"Prawda jest taka, że gdybyśmy chcieli zatrzymać Kosę, to byśmy go zatrzymali" - powiedział nam jeden z pracowników Wisły wyraźnie niezadowolony z powodu rozwodu, do jakiego doszło między klubem a Kamilem Kosowskim. Po chwili dodał zasmucony: Nic się już nie da zrobić. Czasu nie cofniemy. INTERIA.PL: Nie zrealizujesz marzenia - zagrać z Wisłą w Lidze Mistrzów. Kamil Kosowski, piłkarz reprezentancji Polski: I wielka szkoda. Razem z "Żurawiem" marzyliśmy o tym od dawna. Mi się jeszcze nie udało. Maćkowi udało się zagrać w Champions League z Celtikiem. Zanosiło się na to, że tym razem spróbujemy jeszcze raz się przebić. Tym bardziej, że po nieudanym sezonie udało nam się stworzyć niezłą paczkę. Nie wiem, co bym mógł sobie zarzucić. Boisko przecież pokazało, że pasuję do tej drużyny. Że jej pomagam. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że jestem wolnym zawodnikiem. Prezes Cupiał w każdej chwili może mnie zatrudnić. Skoro już jesteśmy przy właścicielu Wisły. Podobno Bogusław Cupiał obraził się na Ciebie podczas spotkania opłatkowego. - Jeśli nawet tak, to nie znam powodu. W trakcie opłatka poszliśmy praktycznie całą drużyną złożyć życzenia prezesowi Cupiałowi. Owszem, żartowaliśmy, ale to były niewinne żarty. Nie mogły urazić prezesa. Dotarły mnie jednak sygnały, że prezes poczuł się urażony. Nawet jeszcze przed wyjazdem drużyny do Hiszpanii na zgrupowanie wspominaliśmy z chłopakami tamte rozmowy. Każdy zachodził w głowę, czym mogłem urazić prezesa i nikt nie potrafił nic wymyślić. Wydaje mi się, że atmosfera była przyjemna. Wszyscy odebrali tę rozmowę jak najlepiej. Naprawdę nie wydaje mi się, żeby padły tam jakiekolwiek słowa, które mogłyby urazić prezesa. Ale jedno jest pewne: klubowa Wigilia zamiast mi pomóc - zaszkodziła. Ludzie mówią, że w momencie, gdy przez krótki moment osiągnąłeś porozumienie z prezesem Cupiałem, obraziłeś go żartem w stylu "Prezesie, przy moim kontrakcie euro będziemy przeliczać po kursie 4,2 zł, a nie 3,6 zł". - To jakieś bzdury. Przede wszystkim porozumienie osiągnąłem w rozmowie z dyrektorem Jackiem Bednarzem, a nie Bogusławem Cupiałem. Dwa dni później okazało się jednak, że rada nadzorcza odrzuciła moje warunki. Cały czas się gryzę z tym, co mogło być powodem niechęci Wisły w stosunku do mnie, ale nie mam do siebie pretensji. Ja się na boisku nie oszczędzałem. Zawsze zostawiałem tam całe serce i zdrowie dla kibiców i klubu. Tak długo byłem w Wiśle i zawsze starałem się na szacunek kibiców zapracować na boisku, a nie poprzez wypowiedzi. Wydaje mi się, że ja na ten szacunek zapracowałem i nie chciałbym, żeby ktoś swoimi wypowiedziami niszczył to, co zrobiłem przez te osiem lat. Może Wiśle nie był potrzebny zawodnik, który wprawdzie wypracował jesienią dziewięć goli, ale też był niewygodny, bo po gazetach opowiadał, że z trudem zarabia na pampersy? - Nie wiem. Wszystko, co mówiłem w wywiadach było prawdą. Tak samo jak jest nią to, że niby klubu nie stać na mnie, ale za chwilę Wisła na pozyskanie Argentyńczyka, czy Brazylijczyka wyda dwa razy więcej, niż na ewentualne utrzymanie mnie. Co zamierza robić, jak zadbasz o formę? - W Mikołowie, gdzie mieszkam jest ładny park. Będę po nim biegał. Pocieszające jest to, że w testach wytrzymałościowych, jakie ostatnio zrobiono nam w Wiśle wypadłem bardzo dobrze - miałem drugi wynik! Wyprzedził mnie tylko Rafał Boguski, który jest znakomitym biegaczem. Będę w kontakcie z trenerem-fizjologiem Andrzejem Bahrem, żeby ćwiczyć pod jego dyktando. To mi pomoże zachować dobrą formę. Rozmawiał: Michał Białoński