie zamierzam się pastwić nad kimkolwiek. Fakty są takie, że Michniewicz zadanie zrealizował. Cieszy mnie ten historyczny sukces. To był cel, jaki sobie postawiliśmy. I nie będę ukrywał, że jako prezes PZPN jestem z tego powodu szczęśliwy. Ale to już było. Przed nami kolejne wyzwania. Musimy patrzeć na następny mundial, który będzie za trzy i pół roku, wcześniej mamy też mistrzostwa Europy w Niemczech, które stoją za rogiem. Dziś to jest dla mnie kluczowe. Czuł pan duży zawód po przegranym 1:3 meczu z Francją? - Przed pierwszym gwizdkiem jeszcze nikt nie wygrał spotkania, więc wierzyłem w naszych chłopców. Gdyby Zieliński wykorzystał kapitalną sytuację, historia mogłaby potoczyć się inaczej. Na końcu wygrała jednak jakość Francji, która dotarła aż do finału. Podobnie jak Argentyna, nowy mistrz świata. - Tak, przegraliśmy z mistrzem i wicemistrzem, ale za to brązowych medali niestety nie przyznają. A komu pan przyznałby złoto? W niedzielę był pan w Dosze i na żywo obejrzał finał. - To był niesamowity mecz, jeden z najlepszych finałów w historii. Argentyńczycy zagrali jak natchnieni, byli zdeterminowali, aby zapewnić Leo Messiemu tytuł mistrza świata. I nagle Kylian Mbappé odmienił losy tego spotkania... Ale z perspektywy stadionu wydawało się, że bardziej na triumf zasłużyli piłkarze Argentyny, więc moim zdaniem wynik jest uczciwy. Przy okazji chciałbym pogratulować Szymonowi Marciniakowi i jego zespołowi, który zaprezentował się znakomicie. Zebrałem sporo gratulacji od ludzi piłki, którzy byli na finale. Podkreślali, że Marciniak sędziował bezbłędnie oraz że zniósł presję. Wracając do naszego występu w Katarze, meczem z Francją udowodniliśmy, że potrafimy konstruować akcje, stwarzać sytuacje. Mówiąc wprost: grać w piłkę. - W to, że potrafimy grać dobry futbol, nigdy nie wątpiłem. Nikt zresztą, kto zna Lewandowskiego, Zielińskiego, Arka Milika i Matty’ego Casha w to nie wątpił. Dodatkowo mamy duże grono młodych piłkarzy, takich jak Kuba Kiwior, Nicola Zalewski czy Kuba Kamiński, którzy dadzą nam dużo radości. To potencjał, który musi zostać wykorzystany. Który moment mistrzostw dał panu najwięcej radości, a który był najtrudniejszy? - Na pewno do dziś boli niewykorzystany rzut karny Roberta. To mistrz jedenastek, więc aż trudno uwierzyć, że tej szansy nie wykorzystał... Gdybyśmy zaczęli turniej od zwycięstwa z Meksykiem, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Natomiast nigdy tego Robertowi nie wypomnę i nikt nie ma prawa mu tego wypominać. Bez Lewandowskiego w ogóle nie byłoby nas na tych mistrzostwach. Jest wielkim piłkarzem, najlepszym w naszej historii, ale to także człowiek, jak my wszyscy. Pomylił się, zdarza się. Już w kolejnym meczu z Arabią Saudyjską pokazał jak jest silny psychicznie. Jego asysta i bramka dały zwycięstwo. I to był najprzyjemniejszy moment, bo kiedy kadra wygrywa w meczu o coś - i to na stadionie pełnym kibiców rywali - to nie można się nie uśmiechać. A jaką miał pan minę, gdy dowiedział się pan o zamieszaniu związanym z wynoszącą 50 milionów złotych premią? - Nietęgą. Był pan zaskoczony? - Mało powiedziane... Od razu chciałbym podkreślić jedną kwestię. My, jako PZPN, wszystkie kwestie związane z premiami piłkarzy mieliśmy ustalone już przed wylotem kadry do Kataru. Mowa oczywiście o pieniądzach, które zawodnicy mieli dostać za wyjście z grupy czy kolejne sukcesy. To z Radą Drużyny zostało załatwione bardzo szybko i profesjonalnie, rozmawiałem także z Robertem, jako kapitanem, i ogarnęliśmy to sprawnie. O pieniądzach, które zawodnicy i sztab mieli dostać od rządu, nie wiedziałem. Nie było pana na spotkaniu z premierem Mateuszem Morawieckim, na którym ten temat został poruszony. A powinien był pan być, nie sądzi pan? - Wyszło jak wyszło, a wyszło źle. Nie mam co do tego wątpliwości. Nie zamierzam jednak po raz kolejny do tego wracać i wskazywać winnych palcami. Gdyby pan tam był, historia być może potoczyłaby się inaczej. - Do tej pory ustalałem z naszymi kadrowiczami różne kwestie finansowe i nigdy, ale to nigdy, nie było z tym problemu. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nasi piłkarze nie grają w reprezentacji dla kasy. Jasne, są świadomi swojej wartości i potrafią twardo negocjować, ale w trakcie tych rozmów nie było żadnych nieprzyjemności. Wręcz przeciwnie. Dlatego te dyskusje o pieniądzach po meczu z Argentyną mnie zaskoczyły. Lewandowski w rozmowie z Onetem powiedział: "My niczego nie oczekiwaliśmy, niczego nigdy się nie domagaliśmy i nie wyciągnęliśmy rąk po publiczne pieniądze. Nie jechaliśmy na mundial dla pieniędzy, chcę to jasno powiedzieć". Jednocześnie nie jest żadną tajemnicą, że zawodnicy brali czynny udział w dzieleniu milionowych kwot. - Z tego, co wiem, we własnym gronie załatwili to w minutę i ustalili jak premia miałaby zostać podzielona. Jednocześnie, według mojej wiedzy, gracze nie wykazywali inicjatywy. Czyli wykazał ją Michniewicz i jego asystent Kamil Potrykus? Tak informował chociażby "Przegląd Sportowy". - Powtórzę panu: chciałbym ten temat już zamknąć. Cała ta sprawa jest jednak skandalem i nie da się od niej uciec: dyskusje o tym jak powinny być podzielone pieniądze i czy sztab szkoleniowy ma dostać 5 czy 10 milionów, Potrykus zbierający numery kont bankowych, próby zorganizowania przelewów jeszcze przed meczem z Francją. I 50 milionów z kieszeni podatników, które reprezentacja miała dostać w momencie, gdy obywatele mierzą się z kryzysem... Nie bulwersuje to pana? - Zamieszanie z premiami było niepotrzebne. Szkoda, że nie znalazł się ktoś, kto powiedział: "Panowie, zostawmy to, skupmy się na piłce". Ale to już przeszłość dlatego definitywnie kończę wypowiadanie się na ten temat. To już niczego nie zmieni. Ja w dzieleniu premii nie uczestniczyłem, nie byłem także pomysłodawcą tego tematu. Ale myślę, że jako prezes PZPN powinienem przeprosić wszystkich polskich kibiców, że do takiej sytuacji w ogóle doszło. I z tego miejsca przepraszam ich. Tak jak zapowiedział premier Morawiecki, dodatkowych premii nie będzie. I dobrze. Bo to kończy tę sprawę. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia